Nr 56. Pamiętaj nazywam się Ekaterina

Rozpieprza mnie ta książka od samego początku. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek reagował tak emocjonalnie. Co chwilę muszę przerywać. Sięgnąłem do niej pod wpływem lektury ostatnich reportaży Izy Klementowskiej. Nie chciałem uwierzyć, w to co pisała. Że w zamkniętych obozach dla uchodźców w Polsce (czyli “polskich obozach”) nadaje się ludziom numery, pozbawiając ich tym samym godności i tożsamości. Klementowska rozmawia z Shirin – numerem czterdzieści osiem przebywającej w obozie Lesznowoli. Sprawdzając informacje o obozie w Lesznowoli niemal natychmiast trafiam na książkę dziennikarki Ekateriny Lemondżawy, uciekającej z Gruzji przed służbą bezpieczeństwa – Nr 56. Pamiętaj nazywam się Ekaterina.

– Jesteś numer 56 – mówi Muraz. – Co 56? Pytam. – Numer. Twój numer to 56 – wyjaśnia. Przyglądam się kartce, gdzie napisany jest tylko numer. – Tu nie mamy imion. My jesteśmy 52 i 53. Jesteśmy tu miesiąc, jesteś trzecią osobą, którą przywieźli tu po nas – wyjaśnia Muraz. – Chwileczkę! – wołam do kapitana. […] Kapitan odwraca się w moją stronę. Biorę do ręki kartę, wstaję z krzesła i wyższym niż naturalnie głosem mówię: Remember, my name is Ekaterina.

Nie mam pojęcia dlaczego w ogóle nie zarejestrowałem wcześniej tej sprawy. W październiku 2012 roku tekst Gruzinki ukazał się w Gazecie Wyborczej na pierwszej stronie. Tekst podyktowany został przez telefon ludziom z Kolektywu Syrena, którzy starli się pomagać uchodźcom i nagłośnić, to w jakich warunkach są przetrzymywani.

2012 rok, czyli trzy lata przed kryzysem migracyjnym. Polecam lekturę komentarzy pod tym oryginalnym tekstem oraz umiejscowienie tej daty w realiach politycznych

W 2012 roku, czyli siedemdziesiąt lat po II wojnie światowej i obozach koncentracyjnych funkcjonujących w Polsce, ktoś wpada na pomysł, żeby przetrzymywanych imigrantów oznaczać numerami i KAZAĆ w taki sposób się zgłaszać funkcjonariuszom Straży Granicznej.

Sześćdziesiąt siedem lat po procesach norymberskich funkcjonariusze oraz pracownicy tłumaczą się, że oni tylko wykonują rozkazy.

Dwudziestego szóstego października w jednej z najbardziej opiniotwórczych polskich gazet, W Gazecie Wyborczej ukazuje się mój artykuł […] Mariusz wiedział o wszystkim, o przygotowaniach do akcji protestacyjnej i o artykule. Rzecz jasna, nie potraktował poważnie moich słów, zanim faktem nie stało się to, przed czym ostrzegałam. – Ekaterina, we wszystkim masz rację ale przez to mogę stracić pracę – mówi mi pewnego dnia. – Mariusz, gdybyś był porządnym człowiekiem, jako psycholog powinieneś protestować przeciwko istnieniu takich instytucji, nie tylko w Polsce, ale w ogóle. Tutaj ludzie wariują na twoich oczach, biją się, stają się nieobliczalni, karmią swoje traumy. Dzieci trzymacie zamknięte ponad pół roku, a ty martwisz się, że stracisz pracę?

Psycholog. Tylko wykonuje rozkazy. Podobnie, jak funkcjonariusze i pielęgniarki nie interesujące się stanem nie jedzącej od tygodnia Mai z Nepalu. Ich zdaniem kobieta symuluje, zaś szef obozu/więzienia przekonuje, że nie pluje krwią, tylko zjadła za dużo czekolady. Gdyby komuś przyszło do głowy od razu winić konkretną formację polityczną, za której czasów to się działo, przypomnę sytuację sprzed kilku tygodni w Szkole Głównej Służby Pożarniczej, której słuchacze również byli przez przełożonych oskarżani o symulowanie objawów zakażenia koronawirusem. To kwestia mentalności.

Czterdzieści lat po eksperymencie stanfordzkim Zimbardo, pięćdziesiąt lat po eksperymencie Milgrama funkcjonariusze zastraszają swoich więźniów, nadużywają władzy, traktują żywność jako sposób karania i terroru. Nie dopuszczają do kontaktów, ze światem zewnętrznym, wymagają pism po polsku nie umożliwiając dostępu do tłumaczy. Od momentu przejęcia Ekateriny na lotnisku żaden przedstawiciel państwa polskiego jej się nie przedstawia. Nikt nie informuje jej dlaczego zostaje zatrzymana w takich warunkach.

Generalnie, jeśli podsumuję mój 28-godzinny pobyt na polskiej ziemi, mogę przypomnieć sobie zaledwie jeden przypadek, kiedy rozmówca przedstawia mi się. To tłumacz w sądzie i jest to wyjątek, który potwierdza regułę, że w Polsce jeszcze nie wiedzą że trzeba się przedstawić, powiedzieć jaką służbę się reprezentuje i jakie czynności wykonuje.

Państwo w państwie. Bez reguł, bez mediów – nie więzienie, a jednak więzienie. Służby, które skrzętnie korzystają i nadużywają swoją pozycję, bo nikt ich nie pilnuje. A może nawet wymaga “by był porządek”. W części podsumowującej dowiadujemy się o protestach pielęgniarek i funkcjonariuszek w takiej placówce w Białymstoku, w konsekwencji mobbingu, zastraszania i lżenia podwładnych. Jeśli tak właśnie wyglądają służby, to czy naprawdę dziwimy się, że jeszcze miesiąc temu niektórzy policjanci, strażnicy miejscy i żandarmi wojskowi ganiają rowerzystów i biegaczy, rozstawiają ludzi przy smażalniach, żeby tylko pokazać władzę. Bo nikt im nie przekazał, w jaki sposób rozmawiać z ludźmi, którzy również są w stresie i niepokoju w okresie pandemii, tylko najlepiej wdrożyć zakazy, a następnie egzekwować “zgodnie z rozkazami”.

Służbiści i bezduszne regulacje są wszędzie. Lemondżawa równie źle wspomina pobyt w Trondheim (dla odmiany zupełnie inne podejście jest w Oslo). Bohaterka wspomina również tych wszystkich, którzy jej pomogli, widzieli w niej zwykłego człowieka. Sama pisze, że przy opuszczaniu obozu dziękowała tym wszystkim strażnikom, którzy nie szantażowali, nie traktowali jej pogardliwie.

Przerażająca to relacja. Nie tylko dlatego, że pokazuje coś, co wydaje się niemożliwe w Polsce w XXI wieku. Nie dlatego, że być może jednostki zostały zwolnione lub poniosły jakieś konsekwencje. Nie dlatego, że prawo dopuszcza przemoc w razie podjęcia strajku głodowego, tylko dlatego, że w służbach państwa funkcjonują wciąż tacy nadgorliwi, zastraszający podwładnych przy cichym przyzwoleniu “góry”. Dzięki temu łatwo daje się “tylko wypełniać obowiązki służbowe”. Każdy z nich śmiało może powtórzyć za Wilhelmem Frickiem słowa z procesu w Norymberdze:

Całe moje życie było służbą dla narodu i ojczyzny. Wypełniałem moje służbowe i moralne obowiązki i sądzę, że nie zasługuję na karę.

Słowa Ekateriny o Gruzji można w takiej sytuacji odnieść bardzo mocno do Polski.

Mój kraj jest najpiękniejszy, bardzo go kocham, i nigdy nie myślałam o ucieczce z niego, […ale] mój kraj nigdy nie dojrzeje jako państwo, nie tylko dlatego, że władza ma ludzi gdzieś, ale dlatego, że sami ludzie nie poczuwają się do obywatelskich postaw ani wobec siebie i innych, ani wobec państwa.

**

Zdecydowanie najsłabszą częścią książki jest przeideologizowany tekst Antka Wiesztorta – Złodzieje chleba i róż: Balcerowicz i ekonomia polityczna kary w Gruzji. Zamiast merytorycznie się skupić na wyjaśnieniu tła politycznego w Gruzji, mamy w zasadzie coś w rodzaju paszkwilu z nadużywaniem przymiotnika „neoliberalny”.]

[Photo by Milad B. Fakurian on Unsplash]

Nr 56. Pamiętaj, nazywam się Ekaterina, E. Lemondżawa

Nr 56. Pamiętaj, nazywam się Eketerina, Ekaterina Lemondżawa

Wyd.: Bractwo Trojka, 2017

Tłum.: Manana Gelashvili

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *