Dziewczyństwo

Początek roku i mam już pierwszą kandydatkę do tytułu najważniejszej książki. Dziewczyństwo Melissy Febos. Kupiłem ją kilka miesięcy temu, z ciekawości, bo lubię poznawać perspektywy zupełnie inne, odmienne. Bo próbuję zrozumieć to co dzieje się we współczesnym świecie, również w pewnych trendach związanych z feminizmem. Ponieważ jestem jednak zmęczony zerojedynkowym postrzeganiem świata (wszystko co złe to patriarchat, a wszystko co dobre pochodzi od kobiet), to wciąż odkładałem Dziewczyństwo na później. W końcu nie wiedząc co wybrać sięgnąłem po nią.

Czytnikowa wersja, aż skrzy się od zaznaczeń i podkreśleń. W pierwszej części byłem pod ogromnym wrażeniem i języka autorki, a przede wszystkim opowiadanej przez niej historii. Ogromnie chciałem, żeby przeczytał ją mój nastolatek i nawet wysłałem mu niektóre fragmenty. 

Miałam bezpieczne dzieciństwo, może bardziej niż inne dziewczęta. Matka zabraniała mi oglądania kablówki i jedzenia słodzonych płatków na śniadanie i robiła w moich książkach feministyczne dopiski flamastrem. Ojciec, kiedy nie pływał, uczył mnie rzucać piłkę i boksować, szukać na niebie Gwiazdy Polarnej i rozpalać ognisko. Oboje chronili mnie przed wypłynięciem na mroczniejsze wody kobiecości. Myślę o Titanicu, ale nie o tragedii, którą wszyscy znamy, przeraźliwym zgrzycie burty w zetknięciu z masywem lodu i ryku wody wdzierającej się do pękniętego kadłuba. Myślę o cudzie, którym był jego krótki rejs. O trzystu siedemdziesięciu milach, które zdołał pokonać nietknięty. Pierwsze lata mojego życia też były takim cudem. Ale, podobnie jak w przypadku Titanica, cud nie trwał długo.

Melissa Febos pisze bardzo często o swoim szczęśliwym i ciekawym dzieciństwie oraz mocnej więzi z matką. Była ciekawskim, aktywnym dzieckiem, grającym w baseball, łażącym po drzewach, z wiecznie odrapanymi kolanami, siniakami na całym ciele i poczuciu szczęścia. Aż nagle coś się zmieniło. Nadszedł czas dojrzewania, jej ciało zaczęło się zmieniać. Znacznie wcześniej niż rówieśniczek. Przestała być postrzegana jako dziecko. Zaczęła zwracać na siebie uwagę jako kobieta. To zaś dawało chłopakom (również starszym), a czasem dorosłym pretekstu do wulgarnych żartów, uszczypliwości, zaczepek, sugestii, prób uszczypnięcia, dotknięcia, sprowokowania.

Sytuacja zaczyna się komplikować jeszcze bardziej, ponieważ do dziewczyn z nieco większym biustem zaczynają przylegać etykietki zdzir (ang. slut), dziwek u nas będzie to puszczalska, łatwa itp. Prawdy nikt nie docieka. Plotki się roznoszą, dorośli w zasadzie domyślnie zakładają, że “coś musi być na rzeczy”. Tu jednak Melissa Febos uczciwie zwraca uwagę na pewien wątek, który w literaturze feministycznej nie jest tak chętnie przywoływany. Upokorzeń doświadcza również ze strony rówieśniczek. To one wydzwaniają do niej do domu, żeby przez słuchawkę sączyć jad: “dziwka”. To one odpowiadają plotki za jej plecami.

Choć starała się ukrywać swoje ciało pod obszernymi bluzami, doświadcza upokarzającej sytuacji na basenie. 

Zacisnęłam powieki i ściągnęłam T-shirt. Żadna się nie odezwała. Nie musiały. Wcześniej mogłam jeszcze mieć nadzieję, że po prostu uznają mnie za szczęściarę, posiadaczkę czegoś, o czym marzą wszystkie – z Vicki na czele. Ale ta nadzieja się rozwiała, zanim jeszcze koszulka opadła na beton. Wszystkie jak jeden mąż wpatrywały się w kostium z suwakiem. Nie, nie w kostium – gapiły się na moje ciało, a ja, w ciągu tych kilku chwil skrępowania, gdy błękitna woda zmieniła się w żywy ogień, zrozumiałam, iż niektórych uwielbia się za to, że mają więcej, innych zaś się za to samo nienawidzi.

Kilka chwil wcześniej, koleżanki w swoim własnym gronie chwaliły się, jakie kostiumy będą sobie kupować, gdy już będa miały odpowiednio duże piersi i nagle jedna z nich (niezbyt popularna) odróżnia się od nich. To budzi zazdrość i dyskomfort.

Fobos przytacza nie tylko swoje doświadczenia, ale również innych rozmówczyń, które pojawiają się w książce. Posiłkuje się również danymi.

Z lektury wielu źródeł, wśród nich artykułu “The Double Standard and Adolescent Peer Acceptance” [Podwójne standardy akceptacji wśród nastolatków] opublikowanego w „Social Psychology Quarterly” w 2009 roku, wynika, że słowa „dziwka” używają głównie kobiety wobec innych kobiet, których ciała lub zachowania odbiegają od norm istniejących w danej grupie społecznej. Zatem egzotyczna uroda lub wczesne wejście w etap dojrzewania mogą zostać uznane za zagrażające status quo i poskutkować wykluczeniem z grupy rówieśniczej.

Czy to nie przypomina filmu Malena (reż. Giuseppe Tornatore). Konserwatywne miasteczko na Sycylii w latach trzydziestych, i grająca tytułową rolę Monica Bellucci, budząca zawiść i zazdrość innych kobiet? Bardzo mi się podobało to, że Melissa Fobos nie idzie w ten łatwy i atrakcyjny świat wyjaśnień, w którym winę za przemoc ponoszą wyłącznie mężczyźni i patriarchalny system, zaś kobiety jeśli są złe, to tylko dlatego, że nieświadomie realizują patriarchalne zasady. To się nieco zmienia w drugiej części książki, gdzie niestety taka narracja zaczyna się pojawiać, niemniej duże ukłony dla autorki, że wprost pisze o tym, że doświadczyła przemocy i upokorzeń nie tylko ze strony świata męskiego, ale również ze strony kobiet. Opisując później swój związek z jedną z partnerek zwraca uwagę na to, jak była zaborcza i kontrolująca. Naprawdę nie można wszystkiego tłumaczyć winą patriarchatu. To zbyt łatwe i niezbyt uczciwe. Ludzie są różni i mają różne motywacje bez względu na płeć czy system. W książce tylko raz pojawia się w jakimś kontekście patriarchalny kapitalizm i ta wyświechtana fraza o “białych heteroseksualnych mężczyznach”. Na szczęście, bo każdorazowo, gdy słyszę te słowa korci mnie żeby zapytać, a co z socjalizmem, co z kulturami azjatyckimi, i w końcu, co z (mimo wszystko) uprzywilejowaniem “białych heteroseksualnych kobiet”. Nie zamykajmy na to oczu. Bądźmy uczciwi. Nie stwarzajmy, łatwego do pokonania chochoła wypchanego stereotypami.

W każdym razie pierwsza część książki o świecie dziewczyny, która przestaje być dzieckiem powinna być lekturą dla młodych (i nie tylko) chłopaków. Żeby zrozumieli, co oznacza bycie “zdobywaną” – w ten dziwnie pojmowany sposób. Ale należy też pamiętać, że to długa praca. Bardzo trudne rozmowy o biologii, kulturze, spontaniczności, intencjach, odmienności kultur, potrzeb i wielu innych złożonych sprawach.

Nie do końca się zgadzam, z tym co pisze autorka w pewnym momencie, że to męski świat jest światem ciągłego osądu kobiet przez pryzmat seksualności i atrakcyjności. 

Przecież w społeczności homoseksualnej również będzie to ciągły osąd i ocena osób tej samej płci – tego jak mam się podobać i zachowywać. To jest swego rodzaju dwoistość (stwarzania swojego własnego obrazu), o którym bardzo często pisze Melissa Fobos. Ale to będzie działo się w przeróżnych grupach i społecznościach. W grupach chłopców, nastolatków, mężczyzn dzieje się to nieustannie. Gdybym miał zastosować tę logikę, to uznałbym, że byłem w młodości nieustannie poddany przemocy, bo wywierano na mnie presję bym jakiś był – męski, interesował się sportem, samochodami, ubierał się w określony sposób, a nie w koszule w kwiatki itp. Dziś brak takich zainteresowań nie dziwi już tak bardzo (choć nie wszędzie), ale w wieku nastoletnim sprawia pewne kłopoty. Mam podejrzenie, że tak samo dzieje się w grupach dziewcząt czy kobiet. To liderki i liderzy, czyli ktoś z poziomu siły narzuca pewne normy, zachowania i pociąga za sobą tych, którym zależy na szacunku takiego przywódcy.

No i w końcu co zrobić z tymi wszystkimi kobietami (oraz mężczyznami), które chcą się podobać i robią z własnej woli i inicjatywy, te rzeczy, o których tak krytycznie wyraża się autorka, a które mają być rzekomo esencją patriarchatu. To zbyt banalne uproszczenie

Gdy mężczyźni w męskich hierarchiach posługują się właściwą kobietom mową ciała, uznaje się ja za mową wyrażającą podporządkowanie” cytuje Sandrę Lee Bartky autorka. A może jest odwrotnie? Może chcąc się podporządkować, zachowujemy się właśnie w taki, a nie inny sposób? Tylko, że to zachowania charakterystyczne dla wielu naczelnych i ssaków. Wynikają z tej banalnej nierównowagi płci – męskie osobniki zazwyczaj są silniejsze i większe. Nie zawsze się tak dzieje, i gdy to samice są większe, wykorzystują tę przewagę. Ale o tych naszych korzeniach biologicznych zbyt często się zapomina. Zapominamy również, że owa uległość w celu rozwiązywania sporów spaja niektóre gatunki naczelnych (Małpa w każdym z nas).

Melissa Fobos w wiek szesnastu lat rzuca szkołę, rok później opuszcza rodzinny dom. To co opisuje o swojej relacji z kochającą matką, przypomina mi dawną rozmowę z koleżanką. Mówiła mi wtedy, że tak się zapędziła w swoim nastoletnim buncie, że była już zmęczona. Ale nie potrafiła wyjść z tej matni, przyznać się do tego rodzicom i powiedzieć “to już, wracam”. Trwała więc w stanie, który był dla niej ogromnie wyczerpujący. W zasadzie autorka Dziewczyństwa opisuje tę samą niemoc, dziwne poczucie honoru, oraz wstyd przed przyznaniem się do tego, co robiła po opuszczeniu domu. Mimo, że czuła, że ma wsparcie w mamie, i że ta by ją zrozumiała.

Matka uczyła mnie, że zmiany są ważne, ale na niektóre nie umiała mnie przygotować. Ich natłok był tak wielki, że nie potrafiłam o nich mówić. Wolałabym umrzeć, niż świętować z nią tę metamorfozę. Czasem tak trudno być kochaną. Czasem to wręcz nie do zniesienia.

Psychologia i filozofia na wiele sposobów tłumaczą gniew towarzyszący temu rozłamowi między rodzicem a dzieckiem. Czytałam o separacji, dyferencjacji ja i o indywiduacji. To najzwyklejsze z zakłóceń, niezbędnie okropne, czasem ekstremalne – zwłaszcza dla matek i córek. Im bliższa łączy je więź, tym brutalniejsza bywa próba jej zerwania. Nie szukam zapewnienia, że nasz rozłam był jak inne; szukam raczej nowego typu zrozumienia. […] mamy mnóstwo sposobów mówienia o miłości romantycznej, erotycznej czy małżeńskiej, ale żadnego pasującego do bólu, który musiała czuć moja matka, i jednocześnie do rodzajów miłości, jakie poznałam później. Więzi tworzone przez nas w dorosłych związkach wynikają przecież z tej pierwszej, łączącej nas z rodzicami, prawda? Wiele razy odczuwałam szok związany z utratą dostępu do ukochanej osoby – niezależnie od tego, która z nas odchodziła. Ograbienie z jej obecności zdawało mi się zbrodnią przeciwko naturze, rodzajem tortury.

Jest w tej książce bardzo dużo ważnych wątków. Jeden z nich dotyczy również pracy seksualnej. Melissa Fobos po opuszczeniu domu, zaczęła pracować w tym sektorze, jako domina, spełniając różne “zachcianki” klientów – mężczyzn. I choć bywają one przeróżne, to zwraca również uwagę, na potrzebę bliskości wielu z nich. Zwykłej rozmowy, bycia razem, przytulenia. Podczas tych lat pracy nie doświadczyła wielu niekomfortowych sytuacji, podkreślając, że to był jej wybór, że stawiała granice i klienci tych granic przestrzegali, to jednak w trakcie książki trudno nie odnieść wrażenia, że jednak praca seksualna nie jest taką pracą “jak inne” – z czym czasem można spotkać się w niektórych narracjach. W pewnym momencie, już jako dojrzała osoba, postanawia wziąć udział w sesjach przytulania. Okazuje się wówczas, że z ogromną siłą wróciły do niej wspomnienia z tamtych czasów i nie były one komfortowe.

Mnie samej zdawało się, że moje ciało jest przedmiotem, którego mogę użyczać innym, nie robiąc mu przy tym krzywdy.

A jednak tak nie jest. Wychodzi to właśnie po wielu latach, gdy ocena naszych młodzieńczych działań zaczyna nabierać zupełnie innych perspektyw. W ogóle jej doświadczenia i rozważania po tych sesjach przytulania są ogromnie ciekawe. Odmienne niż jej partnerki. Obciążone wieloma blokadami. Choć w tym wypadku, chyba zbyt łatwo popada w tę manierę oskarżania patriarchatu i niezdolność do odmawiania mężczyznom, mimo bardzo jasnych zasad, które mają panować na sesji (zwłaszcza związanych z odmową). Nie wiem, czy chodzi wyłącznie o patriarchat. Wyobrażam sobie siebie na takiej imprezie (a nie jestem zbyt skłonny do uścisków i przytulania, zwłaszcza obcych osób). Mimo braku komfortu, czułbym się prawdopodobnie, nie w porządku, gdybym miał wszystkim odmawiać. Ale nie dlatego, że to mężczyźni, ale dlatego, że to niejako zaprzecza idei takich spotkań. Nieco lustrzanym odbiciem są te wszystkie imprezy taneczne nastolatków, gdzie chłopaki boją się podejść i poprosić dziewczynę do tańca, z obawy przed odrzuceniem, wstydem, poczuciem upokorzenia i obciachu. Stąd być może część z nich (nas) zachowuje się arogancko, męsko, wyzywająco, przemocowo – co jest zestawem tych wszystkich trudnych do zaakceptowania przez kobiety zachowań. Ale tu potrzebnych jest wciąż dużo poważnych rozmów z obu stron. Skąd się biorą takie zachowania i jak je zmieniać.

Jak sama zauważa autorka, ogromnym problemem jest język i to, jak mamy o tym mówić.

Czytając o tym, jak młode kobiety mierzą swój poziom satysfakcji zadowoleniem partnerów, przypomniałam sobie własny dwuletni związek, który szczególnie mocno opierał się na kontroli. Po zaledwie dwóch miesiącach spotykania się z tamtą dziewczyną, w odpowiedzi na zadane przez znajomych, rodzinę czy terapeutkę pytanie, jak się mam, snułam domysły na temat jej nastawienia do mnie danego dnia, zastanawiając się, czy może w jakiś nieprzewidziany sposób ją zdenerwowałam.

[…]

Tutaj znów wracamy do trudności z doborem słów, wypływającej z przekonania o istnieniu ściśle wyznaczonych granic między doświadczeniem a warunkami, między tym, co wynika z nas, a tym, co wynika z kultury. W sytuacji gdy u podłoża heteroseksualnych norm społecznych leży układ oparty na przemocy, nawet konsensualne interakcje mogą wywoływać efekty zbliżone do objawów traumy. Doświadczenie seksualne, które nie kwalifikuje się jako trauma i w którym dziewczyna nie jest ofiarą, może jednak prowadzić do bolesnych konsekwencji. Myślę, że aby wyeliminować wspomniany przemocowy układ, musimy zacząć bardziej te konsekwencje zauważać i znaleźć język, którym można będzie o nich mówić. Bo w innym wypadku takie słowa jak „maltretowanie” czy „trauma” będą nadużywane lub używane niepoprawnie, tymczasem innego rodzaju głębokie skutki psychologiczne pozostaną niewidoczne.

Bardzo to wszystko trudne, skomplikowane. Ale jeśli nie będziemy rozmawiać, tylko okopiemy się na swoich pozycjach “wszyscy mężczyźni są źli”, “feministki próbują zniszczyć tradycję”, to nic z tego nie wyjdzie. Tym bardziej cieszę się, że takie pozycje jaką jest Dziewczyństwo się ukazują. Może czas na Chłopactwo i wyznania, jakie normy i wyzwania dla chłopaków są i były trudne? W imię wspólnego, lepszego funkcjonowania.

[Photo by Melissa Askew on Unsplash ]

Dziewczyństwo, M. Febos

Dziewczyństwo, Melissa Febos

Wyd.: Czarne, 2022

Tłum.: Martyna Tomaczak

4 komentarze do “Dziewczyństwo”

  1. Oczywiście, że slut-shaming uprawiają zarówno mężczyźni, jak i kobiety, robimy to wszyscy, często nawet nieświadomie. Dlaczego? Bo posługujemy się stereotypami, które są nam wpajane od najmłodszych lat. Moim zdaniem jednak intencje slut-shamingu w przypadku kobiet i mężczyzn się różnią. Mężczyźni robią to, bo są uczeni, że mają prawo oceniać kobiety za wygląd i za seksualność. Natomiast kobiety robią to albo ze źle pojętej troski (jak np. mama, która krzyczy na córkę, że zbyt wyzywająco się ubrała), albo z zazdrości związanej z rywalizacją o partnera. Taki komentarz np. „stara baba, a bierzesz się za młodszego faceta; wstydziłabyś się. A zmarszczki masz jak babcia” – i to mówi jedna kobieta drugiej… I tak, slut-shamingowi podlegają też mężczyźni homo – dlatego, że odbiegają od stereotypowych wzorców męskości i kobiecości. A to wszystko niestety jest pokłosiem patriarchatu, tkwiącego głęboko w nas. Nie wiem dlaczego go bronisz – patriarchat jest toksyczny dla obu płci, choć oczywiście mężczyźni mają w nim przewagę. To jednak nie znaczy, że jako mężczyzna musisz się z nim identyfikować. Bo mam wrażenie, że tak to traktujesz – że krytyka patriarchatu jest krytyką mężczyzn (i włącza się odruch obronny). Nie, nie o to chodzi. W temacie slut-shamingu polecam „Dziwki, zdziry, szmaty. Opowieści o slut-shamingu”

    1. Ale ja nigdzie nie bronie patriarchatu, choćby dlatego, że nie bardzo wiem, czego miałbym bronić lub nie. To jest problem podobny jak z oskarżaniem kapitalizm czy neoliberalizmu. Te pojęcia są tak ogólne, że w zasadzie nic nie znaczą. A krytycy wykorzystują je na zasadzie – „jeśli coś jest złe to jest neoliberalne/kapitalistyczne/patriarchalne”. W tym momencie dyskusja przestaje mieć sens. To jest trochę to co zrobiła A. Golus w „Superniania kontra trzyletni Antoś” – patriarchalny kapitalizm jest odpowiedzialny za przemoc wobec dzieci (i kobiet). I nic o całej historii ludzkości, biologiii tego jak dziecko/kobieta/slabszy byli traktowane na przestrzeni wieków.
      Z drugiej strony ta narracja ma swojego „asa w rękawie”, czyli – jeśli kobiety są sprawczyniami przemocy i opresji to dlatego, że patriarchat wysuwa swoje macki. Tylko to prowadzi do naprawdę komicznych sytuacji. Obserwowałem kiedyś dyskusję, gdzie kobiety się ze sobą pokłóciły. Na ostro. I wtedy jedna z uczestniczek napisała „siostry nie kłóćcie się, bo to patriarchat przez was przemawia”.
      Naturalnie nie jesteśmy w stanie sprawdzić, czy w społeczności matriarchalnej, od wielu pokoleń istniałaby hierarchia, wykorzystywanie przewagi, siły, przemocy.
      A sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, gdy zaczniemy w to włączać kwestie płynności płci, podwyższonego poziomu testosteronu (i skłonności do agresji) u niektórych kobiet. A w końcu różnic indywidualnych sprawiających, że niektórzey/niektóre z nas są nastawieni na rywalizację, konkurowanie między sobą, czy mają skłonności i tendencje przywódcze.
      Ale dzięki za przypomnienie tutułu.

      1. Kumam, że chodzi o to, że ten patriarchat jest często używany jako słowo-wytrych, na zasadzie skrótu myślowego. A ty chciałbyś się wgłębić w to, jakie konkretnie, szczegółowe mechanizmy za tym stoją. Słusznie, no ale rozumiem tych, którzy zatrzymują się na słowie-wytrychu, z domysłem, że wiadomo o co chodzi – tak ludzie mają, że lubią sobie upraszczać życie.

        1. Ale, ale. Uproszczenia są jakoś tam uzasadnione w publicystyce gazetowej. Ale w książce, można jednak dość precyzyjnie przedstawić swoje poglądy. Niemniej, to jest naprawdę świetna książka.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *