Superniania kontra trzyletni Antoś

Nie oglądam reality show. Krępują mnie od samego początku, gdy pojawił się w naszej przestrzeni Big Brother. Dziwiła mnie niegdyś ta potrzeba pokazywania się z nie zawsze najlepszej strony, bezkrytyczne wystawienie się na osąd szerokiej publiczności, choć rozumiałem, że dla wielu osób pojawienie się w telewizji jest jakimś marzeniem. Później czasy się zmieniły, telewizja zaczęła tracić na prestiżu i oglądalności. Pojawiły się media społecznościowe i okazało się, że ludzie mają potrzebę pokazania się. Co więcej to nie był jakiś margines tylko stało się masową potrzebą i koniecznością. A im głupiej tym lepiej. Jest oglądalność, są kliki, jest i kasa, a jeśli nie to chociaż chwilowa sława.

Po Big Brother przychodziły kolejne programy, głupsze, mądrzejsze, wyśmiewające, dla rozrywki i w tym całym zalewie pojawił się program Superniania. Od początku był dla mnie nie do obrony. Pokazywanie dzieciaków w sytuacjach dla nich trudnych, niekomfortowych, krępujących powodowało, że naturalne było pytanie – no dobra, ale co z nimi w przyszłości? Wiadomo, jacy są rówieśnicy i często dorośli. Jak mogą się wyśmiewać, pogardzać, przypominać krępujące sytuacje. Marketingowa otoczka i zapewnienia twórców programów, że zapewniona jest rodzinom opieka psychologiczna, że rodziny się same zgłaszały i godziły, to powiedzmy wprost – bullshit. Jest to równoznaczne z pokazywaniem światu zdjęć, filmików konkretnych dzieci w sytuacjach naprawdę krępujących. Wiemy, że dzieci płaczą, krzyczą, rzucają się na ziemię, są niesforne, agresywne, ale to nie powód, żeby w tych sytuacjach je filmować i wystawiać na ocenę całego świata, w tym również rówieśników.

Superniania to brytyjski format typu reality show, w którego pierwowzorze wystąpiła Jo Frost. Jak możemy przeczytać w wikipedii “angielska osobowość telewizyjna, niania i autorka”. To chyba zupełnie wystarczy, żeby zrozumieć, że chodzi wyłącznie o rozrywkę, show, oglądalność i kontrowersje. W wersji polskiej w rolę Superniani wcieliła się psycholożka rozwojowa Dorota Zawadzka. Już sam ten fakt jest dosyć interesujący. Jakie czynniki kulturowe sprawiają, że w oryginale wystarczyła “niania”, a w polskiej potrzeba było zbudować autorytet programu zatrudniając osobę z wykształceniem psychologiczno-pedagogicznym. 

Niestety odpowiedzi na to pytanie nie znajdziemy w głośnej książce Anny Golus, która ukazała się w ubiegłym roku Superniania i trzyletni Antoś. Książce towarzyszyło kilka medialnych tekstów i rozmów z autorką, w których w dosyć bezpośredni sposób zaatakowała Dorotę Zawadzką. I jak to w medialnych potyczkach część odbiorców wzięła stronę Golus, inni Zawadzkiej i zgodnie z zasadą nie brania jeńców, nie było tam miejsca na odcienie szarości, pytania i dyskusję.

Gdy już ta cała medialna wrzawa opadła postanowiłem sięgnąć po książkę. Niestety jest to wyjątkowo zła, potrzebna książka. Pełny tytuł książki brzmi Superniania kontra trzyletni Antoś. Jak telewizja uczy wychowywać dzieci i jest rozwinięciem rozprawy doktorskiej autorki z 2020 rok pod tytułem Udział dzieci w programach reality show a status dziecka w rodzinie i społeczeństwie. Przypadek „Superniani”.

Niestety wydanie książki pisanej na podstawie pracy doktorskiej, bez głębokiej redakcji która sprawia, że będziemy mieli do czynienia z pozycją popularnonaukową, napisaną atrakcyjnym językiem, jest zazwyczaj bardzo złym pomysłem. Ale to nie jest jedyny zarzut w stosunku do pracy Golus. Pierwsza część książki jest w zasadzie kuriozalna. Opisywanie niemal minuta po minucie odcinka lub fragmentów odcinków programu Superniania, wraz z bardzo oceniającym i subiektywnym komentarzem autorki, dalekiej jest od obiektywizmu pracy naukowej. Pomijając już takie kurioza jak:

Jeszcze bardziej bolesne jest odrzucenie przez bliską osobę, jej śmierć lub zaginięcie, czego nie trzeba chyba udowadniać naukowo. Wciąż mowa o dorosłych ludziach. W przypadku dzieci – które są całkowicie zależne od dorosłych i które bez ich opieki po prostu nie przeżyją, bo nie są w stanie zaspokoić samodzielnie wszystkich swoich potrzeb – ból spowodowany wykluczeniem społecznym, czyli metodami promowanymi w programie Superniania, jest bez wątpienia nieporównywalnie silniejszy. Karny jeżyk i ignorowanie dziecka to bowiem właśnie wykluczenie społeczne, i to wybitnie bolesne, bo związane z odrzuceniem przez najbliższe, najważniejsze osoby. Całkiem możliwe, że wycofywanie miłości jako rodzaj wykluczenia społecznego wywołuje u dzieci nie tylko dłuższy dyskomfort emocjonalny niż bicie, ale też większy ból.

“Całkiem możliwe”, “nie trzeba udowadniać”, “wszyscy przecież wiedzą”, a do tego język pełen przymiotników, mających jednoznacznie nastawić czytelnika (“obleśny staruch”) momentami nosi w zasadzie znamiona paszkwilu. Do tego autorka pozwala sobie na bardzo mocne nadinterpretowanie co widz POWINIEN zobaczyć: ta przerażająca groźba nie wywarła na nim większego wrażenia. Groźba jest przerażająca, ale nie wywarła wrażenia, więc chyba nie była tak przerażająca. 

Ojciec mówi do dziecka, że mają wyrabiać razem, a chłopiec się sprzeciwia, ponieważ chce robić to sam. W jego proteście nie ma niczego dziwnego – zagniatanie ciasta w jednej misce przez dwie osoby jest bowiem, jeśli nie niewykonalne, to tak niewygodne, że nikt nie chciałby brać w czymś takim udziału.

Chciałbym autorkę poinformować, że nie tylko wspólnie ugniatałem ciasto z dzieckiem w jednej misce, ale wspólnie jednym wałkiem je wałkowaliśmy. Jest to wykonalne, daje mnóstwo frajdy i naprawdę zupełnie nie o to musiało chodzić w awanturze widzianej oczami autorki. A to tylko jeden z wielu przykładów tego “naprowadzającego interpretowania”.

W pewnym momencie opisując program autorka zarzuca stosowanie medialnych tricków, mających wzbudzić emocje widza, ale sama nieustannie to robi. Jaki sens ma tego rodzaju zdanie, poza wzbudzeniem pewnego nastawienia czytelnika

Dorota Zawadzka jedzie, a właściwie jest wieziona jako pasażerka, w drogim samochodzie (w pierwszym sezonie marki Chrysler Grand Voyager, w drugim i trzecim – Land Rover) na spotkanie z rodziną, do której została zaproszona, ogląda na laptopie (Apple, również z wyższej półki) dokumentację filmową.

W trakcie pisania tej notki sięgnąłem do recenzji pracy doktorskiej Anny Golus i co czytam u jednej z recenzentek prof. Małgorzaty Lisowskiej- Magdziarz:

Pani Anna Golus wyraźnie, świadomie przyjmuje tu postawę badaczki zaangażowanej, jawnie prezentującej swoje opinie na temat analizowanego materiału i związane z tym emocje. Niekiedy wyraża to w bardzo emocjonalnym języku, wykraczającym poza przyjęty styl naukowy (obleśny stary dziad). Taka jawna subiektywność w pracy doktorskiej jest pewnym ryzykiem. […] Nowoczesna nauka nakazuje usuwać z prac naukowych bodaj sugestie stronniczości badacza.

Teoretycznie w książce nie będącej pracą naukową można by sobie pozwolić na więcej, ale ta stronniczość aż kłuje w oczy. Co więcej zaczyna irytować, gdy autorka stara się interpretować czytelnikowi co powinien zauważyć minuta po minucie w analizowanym programie. Trochę to brzmi jak w licealnej rozprawce “wyraźnie widać, że…”. Na marginesie – w kilu opiniach w sieci czytelnicy zarzucają autorce, że brzmi jak praca magisterska, co nie jest chyba komplementem, gdy mamy do czynienia jednak z pracą, która powinna być poziom wyżej.

Polecam sięgnąć do całej recenzji, bo mimo przyznania doktoratu jest ona mocno krytyczna, zarówno jeśli chodzi o język, jak i metodologię. 

Dla mnie niedopuszczalne było jeszcze kilka spraw, które zaczynają być coraz częstsze w publicznych dyskusjach – próby oceny sytuacji, zachowań czy działań ludzi sprzed wielu lat, czy nawet wieków poprzez pryzmat dzisiejszych standardów etycznych i norm moralnych. 

Przedmiotowe, oparte na władzy przeradzającej się nierzadko w przemoc, traktowanie dzieci ma w naszej kulturze długą historię i wynika z faktu, że nadal – mimo wielu deklaracji o podmiotowości – nie są one uważane za pełnoprawnych ludzi. Za twórcę takiego podejścia, w myśl którego dziecko to niepełny, niedoskonały człowiek, potencjalny dorosły, a dzieciństwo to przejściowy, a więc nieważny okres dążenia do dorosłości/ człowieczeństwa, uznaje się Arystotelesa, według którego również kobiety nie są w pełni ludźmi. Jego poglądy na wiele stuleci zdominowały obraz dzieciństwa w naszej kulturze, wpłynęły na stosunek dorosłych do dzieci i przyczyniły się do postrzegania dzieciństwa jako stanu deficytu, niepełności, stawania się, jako swoistego rodzaju poczekalni do prawdziwego, dorosłego życia.

W “naszej kulturze” czyli jakiej? Polskiej, zachodniej, po prostu ludzkiej? Naprawdę twórcą takiego poglądu był Arystoteles? A może wyrażał on poglądy współczesnego społeczeństwa.

Drugim filarem przedmiotowego, lekceważącego stosunku dorosłych do dzieci (i zarazem podporą mizoginii i seksizmu) w naszej kulturze jest religia i tradycja judeochrześcijańska. Przykazanie „Czcij ojca swego i matkę swoją” (bez względu na to, co ci zrobili) czy liczne biblijne zalecenia dla rodziców (na przykład zachęty do stosowania kar cielesnych) od stuleci utwierdzają dorosłych w przekonaniu o ich (wszech) władzy nad dziećmi.

Gdy czytałem te zdania, to prawdę mówiąc nie wiedziałem, czy się śmiać, czy być zażenowanym. A w jakich kulturach światowych, dziecko nie było traktowane przedmiotowo, gdzie nabywało prawa. W takiej pracy, jakiej podjęła się Golus chciałbym właśnie to przeczytać. Jak na przestrzeni wieków, w różnych kulturach zmieniało się postrzeganie i podejście do dzieci. Kiedy zaczęły zyskiwać podmiotowość, aż osiągnęliśmy czasy obecnie, gdzie jednoznacznie ustalamy, jakie mają prawa. Nic takiego nie znajdziemy, zamiast tego mamy miszmasz łączący jakieś prace dotyczące wychowania “z rózgą” w imię Boga i tym kiedy przyjęto w Polsce Konwencję o prawach dziecka.

Pierwsza część książki jest po prostu bardzo zła. Ja bym chciał w tego rodzaju pracy, żeby autorka dotarła do producentów, autorów, być może psychologów innych, niż Zawadzka, którzy odmówili udziału w programie i dlaczego. W końcu, świetna byłaby sama szczera rozmowa z Dorotą Zawadzką, o tym, jak ocenia program z perspektywy  czasu. Co by zmieniła, co uważała za błąd. Nie wiem, czy to byłoby możliwe, przy tak jednoznacznie negatywnym stosunku autorki do psycholożki. Ale tam jest mnóstwo ciekawych kwestii, ledwie zasygnalizowanych, albo potraktowanych jako pretekst do ataku. Choćby to, że Zawadzka w chwili przystępowania do programu miała niewielką praktykę. Byłyby to jednak bardzo trudne pytania wymagające ogromnej szczerości od psycholożki (sama w ostatnich latach bardzo krytycznie wypowiadała się o upublicznianiu pewnych zdjęć dzieci w mediach społecznościowych).

Brakuje mi w tej książce omówienia technik poznawczo-behawioralnych. Próby rozmowy z psychologami, którzy wyjaśnią różnice między karami i nagrodami a wzmocnieniem pozytywnym i negatywnym (sam uważam, że jest to bardzo płynne i niedookreślone). Nie można uznać za rzetelne i uczciwe odwołanie się jako stanowiska eksperckiego do paru cytatów z Janusza Korczaka, Jaspera Juula, czy Alfie Kohna, bez względu na to jak są popularne ich idee w Polsce. 

Brakuje mi rozmowy z etykami, medioznawcami, psychologami i pedagogami, którzy wypowiedzieli by się na temat takich programów i ich długoterminowych skutków dla uczestników oraz ich roli we współczesnym świecie.

Brakuje mi pokazania, jak wyglądał odbiór programu Superniania w innych krajach. Co było dozwolone, a co nie? Czy były jakieś protesty, czy nie (pojawia się informacja o blokadzie programu w Portugalii)? Czy prowadzącymi były psychologowie, czy też “osobowości telewizyjne”.

Autorka w ogóle zdaje się nie zauważać, że porusza się w dwóch porządkach – przestrzeni medialnej (sztucznego show) oraz przestrzeni wychowawczej z różnymi metodami i technikami, które zmieniają się na przestrzeni lat i które mają swoich zwolenników oraz przeciwników. Sama stawia się w pozycji autorytetu i osądza, co jest dopuszczalne i niedopuszczalne. Choć oczywiście w bardzo wielu aspektach ma rację, to jednak w tego rodzaju przedsięwzięciu to zdecydowanie za mało.

W zasadzie najlepszą częścią książki – i w zasadzie na niej można byłoby zbudować fantastyczną pozycję – są relacje uczestników programu już z perspektywy dorosłej. Pełne traumy, wstydu, prowadzące do kłopotów w życiu dorosłym. To jest ten koszt upublicznienia własnego życia, którego doświadczają nie tylko “bohaterowie” Superniani czy innych reality show, ale również ci wszyscy, którzy udostępniali swoje prywatne życie na Youtubie, Instagramie czy w innych mediach społecznościowych i nie udźwignęli krytyki, ocen, nienawiści i pogardy. Dotyczy to coraz częściej nastolatków i dzieci, które same – bez zgody, a często i wiedzy rodziców – upubliczniają kompromitujące siebie materiały. Dla beki, rozrywki, sławy.

Interesujące są relacje tych osób, które w zasadzie nie były świadome konsekwencji podpisywanych umów ze stacjami telewizyjnymi. Tego, co zostanie upublicznione, tego jak wygląda montaż, który sprawia, że można każdego upokorzyć, jak wyglądają kary za wycofanie się. Refleksja przychodziła zwykle za późno. Rozumiem, że ludzie nie myślą o skorzystaniu z pomocy prawnika, który wytłumaczy im konsekwencje umowy, gdy myślą o sławie, pieniądzach, jakie dostaną za program, a nawet zgłaszają się w dobrej wierze, bo wychowaczo sobie nie radzą i sami się do tego przyznają.

Pod koniec książki Anna Golus opisuje jeszcze kilka programów, o których istnieniu nawet nie wiedziałem. Choć po tym co do mnie dociera w strzępach, nie spodziewam się, żeby było lepiej z tą kategorią produkcji. Stacje telewizyjne będą chciały szokować, prezentując ludzi, nie licząc się z ich dobrem, prywatnością, wszystko zgodnie z zasadą “przecież sami się zgodzili”.

Opisując jeden z takich programów Bogaty dom, biedny dom, Anna Golus pokazuje, że jest to sztuczny, wyreżyserowany twór, ku zaskoczeniu jego niektórych uczestników, którzy dowiadują się o tym dopiero po podpisaniu umowy (czyli pewnie nie rozumieli, albo nie zdawali sobie konsekwencji z jej zapisów). Ale kilka akapitów dalej, gdy opisuje kolejny program Tata w tarapatach zaczyna oceniać ich uczestników, jak gdyby zapomniała, co pisała chwilę wcześniej – o przerysowanych i wykreowanych specjalnie zachowaniach i reakcjach.

Szkoda tego tematu. Został po prostu zmarnowany na wielu płaszczyznach, a mógłby być podstawą do wielu ważnych dyskusji, a nie do tylko ataku konkretnej osoby.

[Foto: kadr z filmu, Truman Show, reż. Peter Weir, 1998]

Superniania kontra trzyletni Antoś, A. Golus

Superniania kontra trzyletni Antoś, Anna Golus

Wyd.: Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2022

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *