Gdy po latach ponownie sięgnąłem po Zamek Franza Kafki zdumiało mnie, jak bardzo dobrze opisuje współczesny korpoświat. Z tymi wszystkimi bezsensownymi i niepotrzebnymi procedurami, spotkaniami, które w wielu przypadkach zdają się uzasadniać istnienie różnego rodzaju działów, pionów i projektów. O Abe Kōbō wprost pisze się, że nawiązuje w swojej twórczości do Kafki. Tytuł Kobieta z wydm istniał w moim umyśle, ale chyba nie czytałem, a jeśli nawet to nie pozostał nawet ślad jakichkolwiek wrażeń.
Tak, to bardzo kafkowskie i tak, znów można się zastanowić, czy całość nie stanowi metafory w świecie, w którym człowiek uwikłany jest w jakąś pracę, której nienawidzi, ale nie potrafi, nie umie, nie chce z niej zrezygnować.
Nauczyciel NIki Jumpei wybiera się na wycieczkę. Chciałby zrealizować swoje marzenie – odkryć gatunek jakiegoś nieznanego owada. Ma swoją koncepcję, zgodnie z którą najlepiej szukać w piasku. Trafia więc w miejsce, które niby powinno być plażą nadmorską, okazuje się jednak pustynią, w której mieści się wioska. Mieszkańcy całymi dniami zajęci są przesypywaniem nieustannie nawiewanego piachu, żeby nie doszło do zasypania wioski.
Niki staje się wkrótce jednym z nich. Wbrew własnej woli, z zaskoczenia. Od chwili, gdy sobie to uświadamia, próbuje się wydostać z pułapki, w której się znalazł.
Można tę powieść odczytać na wiele sposobów – uwikłania w pracę, w codzienne życie, w którym dni od siebie się nie różnią, a my wciąż marzymy, jakby się z niego wyrwać, coś zmienić, ale wciąż i wciąż, trzeba odgarniać piasek. Możemy spojrzeć na tę powieść, jako metaforę depresji. Wyniszczającej, męczącej, w której coraz bardziej gaśnie nadzieja na zmianę.
[Foto: kadr z filmu Kobieta z wydm, reż. Hiroshi Teshigahara, 1964]
Kobieta z wydm, Kōbō Abe
Wyd.: Państwowy Instytut Wydawniczy, 1968
Tłum.: Mikołaj Melanowicz