Dżuma

Z każdym kolejnym zdaniem i każdym kolejnym akapitem Dżumy Alberta Camus przypominała mi się mowa noblowska Olgi Tokarczuk (podkreślenie moje).

Żyjemy w rzeczywistości wielogłosowych narracji pierwszoosobowych i zewsząd dochodzi nas wielogłosowy szum. Mówiąc „pierwszoosobowe” mam na myśli ten rodzaj opowieści, który zatacza wąskie kręgi wokół „ja” twórcy, piszącego mniej lub bardziej wprost tylko o sobie i poprzez siebie. Uznaliśmy, że ten rodzaj zindywidualizowanego punktu widzenia, głos z „ja”, jest najbardziej naturalny, ludzki, uczciwy, nawet jeżeli rezygnuje z szerszej perspektywy.  […] 

Kiedy odwiedzam targi książki, widzę jak wiele wydawanych książek dotyczy właśnie tego – autorskiego ja. Instynkt ekspresji – może równie silny, jak inne instynkty, które projektują nasze życie – najpełniej objawia się w sztuce. Chcemy być zauważeni, chcemy poczuć się wyjątkowi. Narracje typu: „Opowiem ci moją historię”, „Opowiem ci historię mojej rodziny”, ewentualnie „Opowiem ci, gdzie byłam” to dziś najpopularniejsze gatunki literackie. Jest to fenomen na wielką skalę także i dlatego, że dzisiaj powszechnie potrafimy posługiwać się pismem i wielu ludzi osiąga tę kiedyś zastrzeżoną dla nielicznych umiejętność wyrażenia siebie samego w słowie i opowieści. Paradoksalnie jednak wygląda to na chór złożony z samych solistów – głosy nakładają się na siebie, rywalizują o uwagę, poruszają po podobnych traktach, ostatecznie wzajemnie się zagłuszając. Wiemy o nich wszystko, jesteśmy w stanie utożsamić się z nimi i przeżyć ich życie jak swoje. Mimo to jednak doświadczenie czytelnicze zaskakująco często jest niekompletne i rozczarowujące, bo okazuje się, że ekspresja autorskiego „ja” nie daje gwarancji uniwersalności. Czego nam brakuje, to – jak się zdaje – paraboliczny wymiar opowieści. Bohater paraboli jest bowiem zarazem sobą, człowiekiem żyjącym w określonych warunkach historycznych czy geograficznych, a jednocześnie wykracza daleko poza ten konkret, stając się Każdym i Wszędzie. Kiedy czytelnik śledzi czyjąś historię opisaną w powieści, może utożsamiać się z losem opisywanej postaci i rozważać jej sytuację jak swoją, w paraboli zaś musi zrezygnować zupełnie ze swojej odrębności i stać się tym Każdym. W tym wymagającym psychologicznie zabiegu parabola, znajdując dla różnych losów wspólny mianownik, uniwersalizuje nasze doświadczenie, a jej niedostateczna obecność jest świadectwem bezradności.”

Mam problem z całą tą literaturą, w której JA autora przebija się ponad fabułę, albo strzępki fabuły, albo jej brak. Odnoszę często wrażenie, że gatunkiem, w którym zachowały się pozory uniwersalności – nie zaś OPOWIEM CI O MNIE – jest literatura młodzieżowa. To w niej, jeszcze opowiada się historie, a nie anegdotki z własnego życia splecione nieudolnie jakąś akcją. Pewnie jeszcze dotyczy to kryminałów, horrorów i wielu gatunków, których nie znam. Ale w tej szeroko zwanej “literaturą obyczajową”, czasami z pretensjami do ambitnej, opowieści bywa jak na lekarstwo.

Tym bardziej z powolną przyjemnością przechodziłem przez kolejne strony Dżumy. Przez historię uniwersalną. Opublikowana w 1947 roku, czyli dwa lata po zakończeniu Drugiej Wojny Światowej, mogła być wówczas uznawana za oczywistą alegorię. Ale dziś, ponad siedemdziesiąt lat później nadal jest uniwersalna. Wciąż do odczytania przez dzisiejszy pryzmat. Możemy w niej odczytać i obraz pozornego zarządzania kryzysem, biurokratyczny, z obawy o odpowiedzialność i reakcje mediów karmiące się niusami, przepowiedniami, no i oczywiście zachowania ludzi.

I tu znów pojawia się Tokarczuk! Narrator w Dżumie to niemal ucieleśnienie owego “czułego narratora”, o którym wspomina noblistka. Opisuje ludzi w obliczu ekstremalnego wyzwania, ale ich nie ocenia. Stara się rozumieć i akceptować wybory i decyzje. Dotyczy to i tych, którzy egoistycznie chcą opuścić zadżumiony Oran, wbrew zakazom, jak i tych, którzy parają się oczywistym w takich sytuacjach przemytem towarów i ludzi, budując na boku małe fortunki. Gdy po pierwszym strachu i trwodze, przychodzi czas rozprężenia, gdzie ludzie oddają się uciechom w przededniu śmierci, też nie ma w tym, żadnej oceny. Po prostu, taki jest proces. A przy okazji nie ma również bohaterstwa. Jest wyłącznie prywatna przyzwoitość.

Można się nawet zastanawiać, czy gdyby Dżuma została napisana dziś nie skupiałaby się na negatywnej stronie natury ludzkiej. Poszukiwania winnych, którzy mogliby pełnić rolę kozła ofiarnego, ukazania złodziejstwa i niegodziwości. Choć w zasadzie właśnie takie ujęcie pojawia się, w Śnie wioski Ding, który był bezpośrednim impulsem do sięgnięcia ponownie po latach po Dżumę. Camus pięknie opisał “banalność nieszczęścia”. Bez fajerwerków, wielkich gestów i znaków. Ot po prostu, zdarzyło się.

Wielkie nieszczęścia, już dzięki swemu trwaniu są monotonne. We wspomnieniu ludzi, którzy je przeżyli, straszne dni dżumy nie ukazują się jako wielkie i okrutne płomienie, lecz raczej jako nie kończące się dreptanie, miażdżące wszystko po drodze.

[Photo by DSD from Pexels]

Dżuma. A. Camus

Dżuma, Albert Camus

Wyd.: PIW, 2017

Tłum.: Joanna Guze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *