Śmierć pięknych saren

Za późno. Jeśli pewnych książek nie przeczyta się w odpowiednim momencie, trudno jest je już później docenić. Czujemy, że są tego warte. Ale po prostu jest już dla nich za późno. Ich czas minął. Miałem takie wrażenie, gdy kilkanaście miesięcy temu sięgnąłem po opowiadania Ambrose Bierce. Gdybym wiele lat temu trafił na nie, zamiast (a może oprócz) Edgara Allana Poe byłbym je znacznie bardziej docenił.

Śmierć pięknych saren, Oty Pavel mieści się dokładnie w tym samym nurcie. Za późno. Wiele razy słyszałem, że ten zbiór opowiadań wywarł na ludziach ogromne wrażenie. Wreszcie na nią trafiłem. I mam takie wrażenie, że wiele lat temu mogłaby mi się o wiele bardziej podobać. Nie wiem tego na pewno, ale być może tak by było.

Żydowska rodzina podczas wojny. To zdanie wystarczy, żeby zbudować sobie pewne oczekiwania. Oczekiwania zbudowane na stereotypach. Pavel te oczekiwania burzy. To historie pełne optymizmu, radości życia. Zachwytu nad małym, bliskim światem, który go otaczał. Mimo okropności wojny.

Łatwo oczywiście wpaść w pułapkę oceny, że przecież prawdziwy terror wojny to tylko w Polsce; że co Czesi mogą o tym wiedzieć. Ech, to nasze przekonanie o byciu Chrystusem narodów. No cóż. Rodzina Oty trafila do obozów koncentracyjnych, wielu bliskich i znajomych zginęło. A jeśli ktoś chce w kołko powtarzać, cóż Czesi mogą wiedzieć o II Wojnie Światowej, to wystarczy może hasło – Lidice. W tym wszystkim Pavel opowiada o swoim dzieciństwie. O ojcu, jego kolejnych biznesach, umiejętnościach komiwojażera i biedą, jakiej doświadczyli podczas wojny. O ludziach. Z niesamowitym ciepłem i sympatią.

W wydanym tomie znalazły się jeszcze opowiadania z cyklu Jak spotkałem się z rybami. Być może, gdybym miał kilkanaście lat i na nią trafił, zostałbym wędkarzem. Tymczasem moje spotkania z rybami to raptem dwa zdarzenia. Oba na tyle mocno pamiętam, że może był we mnie zaprzepaszczony materiał na wędkarza? W rezultacie nużą mnie kolejne przygody z karpiami, szczupakami, okonkami. Nie doceniam. Cóż ze mnie za profan.

Chętnie przygotuję świeżą rybę do zjedzenia. Ale łowić? Godzinami czekając na jakąś sztukę? Tu być może skażony zostałem moim wczesnomłodzieńczym doświadczeniem. Podczas obozu harcerskiego nad jeziorem Goreńskim kolega Roman namówił mnie na wędkowanie. Po skończonej warcie o godzinie czwartej rano mieliśmy udać się na połów. Przyszliśmy nad jezioro zaczęliśmy zarzucać wędki. W tym miejscu dowolny wędkarz wymieniłby czy były to tylko kije bambusowe, czy coś więcej. Ja pamiętam wyłącznie torebkę foliową do której łowiliśmy płocie. A te brały jak szalone. W krótkim czasie złowiliśmy kilkadziesiąt sztuk. W pewnym momencie potrąciłem torbę i wszystkie zniknęły w toni jeziora. Łowienie było tak proste, że nie przejęliśmy się tym i łapaliśmy dalej. Równie szybko odrobiliśmy straty. Tu obraz się kończy. Kolejny to patelnia w obozowej kuchni, płotki oprószone mąką i pyszny smak rybek. Mam podejrzenie, że nie trzymały wymiarów ochronnych. Były na tyle małe, że smażyłem je z głowami.

Pyszne.

Sprawdziłem właśnie – w przypadku płoci nie ma wymiarów ochronnych. Czyżby gdzieś głęboko tliła się we mnie dusza wędkarza?

Śmierć pięknych saren, O. Pavel

Śmierć pięknych saren, Ota Pavel

Wyd.: Agora, 2011

Tłum.: Andrzej Piotrowski, Józef Waczków

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *