Paragraf 22

Kiedy patrzę, obojętne z jakiego dystansu, widzę facetów, którzy zgarniają forsę. Nie widzę raju ani świętych, ani aniołów. Widzę ludzi, którzy robią forsę na każdym ludzkim odruchu i na każdej ludzkiej tragedii.

Paragraf 22 przeczytałem po raz pierwszy w trzeciej lub czwartej klasie liceum. Byłem wówczas w fazie odkrywania literatury antywojennej i zachwycałem się nie tylko naszym Borowskim, ale i powieściami Remarque’a, Mahlera, Kirsta, Jonesa i właśnie Hellera. Tuż przed maturą, ponieważ krążyły przecieki, że “pewniakiem będzie wojna” nastawiłem się właśnie na pisanie o wojnie z perspektywy pacyfistycznej. Ostatecznie temat był inny, ja jednak i tak wykorzystałem swoje koncepcje, co później moja nauczycielka języka polskiego podsumowała, że w zasadzie napisałem nie na temat, ale zgrabnie go przemodelowałem, więc nie mogli się do niczego przyczepić. Dała mi też radę, żebym raczej tak nie pisał w przyszłym życiu.

Nie skorzystałem z tej rady, i często “poszerzałem” narzucone mi tematy.

Dla młodego chłopaka, każda z tych książek to było odkrycie. Po wieloletniej indoktrynacji, że wojna to bohaterstwo, ludzie bez skazy i wad, odkrywanie, że ktoś pisze o lękach, emocjach, wątpliwościach, czy w końcu tchórzostwie to było coś niesłychanego. Byli ludzie, którzy wprost pokazywali bezsens wojny, ślepego wykonywania rozkazów, i że “patriotyzm” to wyjątkowo przewrotna i niebezpieczna idea.

Ojczyzna jest to kawałek ziemi otoczony ze wszystkich stron granicami, zazwyczaj nienaturalnymi. Anglicy umierają za Anglię, Amerykanie za Amerykę, Niemcy za Niemcy, Rosjanie za Rosję. W tej wojnie bierze teraz udział pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt krajów. To chyba niemożliwe, żeby było aż tyle krajów, za które warto umierać?

Paragraf 22 wyróżniał się wszystkim. To nie była książka wzbudzająca grozę, czy niepokój. Absurdalnie przerysowane postaci, groteska, nieprawdopodobne sytuacje sprawiało, że czytało się to wszystko  rozbawieniem i można było powiedzieć “no tak, właśnie tak wygląda wojsko”.

Lubiłem tę powieść. Czytałem kilkukrotnie. Posiadałem egzemplarz, który komuś pożyczyłem, później kupiłem następny. Zachwycałem się kolejnymi książkami Hellera (z wyjątkiem Niech pana Bóg błogosławi, panie Rosewater).

Sięgnąłem teraz po wielu latach i…

Mój starszy syn czytał ją chyba dwa lata temu i stwierdził, że w zasadzie nie rozumie o co ten cały szum. Niby fajne obserwacje, ale w zasadzie nudna.

Męczyłem ją ponad tydzień. Zastanawiając się, czy przerwać, czy jednak dotrwać do końca. Miałem niesłychanie podobne odczucia – w zasadzie jest dość nudna. Wraz z czytaniem przypominałem sobie szczegóły, cytaty zapisywane lata temu, wydarzenia i intrygi, ale nie wciąga mnie jakoś mocno, mimo sarkastycznych obserwacji świata, które tak niegdyś lubiłem.

Gdzieś w jednej trzeciej całości postanowiłem włączyć serial na HBO GO nakręcony na podstawie powieści. Coś tam o nim słyszałem, ale generalnie nie przepadam za serialami, więc nawet nie byłem ciekaw. A może uznałem, że nie chcę sobie zepsuć mojej pamięci o ulubionej lekturze?

W każdym razie po pierwszym odcinku byłem zaskoczony. Naturalnie są w filmie elementy humorystyczne, jednak całość jest znacznie mocniej dołująca niż książka. Zagubienie Yossariana, jego lęk o życie jest niemal widoczny w twarzy aktora. Determinacja, żeby uciec przed absurdalnym zwiększaniem wymogów lotów, poczucie niesprawiedliwości i makabra wojny dookoła, w której giną kolejni towarzysze broni jest świetnie pokazana.

Nigdy nie widziałem filmu z 1970 roku. Uznawałem, że książka, z jej językiem jest nie do przełożenia na obraz. Scenarzyści serialu skoncentrowali się przede wszystkim na lęku Yossariana. Nawet gdy coś wydaje się zabawne, następuje scena, dzięki której uśmiech zamiera na twarzy. Jest przecież wojna.

W trakcie lektury, i częściowo podczas oglądania filmu przyszło mi do głowy, że dziś ten absurdalny świat bezdusznych i głupich biurokratów można by osadzić w świecie korporacji. Niekompetentni szefowie, przypadkowe awanse, plany sprzedażowe, które cały czas się śrubuje, żeby wyniki były lepsze, a zyski większe. I cała machina zwykłych pracowników, którzy pracują na swoje kredyty, utrzymanie wykonując często bezsensowne czynności.

Jest jeszcze inny aspekt. W niektórych przypadkach miałem wrażenie, że wydarzenia i cytaty pasują wyjątkowo do otaczającej nas rzeczywistości.

Czyż charakterystyka biznesu ojca majora Majora, nie przypomina tego, czym jest Szpital Narodowy?

Ojciec majora Majora był trzeźwo myślącym, bogobojnym człowiekiem (…). Jego specjalnością była lucerna i żył z tego, że jej nie uprawiał. Rząd płacił mu dobrze za każdy korzec lucerny, którego nie zebrał. Im więcej lucerny nie uprawiał, tym więcej pieniędzy dostawał od rządu i za każdy nie zarobiony grosz kupował ziemię, aby zwiększyć ilość nie uprawianej lucerny. Ojciec majora Majora pracował bez wytchnienia nad nieuprawianiem lucerny. Długie zimowe wieczory spędzał w domu nie naprawiając uprzęży i codziennie skoro południe zrywał się z łóżka, aby dopilnować, czy nic nie zostało zrobione. Mądrze inwestując stał się wkrótce najpoważniejszym nieproducentem lucerny w okolicy. Sąsiedzi przychodzili do niego po radę w najróżniejszych sprawach, gdyż dorobił się sporej fortuny, co było dowodem mądrości.

A może gdzieś w pułkowniku Cargillu tli się minister Sasin

Pułkownik Cargill, prawa ręka generała Peckema, potężny, rumiany mężczyzna, przed wojną był czujnym, bezwzględnym i energicznym dyrektorem handlowym. Pułkownik Cargill był złym handlowcem. Był tak okropnym handlowcem, że wyrywały go sobie firmy zmuszone ze względów podatkowych wykazać straty. W całym cywilizowanym świecie, od Battery Park do Fulton Street, znano go jako człowieka, na którym można polegać, kiedy chodzi o szybkie obniżenie stopy podatkowej. Jego usługi były drogie, gdyż niepowodzenia są często trudne do osiągnięcia. Musiał zaczynać od szczytu i torować sobie drogę w dół, a kiedy się ma przyjaciół w rządzie, niełatwo jest robić złe interesy. Wymagało to nieraz miesięcy ciężkiej pracy i nieomylnie błędnego planowania. Człowiek dezorganizował, podejmował błędne decyzje, nie doglądał, wszystkie drzwi zostawiał otworem, a kiedy się zdawało, że już zrobił swoje, rząd dawał mu jezioro albo las, albo pole naftowe i psuł całą robotę. Jednak na pułkowniku Cargillu można było polegać. Nawet w tak nie sprzyjających okolicznościach potrafił zrujnować najlepiej prosperujące przedsiębiorstwo. Doszedł do tego własną pracą i swoje niepowodzenia zawdzięczał wyłącznie sobie.

Doktor Daneeka mógłby również coś powiedzieć na temat lekarzy pracujących dla idei, jak niegdyś marszałek Karczewski.

Wiem, że jest wojna. Wiem, że trzeba ponosić ofiary dla zwycięstwa. Ale dlaczego akurat ja? Dlaczego nie wezmą do wojska któregoś z tych starych lekarzy, deklamujących w kółko, że pracownicy służby zdrowia powinni być zawsze gotowi do poświęceń? Ja nie chcę się poświęcać. Ja chcę zarabiać forsę.

No i oczywiście niezwykle uniwersalna kwestia dotycząca zadawania pytań przez dziennikarzy, czy dostępu do różnego rodzaju danych. Nigdy nie wiadomo, co w takich danych odkryje jakiś młody maturzysta hobbystycznie je kolekcjonujący.

Dowództwo grupy było zaniepokojone, bo nigdy nie wiadomo, do czego ludzie się dopytają, skoro raz poczują, że mają prawo zadawać pytania.

Nie skończyłem jej tym razem. Może będę sobie dawkował po rozdziale, w ciągu kolejnych dni. Nie wiem. W tej chwili potrzebuję innych wrażeń.

[Foto: kadr z serialu]

Paragraf 22, J. Heller

Paragraf 22, Joseph Heller

Wyd.: Albatros, 2019

Tłum.: Lech Jęczmyk

2 komentarze do “Paragraf 22”

  1. No tak.
    U mnie było podobnie. Przynajmniej na początku.
    Pierwszy raz czytałem Paragraf-22 chyba pod koniec liceum. Albo może nieco póżniej.
    Zrobiło to na mnie niesamowite wrażenie. To była i jest jedna z najważniejszych książek w moim życiu.
    No i jeszcze nie dość, że znakomicie rozumiałem głównego bohatera, to jeszcze nieco się z nim utożsamiałem.
    Tak. Yossarian to ja.
    Potem ta książka zawsze ze mną była. Nawet zabierałem ją ze sobą na dłuższe wyjazdy. Objeździła ze mną w plecaku Europę. Kilka lat później zakupiłem i wersję oryginalną, tj. amerykańską. Tu trzeba wspomnieć, ze tłumaczenie Lecha Jęczmyka jest absolutnie genialne. Kiedy wiele lat póżniej pojawiły się kontynuacje Paragrafu-22 – te nie zrobiły już na mnie takiego wrażenia. Tak, jakby pisał je ktoś inny. No i faktycznie, to już nie Lech Jęczmyk był tłumaczem.
    Obecnie mam w domu trzy egzemplarze Paragrafu-22. PIWowskie wydanie w czarnych okładkach z ilustracjami Waldemara Świerzego na stronie tytułowej i obwolucie… to musiałem sobie odkupić, bo nie wróciło z pożyczenia.
    Do tego wydanie z kolekcji Gazety Wyborczej,
    No i wydanie amerykańskie (Simon and Schuster, NY)…
    Czy często do nich zaglądam? Prawdę mówiąc – niezby często.
    No, ale ja znam tę książkę niemal na pamięć.
    No i nie, dla mnie wciąż nie utraciła swej magii.

    1. Doświadczenie pokoleniowe 🙂 Choć ja jeden egz. komuś pożyczyłem nie wrócił, później kupiłem w antykawriacie (to czarne) i nie miało kilku stron.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *