Dziennik, Anne Frank

Z powodów zawodowych czytam w ostatnich miesiącach sporo ksiażek dla młodzieży (12 lat i wyżej). Niektóre historie są proste, inne bardziej rozbudowane i śmiało mogą być przeznaczone również dla czytelnika dorosłego. W jednej z książek, którą wkrótce wyda Linia, główna bohaterka wspomina o nauczycielce, która postanowiła, że klasa przeczyta historię Anne Frank. Żeby im zobrazować sytuację w której znalazła się Holenderka, dzieciaki miały spędzić kilka chwil pod stołem.

W ubiegłym tygodniu trafiłem znów na informację o Dzienniku Anne Frank i uznałem, że czas nadrobić lekturę. Znałem tylko historię i na tym koniec.

Kiedy czytam książkę, która robi na mnie wrażenie, muszę sama w sobie zaprowadzić gruntowny porządek, nim udam się między ludzi, inaczej pomyślano by o mnie, że mi się pomieszało w głowie.

Od razu należy wyjaśnić kwestię ukrywania się. To nie była szafa, ani komórka, więc eksperyment z wchodzeniem pod stół jest raczej nieudany. Jak wyglądała kryjówka można znaleźć w internetowym muzeum. To jednak nie ma większego znaczenia. Zwłaszcza, że pomieszczenia były faktycznie niewielkie. Osiem osób odciętych od świata, żyjących początkowo w nadziei, na szybkie zakończenie wojny później zaś w ciągłym strachu przed wykryciem. To wszystko oglądamy z perspektywy trzynastoletniej dziewczyny. Żywej, gadatliwej, psotnej. Która musi się ogromnie powstrzymywać.

Wbrew pozorom to przede wszystkim opowieść o dojrzewaniu, niemal niegasnącym optymizmie i konfliktach z rodzicami. Takimi zupełnie zwykłymi, dla nastolatka w dowolnym momencie ostatnich kilkudziesięciu lat. Żal do rodziców o niesprawiedliwe i pochopne oceny. Zbyt szybkie osądzanie. Poczucie niesprawiedliwego traktowania w porównaniu do siostry. Naprawdę zwykłe rozterki 13-14 latki. Plus przyjaźń, przeradzająca się w głębsze uczucie.

Nie potępiaj mnie, ale potraktuj jak kogoś, kto też może czasem mieć wszystkiego dość!

Apel trzynastolatki do rodziców. Uniwersalny. W każdym momencie.

Dla mnie to naprawdę okropne, że ledwo się dwa razy westchnie z ręką pod głową, już pytają czy cię boli głowa albo czy źle się czujesz.

Czytając te wspomnienia miesiąc po miesiącu widzimy jak Anne dojrzewa. Oczywiście w scenerii wojennej, ale w zasadzie uczucia się nie różnią od tych, jakie mamy w zwykłych czasach. Anne zaczyna patrzeć na swoje zachowania wcześniejsze jako dziecinne, męczące dla innych. Postanawia się zmieniać i bardziej pilnować, choć sama przyznaje, że chodzi raczej o spokój i unikanie konfliktów, niż szczere uczucia.

Według obecnych kategorii to koniec szkoły podstawowej i początek gimnazjum. Chętnie porozmawiałbym z nastolatkami o wrażeniach po lekturze.

Nie chcę znów narzekać na dobór lektur w naszych szkołach, ale…przeglądam spis lektur i obraz nie wyłania się zbyt optymistyczny. Znalazłem informację, że Dziennik stał się podstawą lekcji etyki dla gimnazjum. Mało. Naprawdę mało. Bo mimo pewnych dłużyzn (w końcu to prywatny dziennik) sam się dziwię, że do teraz wystarczała mi tylko wiedza o jego istnieniu. Z tej książki można zrobić mnóstwo wyśmienitych lekcji. Nie o wojnie. O młodości, dojrzewaniu, konfliktach. W różnych okolicznościach.

Jest jeszcze jeden ważny wątek tych wspomnień. Wojna na terenie Holandii. Do czego prowadzi głód i beznadzieja. Anne opisuje swoje wrażenia i przemyślenia, po informacjach, które dochodzą do ukrywających się.

Włamania i kradzieże są na początku dziennym do tego stopnia, że człowiek zastanawia się co napadło Holendrów, że stali się nagle tacy złodziejscy.

To ważne spostrzeżenia, bo my zdaje się cały czas w Polsce nie radzimy sobie z tym, że podczas wojny niektórzy ludzie łamali się i nie zawsze zachowywali bohatersko.

Historia Anne nie kończy się jak film hollywoodzki. 4 sierpnia 1944 roku, po dwóch latach ukrywania się rodzina została zadenuncjowana i wywieziona do obozów koncentracyjnych. Anne zmarła na tyfus w Bergen-Belsen niedługo przed wyzwoleniem.

Marzyła by zostać pisarką i dziennikarką. Nie udało się. Pod tym względem jej historia jest bardzo podobna do Zuzanny Ginczanki. Polska poetka ukrywała się od 1941 roku, najpierw w Lwowie, później w Krakowie. Jesienią 1944 sąsiedzi donieśli na nią do gestapo. Została aresztowana i rozstrzelana. Kilka miesięcy przed końcem wojny. To był już drugi raz. W 1942 roku ze Lwowa musiała również uciekać. Z tamtego czasu został słynny wiersz z nazwiskiem donosicielki.

Zuzanna Ginczanka:

***(Non omnis moriar…)

Non omnis moriar – moje dumne włości,

Łąki moich obrusów, twierdze szaf niezłomnych,

Prześcieradła rozległe, drogocenna pościel

I suknie, jasne suknie pozostaną po mnie.

Nie zostawiłam tutaj żadnego dziedzica,

Niech więc rzeczy żydowskie twoja dłoń wyszpera,

Chominowo, lwowianko, dzielna żono szpicla,

Donosicielko chyża, matko folksdojczera.

Tobie, twoim niech służą, bo po cóż by obcym.

Bliscy moi – nie lutnia to, nie puste imię.

Pamiętam o was, wyście, kiedy szli szupowcy,

Też pamiętali o mnie. Przypomnieli i mnie.

Niech przyjaciele moi siądą przy pucharze

I zapiją mój pogrzeb i własne bogactwo:

Kilimy i makaty, półmiski, lichtarze –

Niechaj piją noc całą, a o świcie brzasku

Niech zaczną szukać cennych kamieni i złota

W kanapach, materacach, kołdrach i dywanach.

O, jak będzie się palić w ręku im robota,

Kłęby włosia końskiego i morskiego siana,

Chmury prutych poduszek i obłoki pierzyn

Do rąk im przylgną, w skrzydła zmienią ręce obie;

To krew moja pakuły z puchem zlepi świeżym

I uskrzydlone nagle w aniołów przerobi.

 

Jeszcze drobna uwaga. Książka ukazała się w nowym tłumaczeniu bazującym na oryginale holenderskim (wcześniej była tłumaczona z niemieckiego). Ale „szkoły Montessoriego” mocno rażą. Nie mam pojęcia o holenderskim, ale krótkie wyszukanie w sieci pokazuje, że prawdopodobnie chodzi o szkoły pracujące zgodnie z metodą Marii Montessori.

 

Dziennik, A. Frank

Dziennik, Anne Frank

Wyd.: Znak, 2015

Tłum.: Alicja Oczko

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *