Wszystko dla pań

Wraz z nowym systemem handlu dawał światu nową religię, gdy w dobie gasnącej wiary kościoły wyludniały się powoli, ich miejsce zajął jego bazar obejmując w swe posiadanie zbłąkane dusze. 

Gdybym nie wiedział, kto jest autorem tej książki i że została po raz pierwszy opublikowana w 1883 roku, pomyślałbym, że oto autor osadził w XIX wiecznym Paryżu świat współczesnego kapitalizmu. Kilka miesięcy temu sięgnąłem po Pieniądz Emila Zoli. Dotychczas na speculatio.pl nic nie pisałem na ten temat, bo zachwycony aktualnością tego jak opisał rynek kapitałowy Zola, postanowiłem wznowić jego powieść, dodając własny komentarz. Udało nam się właśnie tydzień temu dokończyć kwestię praw do tłumaczenia, więc teraz czeka praca nad nowym wydaniem, ale gdy tylko się ukaże, obiecuję, że na pewno się nim pochwalę. W każdym razie o moich zachwytach nad Pieniądzem opowiadałem wszystkim znajomym. O ponadczasowości i aktualności powieści. No i rozmawiam, któregoś razu z pewną redaktorką, która mnie pyta: “a Wszystko dla pań” czytałeś?. Jeśli nie to musisz koniecznie”. 

No i nie wiem, czy mój zachwyt nie jest równie wielki, i nie powinienem przeczytać całego kilkunastotomowego cyklu Rougon-Macquartowie, w ramach którego ukazały się obie powieści.

Cytat zamieszczony na początku tego tekstu to tylko niewielka cząstka, tego co zaznaczałem podczas lektury. Podobnie, jak w trakcie czytania Pieniądza, zakreślałem całe akapity, uśmiechając się do siebie i powtarzając w głowie – wszystko już było.

Mamy więc historię domu handlowego “Wszystko dla Pań”  (w oryginale: Au Bonheur des dames, czyli Ku szczęściu Pań”). Dziś nazwalibyśmy go galerią, domem towarowym, supermarketem i dzieje się tam wszystko to co znamy z aktualnej prasy ostatnich dekad. Pojawienie się wielkiego przybytku handlu, sprawia, że padają okoliczne sklepiki, warsztaty. I podobnie jak w obecnej Polsce, jedni kupcy zgadzają się na wykupienie ich przez nowego gracza, inni opierają się do samego końca, nie godząc się na zmianę świata, jaki znają.  Dla nich to co robi nowy konkurent, sprzedając jak najtaniej towary, jest niedopuszczalne:

Cała sztuka polega przecież nie na tym, aby sprzedawać dużo, ale na tym, aby sprzedawać drogo.

Mamy nowy rodzaj biznesu, który gdy przeczytamy poradniki współczesnego handlu, okaże się zaskakująco współczesny w XIX wieku. Najchętniej bym garściami cytował Zolę, bo to co on pisze, jest genialnie ponadczasowe.

Stałe i widoczne ceny

Następnie Mouret zaczął wychwalać system oznaczania cen każdego artykułu w sposób widoczny dla klientów. Od tego pomysłu datowała się wielka rewolucyjna era handlu nowościami. Stary, drobny handel zamierał powoli, ponieważ nie mógł wytrzymać konkurencji w walce o niskie ceny. Walka ta rozpoczęła się właśnie od czasu wystawiania cen stałych. Obecnie walka z konkurencją odbywała się wprost na oczach klientów: zwykła przechadzka wzdłuż wystaw ustalała ceny, każdy z magazynów starał się skalkulować towar jak najtaniej i zadowalał się minimalnym zyskiem. Zbędne jest teraz jakiekolwiek oszustwo, niemożliwe wszelkie wzbogacania się na sprzedaży jakiegoś materiału po cenie w dwójnasób wyższej, jak to się dawniej zdarzało.

Ogromny wybór i sprzedaż po kosztach niektórych towarów

Będą stały oczarowane, rozgorączkowane przed stosami towarów i wydadzą wszystkie posiadane pieniądze, nie licząc się z niczym! Cała sztuka polega na tym, żeby zachęcić klientki, ale do tego musimy mieć artykuł, który ze względu na swój gatunek i cenę stanie się epokowym wydarzeniem. Potem możecie już sprzedawać inne gatunki po takiej samej cenie jak gdzie indziej – i tak będą przekonane, że u nas płacą taniej. Na przykład ten drugi gatunek, „Cuir d’Or”, ta tafta po siedem franków pięćdziesiąt. Wszędzie sprzedają ją po tej samej cenie, a zobaczycie, że będzie uchodziła za nadzwyczajną okazję! Dochód z jej sprzedaży pokryje nam straty poniesione na „Paris-Bonheur”… Zobaczycie, że tak właśnie będzie! – Mouret stawał się coraz bardziej wymowny. – Czy rozumiecie, że ja chcę, aby „Paris-Bonheur” zrewolucjonizował w ciągu tygodnia cały rynek?

Obrót, obrót, obrót

Nasze koszty własne są olbrzymie, wynoszą do szesnastu procent, a ponieważ nie wyciągamy z towaru więcej niż dwadzieścia procent zysku, więc zarabiamy na czysto tylko cztery procent, i to w najlepszym razie. Ale ten skromny zarobek wzrośnie w końcu do milionowych sum, gdy będziemy operowali wielkimi ilościami towaru, i to ciągle nowymi… Rozumie pan?

Dowodził, że akumulacja w jednym punkcie różnorodnej masy towarowej daje potęgę, ponieważ różnorodne działy wzajemnie się uzupełniają i wspierają; dzięki temu nigdy nie ma zastoju, w każdym sezonie któryś z artykułów jest właśnie aktualny. Przechodząc od jednego działu do drugiego klientka powinna stracić głowę i kupować tutaj materiał, dalej – nici, gdzie indziej jeszcze płaszcz, by wpaść następnie na coś, czego nie miała zamiaru kupić, ale co, choć niepotrzebne, oczarowało ją swym wdziękiem.

Do tego dochodzi jeszcze organizacja handlu. System prowizyjny dla sprzedawczyń i subiektów, system kar za błędy popełnione przez pracowników, stołówka pracownicza (od dzisiejszych czasów różni je wino zapewniane pracownikom w czasie pracy), piękne wystawy, rozrzucenie po hali różnych działów tak, aby klientki musiały poszukiwać różnych rzeczy, mijając inne działy, drobne prezenciki wręczane klientkom, baloniki z nazwą firmy rozdawane dzieciom, które nosząc je po Paryżu były chodzącą reklamą sklepu, podobnie jak dziś ubrania z wielkimi logo producentów, marka własna Bonheur dla jedwabiu, mydełek.

Kurt Vonnegut napisał:

To przygnębiające dla artysty, kiedy wszystko, co dzieje się w Nowym Jorku, jest uniwersalne, a wszystko, co dzieje się poza nim, to etnografia.

Mam wrażenie, że można by sprafrazować to zdanie pisząc, że wszystko co napisał Zola jest uniwersalne, a reszta to etnografia. To co było tak genialne w Pieniadzu i jest fantastyczne we Wszystko dla pań to opis zachowań i motywacji ludzi. W pierwszej z tych powieści mamy opis środowiska inwestorów giełdowych, w drugiej tych grup jest znacznie więcej. Przede wszystkim pracownicy “korpo” ze swoimi wojenkami, ambicjami, podgryzaniem się nawzajem w nadziei, na lepsze stanowiska i awans. Plotki, ploteczki, donosiki, mobbing, lizusostwo. Oczywiście to wszystko w warunkach dziewiętnastowiecznego kapitalizmu, czyli bez poszanowania nie tylko praw pracowniczych, ale generalnie człowieka. W zasadzie jednak zachowanie pracowników nie różni się od tego, co dziś możemy obserwować.

Z drugiej strony fantastyczny opis klientek dokonujących zakupów. Jedne całe dnie spędzają na zakupach wydając fortuny, na niepotrzebne rzeczy, inne mają konkretne listy i opierają się wszechobecnym pokusom, jeszcze inne chodzą tylko pooglądać, po czym inspirują się wzorami i pomysłami i same szyją, jeszcze inne kupują ogromne ilości, by później większość zakupów zwracać (TAK! Zwroty były możliwe, bez podania przyczyn).

Ten właśnie jedwab, odkąd zaczęto go reklamować, odgrywał w życiu codziennym pań niemałą rolę. Mówiły o nim ciągle, obiecywały sobie po nim wiele, w ustawicznej rozterce między pożądliwością a zwątpieniem. Pod pokrywką zainteresowania i powodzi pytań, jakimi zasypywały młodego człowieka, można było zauważyć swoiste cechy charakteru każdej z nich: pani Marty, na przykład, opanowana manią trwonienia pieniędzy, kupowała w magazynie „Wszystko dla Pań”, co tylko zobaczyła na wystawie bez żadnego wyboru; pani Guibal spacerowała po sklepie całymi godzinami, znajdując przyjemność w samym przyglądaniu się pięknym rzeczom; pani de Boves bardzo skrępowana w wydatkach, ustawicznie dręczona przez zbyt kosztowne zachcianki, miała urazę do towarów, których nie była w stanie, kupić; pani Bourdelais miała nieomylny mieszczański zmysł praktyczny, który wskazywał jej prawdziwe okazje i pozwalał z umiejętnością dobrej gospodyni, bez gorączkowania się, korzystać z wielkich magazynów, przysparzając rzeczywistych oszczędności; Henrietta wreszcie była wielką elegantką i kupowała w wielkich magazynach jedynie takie artykuły, jak rękawiczki, trykotaże lub bieliznę pościelową.

Były również i takie, które nie mogły się oprzeć pokusom posiadania rzeczy. 

maniaczki kradnące dla zaspokojenia przewrotnej zachcianki; pewien psychiatra uznał to za nową odmianę schorzeń nerwowych i twierdził, że źródłem choroby były domy towarowe ustawicznie drażniące klientki tysiącem pokus. 

Pojawiają się relacje między małżonkami – kobiety wydające zbyt dużo i tłumaczące się, że to przecież była okazja.

– To jest walansjenka, którą kupiłam dla mojej córki – powiedziała. – Ma trzy centymetry szerokości i jest śliczna. Co panie o tym sądzą?… Kosztuje frank dziewięćdziesiąt za metr.

Koronka przechodziła z rąk do rąk. Podobała się bardzo. Mouret pośpieszył wyjaśnić, że sprzedawał te koronki po cenie kosztu. Pani Marty zamknęła torbę, jakby kryła w jej wnętrzu rzeczy, których pokazać nie chciała. Lecz widząc powodzenie walansjenki, nie mogła oprzeć się pokusie i wyjęta jeszcze chusteczkę do nosa.

– Wzięłam także tę chusteczkę… Patrz, moja droga, to przecież jest aplikacja brukselska…

Szalona okazja! Dwadzieścia franków!

Czerwona torba okazała się niewyczerpaną skarbnicą. Pani Marty z radości oblała się rumieńcem i – niczym kobieta w negliżu, siedziała zażenowana, gdy kolejno wyciągała z torby różne przedmioty, co czyniła z dużym wdziękiem. Tak więc przyjaciółki ujrzały żabot z hiszpańskiej blondyny za trzydzieści franków, którego podobno pani Marty nie chciała kupić, ale subiekt przysięgał na wszystkie świętości, że to jest ostatnia sztuka, a następne będą znacznie droższe. Potem ukazała się woalka z koronki chantilly dość droga, bo kosztowała pięćdziesiąt franków; jeżeli nie nada się do żadnego kapelusza, zrobi się z niej coś dla córeczki.

– Mój Boże! Ja tak lubię koronki – powtarzała z nerwowym uśmiechem. – Jak już raz wejdę do tego działu, to wykupiłabym wszystkie.

– Co to jest? – zapytała pani de Boves oglądając duży karton z nawiniętą gipiurą.

– To jest wstawka – odpowiedziała pani Marty. – Jest jej dwadzieścia sześć metrów. Metr kosztuje tylko jednego franka, rozumie pani?

– I co pani z tego zrobi? – zapytała zdziwiona pani Bourdelais.

– Doprawdy nie wiem… Ale to taki śmieszny deseń! Pani Marty podniósłszy oczy w górę spostrzegła przerażoną twarz męża. Był jeszcze bledszy niż poprzednio.

Kolejny aspekt to kwestie związane ze zmianami społecznymi. Nagle sprzedawcy w nowym markecie – pracujący za prowizje- zarabiają więcej, niż ich ojcowie posiadający niewielkie warsztaciki, sklepy, które utrzymywali całe życie. Burzy to dotychczasowe porządki, autorytety. Kwestia aktualna do dziś, czy wykształcenie, szkoły potrzebne są do odniesienia sukcesu w handlu, jak główny bohater, właściciel magazynu Wszystko dla Pań – Oktaw Mouret.

Zdobyłem maturę, aby sprawić radość mojej rodzinie, i mógłbym zostać adwokatem lub aptekarzem jak inni koledzy. Ale te zawody odstraszyły mnie, gdy zobaczyłem, jak wielu ludzi z dyplomami klepie biedę… Gwizdnąłem więc na dyplomy i bez najmniejszego żalu rzuciłem się w wir interesów.

Powieść zaczyna się od przyjazdu głównej bohaterki Dennise, wraz z braćmi do Paryża. Mieszkające na prowincji rodzeństwo po śmierci rodziców przyjeżdża do wuja, który ma własny upadający właśnie sklepik z tkaninami. Wuj jest rozgoryczony tym, co dzieje się z małym handlem, jednak ostatecznie Dennise rozpoczyna pracę w wielkim magazynie. Tam jest traktowana przez dotychczasowe ekspedientki, jako potencjalna konkurentka, dodatkowo wyśmiewana za swój biedny i prowincjonalny wygląd. Opis pierwszych dni pracy, zagubionej w obcym, wielkim mieście może być bliski wielu osobom, które współcześnie również znajdą się w analogicznej sytuacji.

Nie mogę sobie przypomnieć tytułu książki dotyczącej historii założenia Amazon.com, którą czytałem pod koniec lat dziewięćdziesiątych, gdy jednak u Zoli trafiam na fragment dotyczący funkcjonowania dyspozytorni, z której rozsyłano paczki zamówione przez klientki, po całym Paryżu, mam wrażenie, że to jest niemal ta sama opowieść.

Nawet dłużące się nieco opisy towarów, tych wszystkich koronek, haftów, materiałów, których nazw nie znam, choć moja babcia była krawcową, nie są tak bardzo irytujące. Podobnie jak szczegółowe opisy wystroju magazynu. Z powodzeniem można by je zastosować do opisu dzisiejszych galerii handlowych. Te same triki, mające olśnić i zatrzymać kupujących.

Może najmniej interesujący jest wątek miłosny, i pewna naiwność fabuły, jednak jako opis pewnego świata, który w ogólnym zarysie, wcale nie odszedł do przeszłości jest zachwycający.

Na koniec jeszcze jedna ciekawa kwestia, w opracowaniach poświęconych powieści Zoli, pisze się, że jest to apoteoza brutalnego kapitalizmu. Trudno mi to uznać, za apoteozę. Zola opisuje zmieniający się świat. Pochyla się z troską nad tymi upadającymi, drobnymi kupcami, opisuje marne życie pracowników, których zwalnia się bez powodu, którzy pracują po kilkanaście godzin. Kilka tygodni temu na portalu LinkedIn trafiłem na wpis dotyczący niszczenia przez Amazon.com tysięcy towarów. Pod wpisem znalazło się kilkadziesiąt komentarzy, potępiających firmę, kapitalizm, pogoń za zyskiem. Niemal nikt nie zwrócił uwagę na drugą stronę medalu, którą opisał Zola, klientów, którzy chcą jak najwięcej, jak najszybciej, jak najtaniej. A firmy tylko realizują owe zachcianki/potrzeby/namiętności czy brak silnej woli.

[foto: Sklep Au Printemps w 1900 roku, zbudowany przez Paula Sédille’a zgodnie z innowacyjnymi pomysłami Frantza Jourdaina, które również zainspirowały Zolę.]

Wszystko dla Pań, E. Zola

Wszystko dla pań, Émile Zola

Wyd.: Prószyński i Ska, 1998

Tłum.: Zdana Matuszkiewicz

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *