Psychoterapia bez makijażu

Odczekała sobie na półce ta książka długi czas. Jednak w ramach naszego podcastu Rozmowy dla dorosłych szykujemy się, żeby porozmawiać w kolejnym (4.) odcinku o terapiach, uznałem, że to bardzo dobry moment. Tomasz Witkowski, którego niezmiernie cenię za krytyczne podejście do tego co dzieje się w psychologii (oraz psychoterapii) w Polsce, kilka lat temu opublikował książkę Psychoterapia bez makijażu. Jest to zbiór rozmów z pacjentami oraz terapeutami dotyczącymi “ciemnej” strony różnego rodzaju terapii, czyli tego, czy terapie mogą być szkodliwe dla pacjentów.

W zasadzie byłem przekonany, że to w pewnym stopniu kontynuacja wielu wątków poruszonych lata temu w napisanej przez Witkowskiego Zakazanej psychologii. Zdaniem Witkowskiego – psychologa, pewne trendy i zjawiska w polskiej psychologii to w gruncie rzeczy szarlataneria oraz naukowe i intelektualne oszustwo. A jeśli tak jest, to zajmując się niesłychanie ważnymi sprawami dotyczącymi ludzi może w najlepszym wypadku wcale nie pomagać, a wręcz szkodzić.

Nie jestem psychologiem z wykształcenia w przeciwieństwie do mojej żony. Nie dostałem się na studia psychologiczne, wylądowałem na filozofii. Zajmuję się co prawda psychologią zawodowo, z perspektywy podejmowania decyzji, błędów poznawczych, zjawisk społecznych i fascynuje mnie jako nauka, która nieustannie się rozwija, stawia coraz ciekawsze pytania i stara się je weryfikować, jednak można uznać, że to tylko hobby. To jak wygląda stan psychologii na świecie pokazują choćby rozmowy Witkowskiego ze światowej klasy psychologami (Giganci psychologii), z których wielu jest również biologami, neuronaukowcami, czy specjalistami z innych dziedzin. Nie ma tam miejsca na mambodżambo o podświadomościach, wyparciach i całego tego szumu związanego raczej z pewnymi trendami w terapiach niż z psychologią jako nauką.

Z moją żoną prowadziliśmy wiele rozmów na temat skuteczności lub nie różnego rodzaju terapii (pracuje od lat w tej branży). Na temat uznaniowości, nieweryfikowalności i zwykłej bzdury, jaką są niektóre terapie. Pamiętam, gdy lata temu poinformowała mnie, że w miejscu, w którym pracuje jej koleżanki zrobiły certyfikat z testów Kocha i na tej podstawie stawiają pacjentom diagnozy.

Czytelnikom nie zorientowanym w temacie przybliżę o co chodzi. Test Kocha, to tzw. “test drzewa”, Wymyślony (!) pod koniec lat 40. XX wieku przez szwajcarskiego psychologa test, który na podstawie wykonanego przez pacjentów rysunku miał ocenić ich osobowość. Na podstawie tego, czy narysowane drzewo było owocowe, iglaste, liściaste, czy miało dziuplę, czy nie, jak rozłożystą koronę osoba mieniąca się psychologiem siedziała i wymyślała bajki.

Osoby, które narysują drzewo na środku mogą być rozchwiane emocjonalne lub posiadać złożoną osobowość.

Pień drzewa. Jeśli jest gruby, może być świadectwem egoizmu lub nadpobudliwości; średnia grubość będzie świadczyć o równowadze w życiu, a wąziutkie wątłe drzewo może zdradzać zaburzenia jak np. manipulacja

Powyższy tekst to cytat, który znalazłem dosłownie przed chwilą na stronie, na której można wybrać i umówić się na spotkanie z psychoteraputą. Pamiętam moją rozmowę z żoną, gdy coraz bardziej wytrzeszczałem oczy i mówiłem “chyba żartujesz?”. Ktoś tam ocenia, że jak jest dziupla to pacjent ma problemy z seksualnością? Gdy zacząłem grzebać w źródłach okazało się, że w Polsce testy drzewa (jak i inne testy projekcyjne) są niesłychanie popularne. Co więcej do niedawna jeszcze były wykorzystywane przez Rodzinne Ośrodki Diagnostyczno-Konsultacyjne jak narzędzie oceny ojców do zdolności i możliwości opieki nad dziećmi(!). Sytuacja zaczęła się zmieniać dopiero w latach 2015-2017, gdy między innymi dr Andrzej Śliwerski opublikował tekst o nadużyciach w stosowaniu testów projekcyjnych, które nie spełniają jakichkolwiek standardów rzetelności czy naukowości

Nadal jednak są stosowane i nadal istnieją psychologowie przekonani o wartości wymyślonych przez siebie bajek na podstawie tego, czy pacjent narysował konar rozgałęziony czy nie.

I tu dochodzimy do książki Witkowskiego – Psychoterapia bez makijażu, a właściwie pierwszego jej rozmówcy, który studiował psychologię, odbywał praktykę teraputyczną. Rozmowa z nim dość dobrze podsumowuje to co sam widziałem obserwując moją żonę i różnych naszych znajomych na studiach psychologicznych. Pozwolę sobie zacytować Włodka.

Większość z nas wybrała psychologię ze względu na fałszywe wyobrażenie, że to dyscyplina studiów humanistycznych, a nie badań empirycznych planowanych według określonej metodologii. […] Dla mnie psychologia to była dziedzina bazująca na przemyśleniach i doświadczeniach – w sensie przeżyć, a nie eksperymentów – indywidualnych i grupowych. Matematyka nie wydawała mi się potrzeba. No może do statystyki. Ale przecież ja chciałem pomagać a nie robić badania.

No właśnie – metodologia i statystyka to były znienawidzone przedmioty przez studentów i studentki psychologii. Większość nie rozumiała do czego służą i jak ogromna jest ich wartość. Duża część absolwentów była przekonana, że psycholog=terapeuta. “Prowadzimy głębokie rozmowy z pacjentami i pomagamy im w życiu”. A do tego jakaś metodologia badań, rzetelność naukowa są przecież zupełnie niepotrzebne. Dusza ludzka to delikatna niemierzalna sprawa.

Pierwszy rozmówca – Włodek, zwraca uwagę, że nie uczono krytycyzmu, dystansu, czy w ogóle metody naukowej. No ale wówczas dominującym nurtem zdawała się psychoanaliza ze swoim absurdalnym założeniem “jeśli nie chcesz o tym, mówić to znaczy, że masz problem” i “nie rozumiesz tego wszystkiego bo nie poddałeś się psychoanalizie”. 

W książce Witkowskiego są trzy podobne przypadki pacjentów, gdy terapeuta nie zlecił podstawowych badań, tylko zaczął terapię “szukając podświadomych przyczyn” – osłabienia, złego samopoczucia, spadku nastroju. Coś co powinno być normą, nie zostało zrobione (a jak się dowiadujemy niektóre nurtu psychoterapii wręcz zalecają odstawienie farmakologii!). Nagle okazuje się, że problemy z tarczycą i odpowiednie leczenie rozwiązuje problem chronicznego przemęczenia, a nie rozmowy o wypartych doświadczeniach z dalekiego dzieciństwa.

Książka skonstruowana jest w taki sposób, że każda opowieść pacjenta jest komentowana przez innego terapeutę lub psychologa. Nie było łatwo znaleźć autorowi rozmówców, którzy by się na to zdecydowali. I jest to zrozumiałe. Trzeba sporo odwagi i krytycyzmu, żeby odeprzeć wiele zarzutów. W tym nie zawsze słusznych, o czym za chwilę.

Pierwszą rozmowę komentuje lekarz psychiatra, psychoanalityk Jerzy Aleksandrowicz. Już samo to połączenie jest dla mnie zadziwiające. Lekarz medycyny i psychoanaliza? Wytłumaczeniem jest wyłącznie to, że Aleksandrowicz to rocznik 36 (zmarł w 2018 roku), więc spora część jego życia zawodowego to jeszcze duży wpływ prac Freuda. Ale to co on mówi w rozmowie z Witkowskim mnie stawiało włosy na głowie. Jest to wszystko tak asekuracyjne, tak płynne, tak niedookreślone, że nie ma w ogóle możliwości krytycznego spojrzenia na rolę i efektywność psychoterapii.

Przerażająca jest kolejna historia Pauli – jej psychoterapia to zbiór niekompetencji, pomyłek i absurdów ze strony teraputki.

Najmocniejsza strona książki to ostatnia rozmowa – z Konradem Gorzelakiem, psychoterapeutą, który zrezygnował z wykonywania tego zawodu i rzetelnie wyjaśnia dlaczego. Również niezła jest rozmowa z doktorem psychologii Andrzejem Śliwerskim, który nie pływa bojąc się ocenić nieetyczne czy nierzetelne zachowania innych teraputów, tylko mówi to wprost. Ale mam wrażenie, że autor i rozmówca znają się i ta rozmowa, ma inną dynamikę, niż choćby wcześniejsza z Mają Filipiak czy Ewą Pragłowską – gdzie Witkowski jest strasznie napastliwy w rozmowie i często ona się rozmywa i rozłazi na inne, zbędne wątki.

Rozmowa z Agnieszką P. jest jedną z ciekawszych – rozmówczyni – choć dla mnie potwornie irytująca – mówi ważne rzeczy dotyczące absurdów związanych z normą, nazewnictwem, czy klasyfikacją zaburzeń i braku odpowiedzialności niektórych terapeutów, za to z czym zostawiają pacjentów, a równocześnie uzależniając ich od siebie. Ważnym wątkiem jest wątek finansowy. Terapie są kosztowne i przerwanie ich powoduje, że wpadamy w pułapkę żalu za utopionymi pieniędzmi (jeden z błędów poznawczych).

Ale jednak to nie jest dobra i obiektywna książka. Mam takie wrażenie, gdy czytam rozmowy o terapiach z Sylwią, Olą czy Michałem. Zwłaszcza z Sylwią.

W zasadzie o dowolnym zawodzie – lekarza, budowlańca, glazurnika – można by zrobić książkę o nierzetelnych i nieuczciwych usługodawcach korzystając z opinii zapiekłych, kłótliwych, nie wiedzących, czego chcą klientów, albo mających zupełnie inne wyobrażenia o tym, co mogą zyskać.

Sylwia być może powinna uzyskać diagnozę choroby afektywnej dwubiegunowej. Nie wiem, nie znam się, jako laik powiem – to jest przerażające. Pacjentka pełna pretensji, agresji, szukająca kogoś do kochania – zarzuca kolejnym terapeutą, że chcą jej się pozbyć, że wzywają policję. A przecież ona nic nie robi. No może tylko straciłam trochę kontrolę, kogoś oplułam, kogoś rzuciłam doniczką. Tam jest jedna wielka pretensja, że “chciałam być kochana”, a mój terapeuta mnie odrzucał. Dwójka innych rozmówców, krytykuje psychoterapię, ale opowiadając o sobie mam wrażenie, że oni nie bardzo wiedzą, w czym ta terapia miałaby im pomóc. W pewnym momencie pada coś o “samorozwoju”. To może jednak lepiej iść do jakiegoś coucha, szamana i szukać odpowiedzi na ważne pytania w życiu. Inna rozmówczyni Witkowskiego skarży się, że nie mogła żyć bez terapii, że się uzależniła, bo czekała na wskazówki – co robić, jak żyć. 

Pomijam fakt, że właśnie takie osoby mogą trafić na szarlatanów, czy po prostu przeciętniaków, to jednak próba “znalezienia czegoś i pracy nad tym” ma niewielkie szanse powodzenia. Choć ma rację Witkowski, że zbyt wielu terapeutów zdaje się żyć właśnie dzięki temu. Brak przez lata ustawy o zawodzie psychologa czy psychoterapeuty sprawia, że każdy może zostać terapeutą. Są oczywiście stowarzyszenia certyfikowanych terapeutów. Ale ja też mogę sobie wymyślić autorską terapię, założyć autorski instytut i wydawać certyfikaty do powieszenia na ścianie. Nikt tego nie zweryfikuje, a nawet jeśli to kwestią mojej uczciwości jest, czy będę wciskał kit ludziom potrzebującym samorozwoju, ale jeśli zauważę kogoś z poważnymi problemami to powiem “nie zajmuję się takimi przypadkami”.

Teoretycznie Witkowski mówi, że zostawia oceny czytelnikom, ale jednak rozmowa z Sylwią, mnie mocno zniesmaczyła. Naturalnie to, że ktoś ma problemy nie oznacza, że nie może być roszczeniowym i trudnym klientem. A próba pozbycia się go, wbrew jego napastowaniu nie powinna tylko opierać się o zarzut braku profesjonalizmu i etyki, ale “jak się zachować w pracy z trudnym klientem”.

Nie udała się do końca ta książka. Właśnie ze względu na formułę – znajdźmy niezadowolonych i oddajmy im głos. A później zapytajmy profesjonalistów, co mają na swoją obronę. I tak mieszamy sprawy ewidentnych nadużyć etycznych, niekompetencji, szarlatanerii wraz z tym, że ktoś jest niezadowolony, bo myślał, że go terapeuta pokocha, pocieszy i pokaże, jak iść przez świat.

Jeden z rozmówców Witkowskiego zarzuca psychoterapii, że namieszała mu w głowie, bo stawia trudne pytania. To samo można by powiedzieć o filozofii. A niektórzy ludzie sądzą, że książek nie należy czytać, bo mieszają w głowach. To jakieś naiwne widzenie świata.

Właśnie przez takich rozmówców rozmyła się w książce największa jej wartość dotycząca szamaństwa, nieweryfikowalności, niekompetencji czy innych problemów związanych z dużą częścią terapii. A to może sprawiać, że autor może być traktowany niepoważnie, jako ten, który się “czepia” bo się na tym nie zna.

[Zdjęcie  cottonbro]

Psychoterapia bez makijażu. T. Witkowski

Psychoterapia bez makijażu. Tomasz Witkowski

Wyd.: Bez maski, 2018

2 komentarze do “Psychoterapia bez makijażu”

  1. Otóż to. Jak piszesz – w każdym zawodzie można znaleźć złych fachowców, o wszystkim można napisać tak, żeby skrytykować. Moja koleżanka – psycholożka (choć świeżo upieczona) mówi, że Witkowski to właśnie taki wieczny malkontent jeśli chodzi o psychologię.

    1. Witkowski swoim stylem wylewa dziecko z kąpielą. Bo ma wiele racji i zarzuty są słuszne. Ale jest tak napastliwy, że może stawać się niewiarygodny.
      Inna sprawa, że terapeuci i psychologowie (niektórzy) unikają trudnych pytań.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *