Nietoperze

Miałem wrażenie po kilku pierwszych stronach, że oto mam do czynienia z grecką wersją tej prozy, która tak bardzo nudzi mnie w Polsce – blokowiska, a może jakaś zapadła wioska, Polska B, nastolatki pijące, ćpające i rozpoczynające wcześnie seks i przemocowe rodziny. Różnica podstawowa to prosty nie przekombinowany język. Prosty, ale nie prostacki.

Zbiór opowiadań Leny Kitsopoulou Nietoperze okazał się jednak zaskoczeniem. Przede wszystkim mam słabość do krótkiej formy. Do tych maleńkich “zdjęć” wymyślonej rzeczywistości, z zaskakującymi czasem rozwiązaniami. Czytaj dalej Nietoperze

To nie jest kraj dla pracowników (podsumowanie)

Dwa rozdziały. Dwanaście stron notatek. Taki jest efekt dalszego czytania książki Rafała Wosia To nie jest kraj dla pracowników. I w tym momencie powiedziałem sobie dosyć. Nie jest twórcze i inspirujące tropienie nieścisłości i opinii przyoblekanych w ubranie faktów. Szkoda mi czasu na polemikę wszędzie tam, gdzie są wybiórcze dane, półprawdy i drobniutkie (a czasami spore) manipulacje. Czytaj dalej To nie jest kraj dla pracowników (podsumowanie)

To nie jest kraj dla pracowników. Subiektywna ocena pierwszego rozdziału. I wstępu.

Wiele lat temu w rodzimej prasie finansowej pojawiło się nowe nazwisko. To było naprawdę coś wyjątkowego. Miałem dużą przyjemność z czytania wyjątkowo świeżych tekstów, zupełnie innej tematyki i mnóstwa recenzji książek. Z samego wyboru było widać, że autor jest czytelnikiem, który sam znajduje pozycje, a nie wyłącznie dostaje egzemplarze recenzenckie od wydawnictw. Po pewnym czasie w tekstach dziennikarza coraz więcej było widać zapału ideologicznego. Swego rodzaju prób oceny otaczającej rzeczywistości. Nie ma w tym według mnie nic złego, ale w gruncie rzeczy argumenty były cały czas podobne. Kapitalizm w Polsce to wypaczenia, neoliberalizm doprowadził nas donikąd, to w jakim miejscu Polska się znajduje odbiera mandat do dyskusji tym, którzy do tego doprowadzili, Balcerowicz blebleble. Dla uproszczenia, żeby nie szafować etykietkami oskarżenie dotyczyło pokolenia 40+, czyli tych, którzy budowali ów ułomny kapitalizm.

Odnosiłem wrażenie, że kolejne teksty są w kółko o tym samym. Co więcej intrygował mnie czasem jakiś nagłówek, czytałem dwa pierwsze akapity i zjeżdżałem na koniec, żeby upewnić się kto jest autorem. Trafiałem w 100 procentach. Rafał Woś. Czytaj dalej To nie jest kraj dla pracowników. Subiektywna ocena pierwszego rozdziału. I wstępu.

Dziennik rumowy

No cóż. Zieeeew. O ile Hell’s Angels. Anioły Piekieł byli fenomenalni, to w przypadku Dziennika rumowego po prostu się wynudziłem, nie dając mu szansy do końca. Filmu nigdy nie obejrzałem w całości, liczyłem na książkę. A tu nic.

Ot dziennikarz – wolny strzelec udaje się do Portoryko, by pisać dla upadającej gazetki. Wszyscy piją i marzą o odmianie własnego losu. Wygląda jednak na to, że literacko wolę pić z Rosjanami niż z Amerykanami. Jedyna refleksja w trakcie – gdyby napisać coś takiego o polskim dziennikarzu, wysłanym gdzieś do pracy w zapadłej dziurze byłoby właściwie tak samo. Z wyjątkiem klimatu.

Dziennik rumowy, H.S. Thompson

Dziennik rumowy, Hunter S. Thompson

Wyd.: Niebieska studnia, 2010

Tłum.: Krzysztof Skonieczny

 

Hell’s Angels. Anioły Piekieł

Zacznijmy od tego, że wydanie w Polsce, z poziomem czytelnictwa od lat szorującym po dnie, książki amerykańskiego dziennikarza, która oryginalnie ukazała się w 1966 roku to wyraz olbrzymiej odwagi. Albo szaleństwa. Albo jednego i drugiego. Zwłaszcza, że nie jest to książka, na podstawie, której właśnie nakręcono film, ani nie mówi o zjawisku, które stałoby się znów jakoś popularne, czy może dałoby się odnieść do bieżącej rzeczywistości. Jest to wyłącznie kawał amerykańskiej klasyki reportażu.

Nie mogę sobie przypomnieć, jak to się stało, że w jednej z księgarń sieciowych, w których się zaopatruję zaznaczyłem sobie wiele miesięcy temu książki Huntera S. Thompsona. Po kolei Dziennik rumowy, Lęk i odraza w Las Vegas oraz Hell’s Angels. Anioły Piekieł. Na podstawie dwóch pierwszych powstały film, w których zagrał Johnny Depp. Żaden z nich nie przypadł mi do gustu, ale rozumiałbym jeszcze decyzję o wydaniu obu książek w Polsce. W pewnych kręgach filmy uznane zostały za kultowe. Jest więc teoretycznie nisza. Niewielka, ale zawsze. Trzecia z nich Hell’s Angels. Anioły Piekieł to reportażowa opowieść o subkulturze motocyklowej, o której w Polsce wiemy co najwyżej z klisz popkulturowych. Wszystkie trzy pozycje ukazały się w wydawnictwie Niebieska Studnia. Czytaj dalej Hell’s Angels. Anioły Piekieł

Orlando

Jest spory zbiór klasyków, których nie przeczytałem i co więcej nie mam nawet na to ochoty (np. Tomasz Mann). Są też tacy, którzy mnie korcą i co jakiś czas mi się przypominają, ale później znów zapominam na długie lata (np. Robert Musil). I jest Virginia Woolf, którą powinienem określić mianem wielkiej nieznajomej.

Nie mam przekonania, czy w moje głowie automatycznie nie odwoływałem się do sztuki/filmu Kto się boi Virginii Woolf? Żeby było zabawniej też nie znam ani jednego ani drugiego, ale w czasach młodości strasznie mnie ten tytuł intrygował. Woolf należała do tej drugiej grupy autorów. Co jakiś czas pojawiał się pomysł, żeby po coś sięgnąć i nic z tego nie wychodziło. Przed ponad rokiem kupiłem Fale. Podchodziłem już kilkukrotnie za każdym razem mam przekonanie, że wymaga ode mnie wyjątkowej koncentracji i skupienia. Znacznego resetu, żeby wejść w język, strukturę. Czytaj dalej Orlando

Drollercaster: Dwa światy. Milton żyje

Dziesięciolatek wymusił na mnie lekturę książki. Książki, którą sam znalazł. Lub raczej padł ofiarą skutecznej machiny promocyjnej. Mowa o książce napisanej przez znanego jutubera Michała Poznańskiego. Wszyscy jutuberzy są znani, więc proszę wybaczyć tę frazę, ale jest ona dla mnie nierozdzielna. Chyba żadna inna książka do tej pory nie spotkała się z taką ekscytacją młodego czytelnika jak Drollercaster: Dwa światy. Milton żyje. Czytaj dalej Drollercaster: Dwa światy. Milton żyje

Niezwyczajni ludzie

Jeżeli podczas pierwszych prób komunikacji dziecko spotyka się z surowymi nakazami zalecanymi przez niektórych specjalistów, by “był cicho” lub “przestał głupio gadać” – nie tylko mu to nie pomaga; wręcz przeciwnie – właściwie zniechęca do podejmowania prób komunikacji i pracy nad wymagającym procesem zrozumienia, na czym polega mowa, język i komunikacja. B. Prizant, T. Fields-Mayer

Wiele osób z ASD myśli bez głosu i słów. Widzimy w głowie różnego rodzaju obrazy, które sobie przetwarzamy. Często przypomina to bardzo szybko przesuwające się po sobie obrazki. Jeśli chcemy coś powiedzieć, musimy sobie przekonwertować to na słowa i potem wymówić głosem. Jednym zajmuje to mniej czasu, innym więcej. Inny niż głosowy rodzaj myślenia sprawia, że uczymy się i przyswajamy wiedzę w inny sposób. Musimy widzieć, natomiast informacje głosowe pojawiają się i znikają. Trudniej jest je zapamiętać. Za to informacje wizualne pamiętamy świetnie. Dlatego wielu z nas wybiera komunikację tekstową. Katja Schrödringer

Czytaj dalej Niezwyczajni ludzie

Jak wytresować Cthulhu

Zdarza się dość często, że szukam jakiejś potrzebnej rzeczy z przeszłości. Uruchamiam różne skojarzenia, włączam google i nie jestem w stanie znaleźć potrzebnej rzeczy (tak było choćby z magazynem Fikcje i Fakty), by nagle po wielu miesiącach uruchomić taki ciąg skojarzeń, by w ciągu krótkiej chwili wyszukać to co jest mi potrzebne.

Wiele miesięcy temu próbowałem sobie przypomnieć “powieść” drukowaną przed laty w tygodniku Razem. To był jeden z tygodników, w których pokazywały się plakaty zespołów rockowych, więc kupował go niemal każdy nastolatek, który ku radości swoich rodziców chciał “ozdobić” sobie pokój. Poza Razem były jeszcze Zarzewie i Dziennik Ludowy, choć w tym pierwszym był dość marnej jakości papier. W przypadku Razem bonusem było zdjęcie nagiej pani na ostatniej stronie. Choć nie tylko. O ile Zarzewie i Dziennik Ludowy zajmowały się problemami wsi socjalistycznej, Razem drukowało całkiem interesujące teksty, ale co najważniejsze przybliżało świat gier planszowych. Gier, które w PRL-u były zupełnie nieznane. Gry fabularne, skojarzeniowe, strategiczne. Wycinałem sam karty do Bambuko, grałem ze znajomymi w grę ekonomiczno-strategiczną (nie pamiętam nazwy), przy której trzeba było używać setek wyciętych żetonów, więc modliliśmy się, żeby nikt nie wywołał najmniejszego nawet podmuchu powietrza, żeby cała rozgrywka nie przepadła. Czytaj dalej Jak wytresować Cthulhu