Palę Paryż

Od dwóch tygodni trwał już ten milczący połów. Pierre słyszał od kolegów: we Francji, z racji kiepskiej koniunktury, ludzie przestali kupować samochody. Fabrykom groziło zamknięcie. Wszędzie redukowano do połowy personel. Celem uniknięcia zaburzeń usuwano po kilku ludzi o różnych porach dnia, z różnych oddziałów.

Przychodząc z rana na robotę i stając nad warsztatem, nikt nie mógł być pewien, czy kolej dziś nie na niego.

Czterysta niespokojnych par oczu, jak psy węszące po ziemi, biegło chyłkiem, trop w trop śladem ociężałych stóp majstra, wolno, jakby z namysłem przechadzającego się między warsztatami, i usiłowało uniknąć spotkania z jego prześlizgującym się po twarzach wzrokiem. Czterystu ludzi schylonych nad maszynami, jak gdyby pragnęło stać się jeszcze mniejszymi, bardziej szarymi, niedostrzegalnymi, w gorączkowym wyścigu palców namotywało sekundy na rozpalone od pośpiechu obrabiarki i ochrypłe od niemego krzyku, plączące się palce zdawały się mamrotać: „Ja najszybciej! Nie mnie przecież! Nie mnie!”

I dzień w dzień w którymś z końców sali zatrzymywało się nagle na kropce nienawistnie, wahliwe pismo kroków i w naprężonej ciszy rozlegał się matowy, bezwyrazy głos: „Zbieraj narzędzia!”

Wtedy z kilkuset piersi niby podmuch wentylatora dobywało się westchnienie ulgi: „A więc nie ja! Nie mnie!” I pośpieszne, tresowane palce jeszcze prędzej chwytały, sczepiały, nawijały sekundę na sekundę, ogniwo na ogniwo, żelazny ośmiogodzinny łańcuch.

 Świetny jest ten początek. Gdyby zamienić pracę przy taśmie na open space w biurowcu, oddawałby jeden do jednego atmosferę podczas zwolnień i redukcji. Główny bohater ląduje na bruku i w imię swoich własnych frustracji oraz zawiedzionej miłości próbuje zemścić się na paryżanach zatruwając wodę pitną zarazkami dżumy wykradzionymi z Instytutu Pasteura. Ze względu na ten wątek sięgnąłem do opublikowanej w 1928 roku powieści Brunona Jasieńskiego Palę Paryż. W miarę lektury zaczyna się robić dość nieznośnie. 

Głos był znajomy, okrągły i polerowany jak kula, która potoczywszy się chwilę po bilardowym polu świadomości natrafiła nagle na przeznaczoną dla siebie, jakby wydrążoną tu już kiedyś przez nią łuzę. Ale kiedy miała sposobność ją tam wydrążyć?

Na ciasnym kwadracie pomiędzy „Rotondą” i „Domem” osiem rozstawionych jazz-bandów ostrymi tasakami synkop ćwiartowalo żywe mięso nocy na posiekane ochłapy taktów.

Ale choć na te opisy i porównania mogę przymknąć oko, to mimo ciekawego konceptu – kolejne mniejszości – chińska, żydowska, białogwardziści w czasie zamętu wywołanego epidemią, zaczynają odbijać części Paryża i ustalać niepodległe państewka (przypomina się Metro 2033 Glukhowsky’ego) to jednak staje się to wszystko nużące. Coraz mniej jest w powieści perspektywy bohaterów, a coraz więcej opisów “rewolucyjności”. Choć wątek strachu przed chińską inwazją ciekawy, bo pojawia się przecież w napisanym kilka lat później Nienasyceniu Witkacego.

Naród chiński jest najliczniejszy ze wszystkich narodów. Gdyby umiał to wszystko, co umieją biali ludzie, byłby najpotężniejszym narodem na świecie i nie musiałby pracować na białych ludzi. […]

I budząc się w nocy, P’an marzył: wyrośnie, przedostanie się tam – pieszo oczywiście nie da rady, no, powiedzmy, okrętem – podpatrzy, wytropi i wykradnie tajemnicę białych ludzi, powróci z nią do Chin, pobuduje wszędzie olbrzymie maszyny, a przy maszynach (Czao-Lin mówił, że nawet przy maszynach niezbędni są robotnicy) postawi białych ludzi, tych, co to nie lubią pracować, i zmusi ich do pracowania dzień i noc, żeby odpoczywali sobie zahukani, zamęczeni, wygłodniali Chińczycy.

Ciekawe, jako spojrzenie na głos czasów, pewną futurystyczną wizję, niestety nie tak bardzo, by ją kończyć, właśnie przez ten przesyt idei rewolucyjnych.

[Foto]

Palę Paryż, B. Jasieński

 

Palę Paryż, Bruno Jasieński

Wyd.: Wikiźródła

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *