Pod osłoną nocy, z czwartku na piątek (25/26.04) Sejm przyjął uchwałę ustanawiającą rok 2020 Rokiem Leopolda Tyrmanda. Odnoszę wrażenie, że beneficjent tej decyzji i autor Dziennika 1954 mógłby poświęcić w swoich zapiskach odpowiednią notkę. Zwłaszcza, gdyby wiedział, że uzasadnienie tej decyzji odczytał marszałek Sejmu Marek Kuchciński: “W najtrudniejszych czasach zachował wymagającą odwagi niezależność intelektualną”.
Dziś czasy nie są tak trudne, ale o niezależność intelektualną raczej trudno.
To jest jednak komiczne, że z takich ust padają takie słowa w stosunku do człowieka, który dość jednoznacznie wypowiadał się o lizusach, karierowiczach i innych “postaciach”, które wypłynęły w czasach wczesnego komunizmu na fali karierowiczostwa i koniunkturalizmu.
Tej samej nocy Sejm między innymi odrzucił wniosek o wotum nieufności wobec minister edukacji Annie Zalewskiej, znowelizował ekspresowo ustawę o oświacie, żeby uniknąć paraliżu matur w konsekwencji strajku nauczycieli. Zabawne.
Gdy ludzi codziennie i świadomie konfrontujących zło i zgadzających się na współżycie i współpracę ze złem, jest już bardzo dużo – coś zaczyna ich łączyć. Metodologicznym spoiwem tej komasacji jest wspólna moralność, ściślej niemoralność: ludzi tych najefektywniej zbliża i scala próba przekucia niegodziwości w godziwość, niewłaściwości we właściwość, moralnej szkody w moralny pożytek, niskiego instynktu służby swym potrzebom i ambicjom w wysoki ideał służby swemu narodowi, bądź dobrym zasadom społecznym. Można to prościej nazwać karierowiczostwem z aspiracjami i hipokryzją, lecz właśnie to nie jest proste, bowiem w komunizmie sprzedajność nabrała pewnych ambiwalencji jadowitości, nie znanych w innych formacjach społecznych.
Taki tam fragment rozważań zapisanych przez Tyrmanda. Czy dotyczy tylko komunizmu? Mam wątpliwości. Trudno nie mieć różnych skojarzeń, gdy czyta się, jak Tyrmand opisuje sytuację, gdy władza ogłasza, że kolorowe skarpetki są wrogie i internacjonalistyczne (dziś pewnie byłyby lewackie), angażując wszelkie tuby propagandowe.
W każdym razie, gdy ogłoszono tę decyzję postanowiłem sobie Dziennik 1954 przypomnieć.Miałem swoje wydanie, bodaj z 1989 roku jeszcze poszatkowane przez cenzurę i choć intrygowało mnie wówczas, co mogło zostać usunięte, nigdy tego nie skonfrontowałem. Przy okazji decyzji Sejmu zerknąłem, że dziennik jest dostępny w ebooku i postanowiłem przypomnieć sobie znów tamte wrażenia. Choć bardzo mgliście kojarzę, że zaimponował mi te trzy dekady temu językiem i pewnym humorem, to nie było to tak silne, jak w przypadku choćby Pięknych dwudziestoletnich Marka Hłaski. Pamiętam czytanego Złego. Przeżycie miłe i sympatyczne, ale bez większego zachwytu. Kilka lat temu kupiłem Opowiadania wszystkie, które wydały mi się jakimś naiwnym banałem pisanym w większości na jedno kopyto.
Zaczynam więc po wielu latach czytać jego notatki i pierwsze zaskoczenie, czyli otwarte pisanie o związku z szesnastolatką (Tyrmand ma wówczas 34 lata). Oficjalnie jest jej korepetytorem, ale, opowiada o tym, jak bywa u rodziców, oni zdaje się wiedzą o tym związku. Co prawda szybkie wyszukanie w sieci pokazuje, że autor odmłodził o dwa lata swoją sympatię. Ale nadal tak otwarte pisanie o intymnym związku z przyszłą maturzystką, jest jednak symptomem wielu zmian, które nastąpiły. Nie mam przekonania, że dziś na taki związek byłoby przyzwolenie społeczne, nie mówiąc już o medialnym.
Nie jestem ciekaw biografii Leosia (ukazała się autorstwa Marcela Woźniaka), więc pozostanę przy tym jak sam siebie pokazywał w tych zapiskach – kobieciarz, sfrustrowany brakiem pracy i odstawieniem na drugi tor po zamknięciu Tygodnika Powszechnego, opisujący absurdy wczesnego PRLu. Z drugiej strony pokazuje się, jako typ cokolwiek seksistowski (co pewnie wówczas uchodziło za pewną normę), ze sporym przekonaniem o własnej wartości, zwłaszcza w relacjach z kobietami, ale oprócz tego krytyczny obserwator tego co dzieje się dookoła z ludźmi zmuszonymi do życia w reżimie.
Znów próbuję zrozumieć siebie sprzed lat, co mnie wówczas mogło tak ująć. Czyżby tylko “niedostępność” samej książki? Gdy w 1954 Tyrmand spisywał swoje przemyślenia od czas do czasu pojawiają się sygnały jego przekonania, że to wkrótce minie. Mimo tego, nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Wkrótce – trwało kolejnych 45 lat, system dopiero wtedy się rozpadł. Właśnie wtedy czytałem te zapiski i też nie wiedziałem, co niesie ze sobą przyszłość. Studia, praca, to wszystko było odległe i nieokreślone. Było tu i teraz. W przeciwieństwie do Tyrmanda, który czuł, że umykają mu najlepsze lata życia na głodowaniu, życiu w niedużym pokoiku i frustracjach związanych z tym co dzieje się dookoła.
Gdy dziś czytam uśmiecham się na podobieństwa pewnych sytuacji dziś. Co więcej sytuacji, za które Tyrmand oskarżał komunizm, a które zdaje się są ponadczasowe.
O służbie zdrowia
Upaństwowiona medycyna, jakoby nasza największa zdobycz w socjalizmie, wydaje się organizmem w stanie dysfunkcji, jeśli nie rozkładu. Tłumy ludzi oklejające bezradnie przychodnie, kilometrowe kolejki do każdego okienka, konsultacji, aparatu; wielodniowe wyczekiwanie na najprostszy zabieg diagnostyczny i leczniczy; ankiety, kwestionariusze, skierowania, przekazy, których samo wypisywanie może złożyć niemocą człowieka zdrowego. Biurokracja dobija powalonego chorobą, lecznictwo zwane bezczelnie uspołecznionym szarpie na strzępy wolę ratowania się, resztki fizycznej odporności, wyczerpuje chęć życia wyczerpanego. Ale któż może sobie pozwolić na leczenie prywatne, prócz elit, partyjnych wielkorządców i ich intelektualnych lokai? A ci i tak mają wszystkie wejścia poza kolejką.
O języku propagandy
Dla wyrażenia swego stanu ducha w publicystyce i propagandzie, komuniści z reguły popadają w jaskrawość i wulgarność sformułowań. „Wilcze kły imperializmu”, „Tito kat ludów Jugosławii”, te rzeczy. Co się na nich mści: w potrzebie brak im dobitnego sformułowania, czyli precyzji. Co czyni z nich żadnego intelektualnie przeciwnika. Co z kolei stawia nas, niekomunistów, w kłopotliwej sytuacji, albowiem wiadomo, że w kieracie powszedniości inteligencja skazana jest na klęskę w starciu z brakiem inteligencji dysponującym megafonami, hucpą i bezkarnością.
O proporcjach
W tym samym dzienniku, w rubryce „Kronika sądowa”, nota pod tytułem „Bandyckie popisy”. Donosi o następujących faktach: 20-letni łobuz zaatakował w centrum miasta, na Krakowskim Przedmieściu, inwalidę, pobił go do nieprzytomności, zrabował ortopedyczny but i portfel z pieniędzmi. „Życie Warszawy” nazywa bandytę chuliganem. Wyrok sądu powiatowego – dwa i pół roku więzienia. Drugi wypadek: rabunek 500 złotych na Grójeckiej i wstrząs mózgu u obrabowanego; w nomenklaturze „Życia” napastnik również chuligan, zaś wyrok – rok więzienia. To są dla „Życia” „popisy”. Opowiadał mi niedawno kolega Bogny, student medycyny, że na ich roku aresztowano i osądzono czterech dwudziestolatków za opowiadanie dowcipów „antypaństwowych”. Najniższy wyrok – 5 lat więzienia.
O bezpieczeństwie pojazdów rządowych
Ogromne, czarne, opancerzone Skody członków Politbiura to postrach warszawskich szoferów: nie przestrzegają prawideł ruchu, zaś nawet lekkie o nie otarcie obraca normalny samochód w szmelc.
O Polsce
Wypiąć się na Polskę? Jakoś niemożliwe. Dlaczego? Nikt dokładnie nie wie, ale jakoś nikt tego nie robi, Francuz czy Anglik bez ustanku wypinają się, z całą swobodą, na Francję czy Anglię, i pozostają Francuzami i Anglikami, dobrymi synami narodu, nawet lepszymi i doskonalszymi przez fakt owego wypięcia się na ojczyznę, z których inni Francuzi i Anglicy są dumni, obdarzają ich sławą, pomnikami i nazwami ulic. Żadnemu Polakowi się coś takiego nie udało. W Polsce wypinać się można na politykę, stosunki społeczne i na poszczególnych Polaków. Na polską literaturę już nielzia, z tym raczej ostrożnie. A od Polski wara. Dlaczego? Bo to czystość i idea, czystość idei i idea czystości. Uczyniono z Polski jakąś gamoniowatą świętość i nawet ci, co usilnie powtarzali, że pełno tu skurwysynów, brudu i tępoty, uroczyście zaznaczali, że Polska to co innego. Ale co? Polska wredność, polskie draństwo, polska małość to jedno, a Polska to drugie. Dziwna matematyka.
Ogólnie
Fabrykantom kłamstw powodzi się w Polsce tym lepiej, im bezczelniej i głupiej je produkują.
[Foto: fragment okładki Przekroju z 1954 r]
Dziennik 1954, Leopold Tyrmand
Wyd.: Wydawnictwo MG, 2009
Warto dodać jedną rzecz: MG wydało Dziennik w postaci poprawionej przez Tyrmanda w latach 70. i to do tego stopnia, że wiele osób uznawało go za apokryf. Pod koniec lat 90. chyba Prószyński wydał wersję oryginalną i tam np. zamiast Bogny była Krystyna, która była jednak starsza, a i różne przemyślenia nie aż tak ortodoksyjne.
ooo! W tym wydaniu jest spora przedmowa (całkiem zgrabna) autora z 1979 roku wyjaśniająca pewne zmiany i zaciemnienia, ale mimo wszystko interesujące. Ale już nie jestem tak zdeterminowany, by porównywać z kolejną wersją 🙂