Udar i przebudzenie

Jill Bolte Taylor jest neuroanatomem. W wieku 37 lat doznała rozległego wylewu krwi w lewej półkuli mózgu. Udar trwał cztery godziny. Dzięki swojej wiedzy i resztkom świadomości była w stanie obserwować to co dzieje się z jej organizmem. Swoje przeżycia oraz późniejszą rehabilitację opisała w książce Udar i przebudzenie. Podobnie jak Obłęd J. Krzysztonia, czy wydane w ostatnich latach Ocaliła mnie łza (A. Lieby), Umysł w ogniu (S. Cahalan) czy nawet autobiografia S. Hawkinga (Moja krótka historia) powinna stać się lekturą dla lekarzy, opiekunów, rehabilitantów. Pokazuje bowiem perspektywę i potrzeby człowieka z chwili, gdy zawalił się cały świat, a jednak każda z tych osób utrzymała na tyle świadomości i perspektywy, że pokazała co w procesie leczenia i powrotu do zdrowia było najważniejsze. I często nie są to rzeczy zbieżne z istniejącymi działaniami w trakcie rehabilitacji.

W tym wypadku książka jest o tyle interesująca, że specjalista od budowy i działania mózgu opisuje krok po kroku, dlaczego i jakie funkcje doznały upośledzenia w związku z uszkodzeniami właśnie lewej półkuli.

Gdy autorka opisuje moment powrotu do zdrowia można odnieść wrażenie, że pisze o tym, jak przebiega proces uczenia u dziecka, ale z perspektywą świadomego dorosłego. Doświadczyła wglądu we własny umysł niemal na początku rozwoju. Coś czego nie pamiętamy, albo nam się wydaje, że pamiętamy.

Dodatkowo wylew skutkował pojawieniem się różnego rodzaju nadwrażliwości, nierozumienia (zanik zdolności komunikacyjnych) i frustracjami z tym związanymi. Opisy J.B. Taylor w tych momentach są bardzo podobne do doświadczeń, jakie opisuje wiele osób ze spektrum autyzmu – czyli próbie naginania przez specjalistów człowieka z zaburzeniami lub dysfunkcjami do pewnej wyobrażonej przez nich normy.

Wolałam, żeby zajmujący się mną doktorzy skupili się na tym, jak działa mój mózg, nie zaś na tym, czy działa zgodnie z przyjętymi przez nich normami i wytycznymi.

[…]

Wyobraź sobie, że twoja świadomość systematycznie traci kolejne zdolności. Co byś czuł? W pierwszej kolejności opuszcza cię umiejętność rozróżniania dźwięków otoczenia. Nie stajesz się głuchy, chodzi raczej o to, że dźwięki tworzą chaotyczną, hałaśliwą mieszankę. Potem znika zdolność widzenia przedmiotów w przestrzeni. To nie ślepota, po prostu nie jesteś w stanie postrzegać rzeczywistości w trzech wymiarach, nie rozróżniasz również kolorów. Nie potrafisz śledzić przemieszczających się obiektów ani też nie dostrzegasz wyraźnych granic pomiędzy przedmiotami. Na dodatek zyskują na intensywności zapachy, przytłaczają cię do tego stopnia, że z trudem oddychasz.

[…]

Sen stanowił tamę dla zalewającego moje zmysły nieprzerwanego potoku energii. Zamykając oczy, zamykałam znaczną część umysłu. Światło było uciążliwe, mózg pulsował bólem, ilekroć lekarze sprawdzali mój odruch źreniczny za pomocą jaskrawych latarek kieszonkowych. Igła od kroplówki wywoływała ból, jakby sypano sól na otwartą ranę. Kiedy lekarze i pielęgniarki przeprowadzali zabiegi na moim ciele, marzyłam, by stracić przytomność. Uciekałam przed tym, szukałam schronienia we własnym, milczącym umyśle – przynajmniej do następnych badań.

[…]

Mogłam współpracować lub nie. Współpracowałam z tymi osobami, które dodawały mi energii, choćby przez to, że nawiązywały ze mną kontakt wzrokowy, dotykały mnie delikatnie i w odpowiedni sposób, mówiły cicho i łagodnie. Reagowałam pozytywnie na pozytywne podejście. Osoby niepotrafiące nawiązać kontaktu pozbawiały mnie energii, toteż broniłam się przed nimi, ignorując ich prośby.

[…]

Pomagało, kiedy rozmówcy mnie poprawiali, ale szkodziło, kiedy kończyli za mnie zdanie albo podpowiadali, zanim sama wyartykułowałam odpowiednie słowo. Jeśli chciałam odzyskać zdolność mowy, musiałam sama, w swoim tempie, odnaleźć właściwy obwód i ćwiczyć go.

[…]

Pod wieloma względami sklep był dla mnie bardzo uciążliwym miejscem. Po pierwsze, lampy fluorescencyjne emitowały tak silne światło, że nieustannie musiałam pochylać głowę, by mnie nie raziły. G.G. podpowiedziała, żebym zakładała okulary przeciwsłoneczne, ale przy panującej w sklepie intensywnej jaskrawości na niewiele się zdawały. Po drugie, zewsząd atakowały rozmaite bodźce, między innymi słowo pisane, w sklepie obecne praktycznie wszędzie, przede wszystkim na opakowaniach. Po trzecie, kontakt z tak wieloma obcymi ludźmi był dla mnie niezwykle wyczerpujący emocjonalnie. Inni mogli przecież zauważyć, że nie wszystko jest ze mną w porządku. Wodziłam błędnym wzrokiem, poruszałam się dużo wolniej i ostrożniej niż przeciętny zakupowicz. Niektórzy zniecierpliwieni przepychali się. Wielu warczało na mnie i mruczało pod nosem słowa, które odbierałam jako nacechowane pogardą. Z trudem broniłam się przed falami negatywnych emocji. Zdarzało się jednak, że jakaś życzliwa dusza pomogła mi albo obdarzyła uśmiechem. Kontakt z ruchliwym, nerwowym światem bywał przerażający.

Nieco drażniąca była pewna egzaltacja autorki, a może nawet swego rodzaju mistycyzm, który przemyca (choć nie wypowiada tego wprost) starając się go tłumaczyć rolą zdrowej – prawej półkuli mózgu. Ale ten spokój, energia, zjednoczenie ze wszechświatem gdzieś tam pojawia się we wspomnieniach osób, które przeżyły śmierć kliniczną, więc może…. Poza tym cóż ja mogę wiedzieć na ten temat. W końcu to nie ja mam za sobą wylew.

 

 

Udar i przebudzenie, J.B. Taylor

Udar i przebudzenie, Jill Bolte Taylor

Wyd.: Galaktyka, 2015

Tłum.: Jacek Żóławnik

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *