Kołysanka z huraganem

Umówmy się, że zrobię wszystko, żeby moje słowa nie zgrzytały w zębach, chociaż będą boleć.

Minął już rok i dwa miesiące. Częściowo zamknąłem ten rozdział. Zostawiłem nieznacznie uchylone drzwi, lecz nie po to, by poddawać się rozpaczy, ale by pamiętać. Pamiętać, że to dzięki niemu i jego decyzji odkryłem świat ptaków, naturę, ciszę.

Justyna Wicenty straciła synka, gdy miał dziesięć tygodni. Jej Kołysanka z huraganem to zapis codziennej walki o bycie sobą. O życie. Być może to brzmi banalnie, ale żałoba pokazuje, jak często ten banał zaczyna dominować. I jak jest ważny.

Dzień po dniu, opisuje świat, w którym się znalazła. Rzeczywistość równoległą. Poza pojmowaniem tych, którzy tego doświadczenia nie posiedli.

Myślałem po pierwszych stronach, że nic się nie wydarzy. Że po prostu zobaczę jeszcze jedną indywidualną perspektywę. Tym razem matki. A jednak w pewnym momencie, zatrzymuję się nad zdaniami, obrazami, przemyśleniami. Nabieram głębszy oddech.

Jestem od kilku tygodni w relatywnie dobrej kondycji. Trzymam się. Dlatego czytam te wspomnienia nieco inaczej niż inne wcześniejsze. Moja książka leży po redakcji i czeka na ostateczne szlify oraz rozdział napisany przez psycholożkę. Nie mam już siły do niej zaglądać.

Codzienne pisanie było dla mnie niezmiernie ważne. Pamiętnik Justyny Wicenty był ważny dla niej. Dlaczego to upubliczniamy? Może dlatego, żeby inni zobaczyli świat, o którym lepiej czytać, niż go przeżywać.

Nie wiedziałem, czy w ogóle robić notkę na jej temat. Czy tylko nie zostawić drobne okruszki wspomnień autorki. Wciąż nie wiem, co byłoby lepsze…

Możecie do mnie dzwonić, możecie wpadać, nawet niezapowiedziane – wiecie, normalnie, najwyżej nie odbiorę. nie chce być traktowana jak trędowata. PS jeśli będziecie na mszy w poniedz., proszę bez kondolencji, może przytulenie.

„Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, co czujesz” – pisze w esemesie koleżanka. Ja też nie potrafię sobie wyobrazić, co czuję.

Minęły prawie dwa tygodnie od pogrzebu, od tamtego czasu nie byliśmy na cmentarzu. Marek nie ma na to siły. Ja nie mam czego tam szukać, bo jeszcze nie pochowałam synka.

Żyję w dwóch rzeczywistościach

Pisanie jest moją terapią, pracą, którą wykonuję, żeby wrócić do żywych. Piszę, żeby śmierć mojego synka nie poszła na marne. Chcę go unieśmiertelnić. Chociaż nie zmienię ani sekundy. Chociaż codziennie umiera na moich rękach. Chociaż już nigdy nie dorośnie i niczego więcej się o nim nie dowiem.

Czasem boję się, że być może do końca życia będę się zastanawiać, czy Tadek wydarzył się naprawdę, czy tylko mi się przyśnił.

Wszystko we mnie buntuje się przeciwko tej dacie: pierwszy listopada. Bo tego dnia chodzi się na grób babci, dziadka, wujka alkoholika. Bliskich, którzy zmarli ze starości, po chorobie. Bo taki jest porządek świata. Ale nie, do kurwy nędzy, na grób mojego synka. Nie pójdę tam tego dnia, nie pójdę tam wcześniej ani później. Nie będę troskliwą mamą, która tak ładnie dba o grób dziecka. Nie.

Żartuję, że czuję się czasami jak „pani od śmierci” – można ze mną o niej swobodnie rozmawiać

Wystarczy. Zupełnie inne jest to nasze spojrzenie i przeżywanie. Różni nas bardzo wiele. Są jednak wspólne kręgi, choćby ptaki i wyczulenie na naturę…

 

Kołysanka z huraganem, J. Wincenty
Kołysanka z huraganem, Justyna Wiccenty

Wyd.: Dowody na istnienie, 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *