Dobre wieści o złym zachowaniu

To duża przyjemność usłyszeć (po raz kolejny) “wyszukujecie świetne książki”. Prowadząc maleńkie wydawnictwo nie można sobie pozwolić na strzelanie tytułami na prawo i lewo, w nadziei, że któryś zaskoczy. Trzeba dokonywać selekcji licząc na to, że czytelnicy dostrzegą i docenią ten wybór.

Gdy wpadła nam w ręce książka Dobre wieści o złym zachowaniu Katherine Reynolds Lewis po wstępnym przejrzeniu wiedzieliśmy, że porusza ważne kwestie. Po przeczytaniu po raz kolejny już ostatecznego polskiego tłumaczenia jestem przekonany, że to książka której nie powinniśmy się wstydzić. Najzabawniejsze jest zaś to, że nie ma tam – przynajmniej dla mnie – specjalnie odkrywczych tez. Autorka opowiada o wychowaniu dzieci, w taki sposób i tak, jak sobie ja to wyobrażam. Nie oznacza to, że zawsze mi się to udaje (podobnie jak K.R. Lewis).

Lewis wychodzi przede wszystkim od próby zastanowienia się, co się stało z tymi naszymi dziećmi i młodzieżą, że są tacy okropni i niewychowani. Co prawda o nas i naszych rodzicach oraz dziadkach mówili to samo ich rodzice, ale jakoś ta refleksja trudno przebija się do naszej świadomości. Przede wszystkim zaś, współcześni rodzice zapominają (albo wypierają) fakt, że świat współczesny zmienił się w niewyobrażalny sposób, zaś nasze podejście do dzieci chyba za tymi zmianami nie nadąża.

Kiedy prowadzę szkolenia dla opiekunów, na pierwszych zajęciach pytam, jak wyobrażają sobie swoje dzieci w wieku lat osiemnastu. Jakie cechy i wartości chcieliby u nich widzieć? Jakimi osobami mają się one stać?

Nikt nie mówi, że chciałby zrobić ze swoich dzieci posłusznych, podporządkowanych sztywnym zasadom młodych ludzi, tak jak chcieli tego moi dziadkowie. W odpowiedziach na moje pytanie padają słowa sięgające głębszych spraw. Rodzice mówią o niezależności, współczuciu, wierze w siebie, odpowiedzialności, uczciwości, optymizmie, wiarygodności, szczęściu, odwadze, uprzejmości, szacunku dla ludzi, pracowitości, kreatywności, mądrości, zdrowiu emocjonalnym, ciekawości.

Nauczyliśmy się od naszych rodziców autorytarnego wychowania. Bo wydawało nam się, że takie działało i powinno nadal (podobnie, jak czasem wciąż się uważa, że bicie jest skuteczne). Ale teraz chcielibyśmy, by nasze dzieciaki myślały, stawiały trudne pytania, dyskutowały. Ale wychowanie autorytarne nie pomaga w czymś takim. Choć autorka pisze o swoich doświadczeniach z USA, w Polsce wydaje się to jeszcze trudniejsze z całym modelem edukacji. Edukacji, która nie jest zupełnie nastawiona na dyskusję, debatę, kwestionowanie prawd, tylko tę, w której nadal nauczyciel jest wyrocznią. Choć istnieje całe mnóstwo świetnych pedagogów, którzy to rozumieją i pokazują, że można inaczej.

Dzisiejsi rodzice z klasy średniej nie widzą w swoich dzieciach osób potrzebnych do pracy w gospodarstwie domowym, na farmie czy w rodzinnym biznesie. Postrzegają je raczej jako posiadaczy rozlicznych talentów, które wymagają właściwej pielęgnacji. Dzieci odbierają podświadomie komunikat, że ich wartość zależy od osiągnięć w rozmaitych dziedzinach. A o sukcesy nie jest łatwo.

Jeśli w najbliższej okolicy są setki utalentowanych dzieci grających w szkolnej lidze piłki nożnej, szanse na to, że będzie się najlepszym, są dużo mniejsze. Jeśli wystarczy kliknąć myszą, żeby zobaczyć na YouTube siedmioletniego wirtuoza fortepianu, jaki sens mają mozolne ćwiczenie gam? Zawsze znajdzie się ktoś inteligentniejszy, szybszy, zdolniejszy. I dzieci mają oczywiście tego świadomość.

I jeszcze:

Wyobraźmy sobie, że ukazuje się poradnik dla rodziców, którego autor przekonuje, że jeśli ktoś chce wychować emocjonalnie zdrowe, przystosowane społecznie, współczujące, mądre i pewne siebie dziecko, powinien stosować wobec niego groźby i kary. Czy uwierzylibyście mu? Nigdy nie kupilibyście takiej książki. A przecież większość z nas przez trzy czwarte czasu tak właśnie postępuje z dziećmi.

W świecie, w którym zwycięzcy biorą wszystko każdy chciałby by jego dziecko było tym naj… Najlepszym, najbogatszym, najbardziej cenionym. Statystyka jest nieubłagana i niestety tak nie będzie. Ale wożąc dzieciaki z zajęć na zajęcia nie uczymy ich bycia wystarczająco dobrymi, satysfakcji z drobnych sukcesów, tylko pakujemy je w wyścig szczurów. A na końcu tego wyścigu dla większości jest przede wszystkim frustracja.

K.R. Lewis śledzi najnowsze badania z dziedziny neuronauk, żeby pokazać w jaki sposób funkcjonują mózgi dzieci i nastolatków, w tym świecie, który dla nich (i dla siebie) przygotowaliśmy – pełnym bodźców, natychmiastowych gratyfikacji, tysięcy informacji. I pokazuje, że nie powinniśmy się dziwić ich zachowaniom. Bo są bezpośrednio pochodną środowiska, w którym żyją.

Oczekujemy od nich samokontroli, choć nauka jednoznacznie pokazuje, że dopóki kora przedczołowa (właśnie odpowiedzialna za hamowanie impulsów) nie osiągnie pełnej dojrzałości nie ma na to szans. Trzeba ją wspomagać, a za to wspomaganie odpowiedzialni muszą być dorośli, którzy pokierują, wskażą drogę, uspokoją. Nie wszystkie tzw. “niegrzeczne” zachowania są intencjonalne. Tylko musimy – jako dorośli chcieć to zaakceptować.

Ale to w żadnym wypadku nie oznacza przyzwolenia na wszelkie niepożądane zachowania, zanim ukształtuje się w pełni mózg. Wręcz przeciwnie. Wymaga to mądrego egzekwowania zasad, pewnej dyscypliny niestety – i to jest zła wiadomość, dla nas dorosłych – wymagającej ogromnej pracy i wysiłku od nas.

Autorzy poradników dla rodziców piszą często, że przede wszystkim trzeba zachować konsekwencję. Jesteśmy jednak tylko ludźmi. […] mamy też gorsze dni, kiedy dajemy się wyprowadzić z równowagi. To nie jest powód do wstydu.

[…]

Poza tym, konsekwencja nie jest gwarancją skuteczności każdej metody wychowawczej. Udowodniono przecież, że konsekwentne stosowanie kar cielesnych wyrządza dzieciom długotrwałe szkody.

Niełatwo uwierzyć, że dzieci będą się uczyć bez kar i negatywnych ocen oraz komentarzy. Kiedy postanowiłam zrezygnować z karania córek i pozwoliłam, by uczyły się życia, doświadczając konsekwencji tego, co robią, jeszcze przez jakiś czas przyłapywałam się na tym, że mówię do nich oskarżycielskim tonem lub wygłaszam nieprzyjemne komentarze. To trudna część tej metody – wymaga pozostawienia dziecka sam na sam z jego doświadczeniami, by mogło się z nich uczyć. Żeby ją zastosować, trzeba w nią naprawdę uwierzyć.

Wymaga to również odrzucenia metod wychowawczych, które do tej pory dawały nam dobre samopoczucie, oraz zachowań mających na celu zademonstrowanie światu, że jesteśmy dobrymi rodzicami. Trzeba skończyć z publicznym zawstydzaniem dzieci i ratowaniem ich przed skutkami błędów, jakie popełniają – na przykład, kiedy zapomną zabrać do szkoły drugiego śniadania albo zaczną żałować decyzji o zapisaniu się do zespołu cheerleaderek.

Na okładce polskiego wydania książki K.R. Lewis zamieściliśmy zdanie z książki, które zaznaczyłem sobie już podczas pierwszego czytania. Jest bardzo proste i bardzo ważne, a w nim mieszczą się wszelkie frustracje rodzicielskie, gdy nie radzimy sobie z wieloma zachowaniami naszych dzieci, gdy mamy ich dosyć, gdy najchętniej byśmy uciekli.

Dziecko najbardziej potrzebuje kontaktu w chwilach, gdy najtrudniej je lubić.

Książka jest do kupienia na stronie www.bialaplama.pl

[Photo by Annie Spratt on Unsplash]

Dobre wieści o złym zachowaniu, K. R. Lewis

Dobre wieści o złym zachowaniu, Katherine Reynolds Lewis

Wyd. Linia/Seria Biała Plama, 2018

Tłum.: Krzysztof Środa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *