Nic nie zdarza się przypadkiem

Są takie chwile, jakaś niezwykle piękna scena, słowo, symbol, w którym słyszymy echo czegoś, co jest nam znajome, ale czego nie pamiętamy. Dochodzi nas jakiś szept, którego chcielibyśmy wysłuchać, ale szybko coś odwraca naszą uwagę. Prawda? Ociera się o nas, ale wolimy nie zwracać na niego uwagi.

Wymęczył mnie tym razem Tiziano Terzani. Z jednej strony Nic nie zdarza się przypadkiem miało fantastyczny początek, z drugiej – od połowy – czułem się, jakby autor chciał zamieścić wszystkie swoje wrażenia, pomysły, oraz wiedzę dotyczącą tematów, którymi się zajął. Trochę w tym było reportażowego podejścia, pokazującego czytelnikowi świat z innych stron, ale chyba lepiej sprawdziłoby się jako oddzielne teksty w jakimś periodyku, niż część książki.

Jednak mimo tego znużenia w pewnym momencie, znów było tu wszystko to, co mi się tak bardzo u Terzaniego podoba. Tym razem punktem wyjścia dla jego rozważań o człowieku i poszukiwań sensu życia jest diagnoza choroby nowotworowej.

Podróżowanie było dla mnie zawsze sposobem życia i teraz potraktowałem chorobę jako kolejną podróż: niedobrowolną, nieprzewidzianą, bez map, do której w żaden sposób się nie przygotowałem, ale która ze wszystkich dotychczasowych wymagała największego zaangażowania i dostarczała najbardziej intensywnych przeżyć. 

W Powiedział mi wróżbita Terzani postanowił poszukać “najlepszych” azjatyckich wróżbitów. Z chłodnym racjonalnym umysłem, chciał zobaczyć co proponują różnego rodzaju przewidywacze przyszłości, dlaczego ludzie korzystają z ich usług. Sceptyczny, ale z dużą uważnością i ciekawością na tych, którzy zdawali się wierzyć w swoje umiejętności. Tym razem swoją chorobę postawił jako punkt wyjścia do poszukiwania i rozmów z różnego rodzaju uzdrowicielami. Co nie oznacza, że uznał “medycynę alternatywną”. Wręcz przeciwnie! Znów postanowił zobaczyć, co sprawia, że różnego rodzaju uzdrawiacze, znachorzy i guru przyciągają do siebie chorych. Nie będzie tu żadnego zaskoczenia, że chodzi tak naprawdę o dawanie uwagi i nadziei, rozmowę, traktowanie człowieka z uwagą, a nie jako kolejnego przypadku w wielkich ośrodkach, wśród lekarzy, którzy leczą choroby, a nie człowieka.

Nigdy nie straciłem zaufania do lekarzy, którym powierzyłem swoje zdrowie. Wręcz przeciwnie. Ale im lepiej ich poznawałem, tym wyraźniej czułem, że są niczym skrzypce. którym brakuje struny. Sami wpadli w pułapkę mechanicyzmu w postrzeganiu problemu, a zatem także sposobu jego rozwiązywania. 

[…]

Im dłużej pozostawałem po stronie nauki i rozsądku, tym silniej rozbudzała się we mnie ciekawość wobec magii szaleństwa metod „alternatywnych”, które na samym początku odrzuciłem. Na pewno nie dlatego, że uznałem, iż pomyliłem drogę (podpowiedziałbym wszystkim, żeby wzięli ją pod uwagę jako pierwszą), ale ponieważ czułem, że choć prawdopodobnie jest najlepsza, ma swoje ograniczenia. Gdzie indziej, podążając innymi szlakami, mógłbym znaleźć coś innego: zapewne nie „alternatywnego”, ale być może uzupełniającego.

Po zakończeniu sesji chemio- i radioterapii autor postanawia pojechać do swojej ukochanej Azji i tam poszukać magii, ezoteryzmu, mistycyzmu. Ale on nie wchodzi w to bezkrytycznie. Wręcz przeciwnie, jest sceptyczny, ostrożny, czasem ironiczny, ale jest ciekaw człowieka. Nawet jego spotkanie z homeopatami jest pełne ciekawości osób, w których przekaz niie wierzy. W pewnym momencie pada to wprost.

Pozostawałem jednak racjonalnym florentczykiem i wiele z jego cudownych historii sprawiało, że czułem się zagubiony. Wydawało mi się, że rozumiem, ale nie rozumiałem. To jasne, że na tak niepewnym terenie, przy odwołaniach do ezoteryzmu i mistycyzmu, bardziej niż przesłanie pociągał cię za sobą sam posłaniec. A w tym Mangiafuoco był doskonały: inteligentny, wykształcony, dowcipny i charyzmatyczny. Przekonujący, a czasami po prostu błyskotliwy.

Wielki uwodziciel z czarodziejskim fletem?

Naprawdę podobały mi się te trzy dni spędzone na Marsie. Inni ludzie, inne rozmowy, inna logika.

Terzani bawi się światem, zanurza się w mitach i opowieściach, wciąż przypomina, że cywilizacja zagubiła wiele wartościowych rzeczy, wynikających ze związku z naturą, dawnymi rytuałami, potrzebą oddalenia, wyciszenia. 

Nie przepadam za wypowiadanym często w Polsce przekonaniem, że reportaż powinien być obiektywny. Te silące się na obiektywizm są zwykle nijakie, płaskie, bez życia. Dopiero subiektywizm, zaangażowanie i pasja autora sprawia, że reportaż “zaczyna żyć”. Staje się opowieścią, taką jak dawniej opowiadali podróżnicy, awanturnicy. Podkoloryzowaną, ale z człowiekiem w centrum.

Postanowiłem to wszystko opowiedzieć, przede wszystkim dlatego, że wiem, jak bardzo krzepiące jest doświadczenie osoby, która pokonała już kawałek drogi, dla kogoś, kto ma ją dopiero przed sobą. A także ze względu na to, że jeśli dobrze się zastanowić, po pewnym czasie ta podróż w poszukiwaniu lekarstwa na mojego raka przekształciła się w poszukiwanie leku na chorobą nas wszystkich: nieuchronność śmierci.

Bliskie są mi rozważania Terzaniego o potrzebie zwolnienia, samotności, spokoju, ciszy, akceptacji tego co się przydarza. Potrzebie wejścia do lasu, zanurzenia się w nim (Pewnego dnia zbiorę wszystkie słowa i wejdę do lasu), choć zupełnie nie podzielam jego fascynacji Azją. Tą tradycyjną, biedną, brudną, pełną naciągaczy. 

Kto kocha Indie, ten wie, że nie wiadomo dokładnie, dlaczego traci się dla nich głowę. Są brudne, biedne, zakażone: czasami złodziejskie i kłamliwe, często cuchnące, zepsute, bezlitosne i obojętne. A jednak jeśli raz się z nimi spotkasz, nie możesz się bez nich obyć. Jeżeli wyjedziesz daleko, cierpisz. Ale taka jest właśnie miłość: instynktowna, niewytłumaczalna, bezinteresowna. Ktoś zakochany nie kieruje się rozumem, nie czuje przed niczym strachu, jest gotowy na wszystko.

Nic nie zdarza się przypadkiem, T. Terzani

Nic nie zdarza się przypadkiem, Tiziano Terzani

Wyd.: Świat Książki, 2011

Tłum.: Anna Osmólska-Mętrak

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *