Poszedłem za ciosem i jeszcze w trakcie lektury Koniec świata, umyj okna, kupiłem kolejną książkę wydaną przez wydawnictwo Cyranka. Nie znałem go wcześniej, zdaje się, że jest dość młode (co sugeruje liczba wydanych pozycji), miło mi się zrobiło, gdy zobaczyłem, że siedziba mieści się na ulicy, gdzie wiele lat temu rozpoczynałem pracę w redakcji Gazety Giełdy Parkiet. No i w przeciwieństwie do książki Agnieszki Jelonek, w tym wypadku zachęcający był opis.
O tym się nie mówi Emilie Pine. Jak napisano na stronie wydawcy “eseje, a właściwie pamiętnik. Emilie Pine otwarcie mówi o sprawach, o których kobiety rzekomo powinny milczeć.”
Eseje są chyba niedocenianą formą literacką w Polsce, ja zaś je uwielbiam. Zwłaszcza jeśli obok spostrzeżeń o świecie dostajemy jak choćby u Anne Fadiman, doskonały język. W przypadku Emilie Pine, faktycznie są to raczej bardzo osobiste wyznania autorki, wykładowczyni wiedzy o dramacie współczesnym na University College w Dublinie. To bardzo kobieca książka. Nie chodzi o tak zwaną “literaturę kobiecą”, tylko dotyczy doświadczeń związanych z kobiecością. Pine opowiada o własnych doświadczeniach związanych z próbą zajścia w ciąże, z poronieniami, miesiączkami, molestowaniem i rolą kobiety w społeczności.
Pine jest czterdziestoletnią Irlandką i pokazuje nam świat, który niestety może być niepokojąco bliski, jeśli różnego rodzaju projekty inicjowane przez Ordo Iuris lub niektórych polityków, weszłyby w Polsce w życie. W Irlandii jeszcze nie tak dawno obowiązywał całkowity zakaz aborcji (zniesiony w 2018) oraz zakaz rozwodów (do 1995 roku). Życie dziecka nienarodzonego było ponad życiem matki, której podmiotowość praktycznie była bez znaczenia, o czym przejmująco pisze Emilie Pine, gdy dowiaduje się, podczas badania lekarskiego, że nie słychać bicia serca płodu i nie dostaje żadnych więcej informacji, personel jej ewidentnie unika.
– Nic więcej nie możemy powiedzieć. Musicie wrócić za tydzień.
[Lekarze] Opuszczają gabinet.
Potrzebuję chwili zastanowienia, muszę to przeanalizować. Rozwój oznacza życie. Ale brak bicia serca to brak życia. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że rozumiem. Nie ma życia, ale jakimś cudem jest rozwój, co oznacza dwuznaczność. Zapisany w irlandzkiej konstytucji równy status płodu i matki to coś więcej niż tylko zakaz aborcji. Stanowi on, że w przypadku niejasności priorytetem jest życie płodu, co sprawia, że w naszej sytuacji położne nie mogą – zgodnie z prawem – orzec o poronieniu. Ta dwuznaczność nie oznacza, że będzie dziecko. Oznacza natomiast całkowite ubezwłasnowolnienie nas jako „rodziców” tej niejednoznacznej ciąży. Cisza położnych, choć w tamtej chwili całkowicie dla nas niezrozumiała, tak naprawdę mówi nam bardzo wiele. One nie mogą powiedzieć, a my nie możemy wiedzieć. Jestem wściekła. Na całą tę sytuację, a w szczególności na położne. Jestem kobietą w żałobie, a one nie spojrzą mi nawet w oczy, jak kobiety kobiecie, i nie powiedzą szczerze, że nie zostanę matką. Nie wierzę, że jestem w państwowym szpitalu położniczym, nie tylko zrozpaczona w obliczu zakończenia tak upragnionej ciąży, ale pozbawiona prawa do jakiejkolwiek wiedzy na temat tego, co dzieje się w moim ciele.
Również utrzymywane na siłę związki, dzięki zakazowi rozwodów, wiązały się z tym, że kobieta odchodząca od męża, nie miała żadnych praw, o czym wspomina Pine na przykładzie swoich rodziców.
Pod tym, co pisze w pewnym momencie Pine, mogłoby się prawdopodobnie podpisać wiele Polek.
Dlaczego pozwalam sobie milczeć ze wstydu? I dlaczego tak trudno jest mi dobrze traktować swoje ciało? Być może dlatego, że kobiece ciało kojarzy mi się z cierpieniem. Od dnia pierwszego krwawienia zaciskałam zęby i znosiłam te trudne uczucia w milczeniu, ponieważ wydawało mi się, że tak robią inne kobiety, że tego właśnie się od kobiet oczekuje. Kobiece ciało ma boleć, a kobiety powinny milczeć na temat tego bólu: bólu krwawienia, bólu depilowania, bólu wywołanego przez poczucie niespełniania standardów. Nasz ból nie jest ważny. Nasze ciała nie są ważne. Ból to rzeczywisty podatek, jaki płacimy, a zły stan zdrowia to zbierana przez nas dywidenda.
Przejmujące są wyznania autorki dotyczące okresu dojrzewania. Pochodząca z niezbyt zamożnej rodziny rozwodników, zaczyna się buntować w ten destrukcyjny nastoletni sposób. W wieku trzynastu lat rozpoczyna współżycie, jako piętnastolatka ucieka z domu, zaczyna pić alkohol i brać narkotyki.
Zabiłam w sobie tę dziewczynę w znoszonych ciuchach po koleżance. Zostałam zuchwałą, uszminkowaną imprezowiczką w krótkiej spódniczce, która zawsze wiedziała, gdzie się coś dzieje. Byłam na takim haju i tak świetnie się bawiłam, że nigdy już nie zatęskniłam za tą dziewczyną z nosem w książce, którą kiedyś byłam. Miałam darmowe bilety na koncerty, wstęp za kulisy, wejściówki do klubu na każdą noc w tygodniu. Teraz wydaje mi się to kretyńskie, ale ja i moje dwie najlepsze przyjaciółki rozdawałyśmy „wizytówki” z naszymi imionami, numerami telefonów i hasłem: „Niebiańska istota wychowana w piekle”. […] Brałam narkotyki, ale miałam swoje zasady. Nigdy nie dotknęłam cracku ani heroiny. Myślałam, że te wyznaczone przeze mnie samą granice szaleństwa zapewnią mi bezpieczeństwo. Naprawdę myślałam, że jestem niezniszczalna.
Jest jeszcze jedno wyznanie, bardzo ważne w kontekście tych wszystkich rozmów o gwałtach, świadomej zgodzie, wykorzystywania dziewczyn na imprezach. W jednym z dalszych esejów Pine pisze o doświadczeniu molestowania i gwałtu, ale jeszcze wcześniej, gdy opowiada o swoich nastoletnich doświadczeniach, przejmująco wyznaje:
Flirtowałam w klubie z nieznajomym przy barze. Trzymając się krawędzi kontuaru, żeby ustać na nogach po wypiciu niezliczonej ilości drinków, musiałam się naprawdę mocno koncentrować, kiedy nieznajomy pytał mnie, co chciałabym teraz zrobić. Bełkocząc, pytałam, czy ma w domu jakąś wódkę. Uśmiechał się w odpowiedzi. Mówił, że możemy wziąć taksówkę. Nie było żadnych telefonów, z których można by napisać esemes, żadnych aplikacji do zamawiania własnej taksówki, żadnej szczepionki przeciwko HPV, bo to wszystko działo się milion lat temu. Kończyłam więc wieczór za wieczorem w mieszkaniu obcego mężczyzny, ze szklanką wódki i bez wyjścia. Mężczyzna mógł pomyśleć, że dawałam mu wszystko, leżąc u niego w pokoju naga, z gęsią skórką. Moje ciało tam rzeczywiście było. Ale ja byłam gdzieś daleko. W głowie miałam tylko jedną myśl, rozbrzmiewała we mnie, ratowała mnie, ale też potępiała. Powtarzając sobie te słowa – nie ma mnie tutaj – jak mantrę, znikałam. Myślałam, że znam wartość tego, czym handlowałam – mojego nastoletniego ciała – i myślałam, że to ja zarabiam na tej transakcji.
To wyznanie pokazuje, że świat nie jest czarno-biały. Że prowokacja, flirt istnieje. Co więcej, kobieta – w tym przypadku nastolatka jest przekonana, że to ona rozdaje karty i odnosi korzyści. Naturalnie nic nie usprawiedliwia mężczyzn, a może również nastolatków, którzy “wykorzystują sytuację”, ale te słowa pokazują, również drugą stronę. Na zimno wiemy, że te zachowania są destrukcyjne, że są pochodną buntu, rozgoryczenia i ucieczki. Co więcej, nie do końca wiadomo, jak wówczas pomagać. Uderzył mnie fragment, gdy autorka pisze o potencjalnej reakcji na pomoc od matki.
Przypomniałam sobie, jak któregoś wieczoru, wkrótce po przeprowadzce do Londynu, stanęła w drzwiach mojego pokoju i zapytała, co robię. Siedziałam na podłodze, plecami do grzejnika, gapiąc się w przestrzeń. Zaczęłam płakać.
– Jestem samotna – załkałam.
– Wiem – odparła, a potem wzruszyła ramionami i poszła spać.
Byłam przekonana, że nic jej to nie obchodzi. Gdyby jednak przekroczyła wtedy próg i spróbowała mnie pocieszyć, co bym zrobiła? Nakrzyczałabym na nią, że ma się wynosić. Gdyby spróbowała mnie przytulić, pewnie cała bym zesztywniała i powiedziała jej swoim najzimniejszym głosem, żeby mnie zostawiła w spokoju i przestała dotykać.
Prawdopodobnie wielu rodziców czuje ten strach i bezsilność, gdy widzą, że ich dziecko woła o pomoc i równocześnie ją odrzuca.
Bardzo mocne są te wyznania kobiety, i myślę, że wiele czytelniczek będzie utożsamiało się z tym co przeżywała autorka. W wielu sytuacjach nie mogłem się pozbyć wrażenia, że jej historia jest bardzo podobna do historii Prince Dawn-Hughes. Niezrozumienie wśród rówieśników, problemy z empatią wobec ludzi (Pine sama to analizuje), problemy z czytaniem kodów społecznych, później zaś życie na ulicy, na krawędzi, choć sama autorka tego nie wspomina, pewien rys charakterystyczny dla zespołu Aspergera, często się pojawia.
Wiele spraw o których wspomina Pine – związanych z brakiem pewności siebie, przypisuje seksizmowi, postrzegania roli kobiety w społeczeństwie, ale jednak czasami odnoszę wrażenie, że jednak chodzi o specyficzny rodzaj wrażliwości. Cudowna jest opowieść o nauce jazdy na rowerze w wieku dorosłym, i rozterkach autorki dotyczących przyznania się do braku tej umiejętności. Nie wydaje mi się, żeby to było związane z takim a nie innym postrzeganiem kobiet, tego rodzaju problemy mają również mężczyźni. Podobnie jak kwestia mówienia kobietom komplementu, że młodo wyglądają, z czym wielokrotnie zetknęła się sama.
Ale informując mnie, że wyglądam młodo lub że czegoś nie rozumiem, bo jestem zbyt naiwna, lub pytając, czy jestem studentką, kiedy wyraźnie widać, że jestem wykładowczynią na etacie, ci mężczyźni odbierają mi coś więcej niż dekadę zdobywania doświadczenia zawodowego i specjalistycznej wiedzy. Ten tak zwany komplement jest w rzeczywistości natychmiastową degradacją.
Mam problem z zaakceptowaniem takiej interpretacji bo wielokrotnie słyszałem, że młodo wyglądam i być może czasami miało to na celu “degradację”, ale najczęściej to po prostu czyjeś wrażenie. Przypominam sobie zabawną historię, gdy pewna kobieta uznała mnie za szczeniaka, później zaś w dalszej rozmowie zaczęła się dopytywać ile mam lat, gdy w rozmowie wyszło, że mam nastoletniego syna.
Może nie są eseje Pine jakieś fenomenalne językowo, ale warto do nich sięgnąć. I powinny zrobić to nie tylko kobiety, ale również mężczyźni, żeby zobaczyć tę odmienną perspektywę.
[Foto: Emilie Pine – wywiad]