Bilans

Ludzie, jak słusznie się twierdzi myślą stadnie; zobaczymy, że stadami popadają w szaleństwo, a wracają do zdrowych zmysłów powoli i pojedynczo. Charles Mackay

Choć przywołany cytat pochodzi z książki dotyczącej zachowania ludzi na rynkach finansowych (Niezwykłe złudzenia i szaleństwa tłumów), wydaje się nieźle opisywać wszelkie manie społeczne związane z rozwojem totalitaryzmów i kultów jednostki. Czytany niedawno reportaż Jak wychować nazistę sprowokował mnie do poszukiwania wspomnień osób, które znalazły się w opisywanej przez Gregora Ziemera machinie edukacyjnej. W ten sposób wpadłem na trop wspomnień Melity Maschmann – Bilans. Moje życie w Hitlerjugend bez usprawiedliwienia.

Oryginalnie wspomnienia Maschmann ukazały się w 1963 roku,  niemal dwadzieścia lat po zakończeniu II wojny światowej. Polskie tłumaczenie wydano czterdzieści lat później. 

Adam Krzemiński we wstępie do polskiego wydania napisał:

To nie Historia bierze wieszak do ręki i wchodzi do cudzego domu, by spokojnym, chłodnym głosem powiedzieć, co wypędzani mogą ze sobą zabrać, a co muszą zostawić, lecze młode, ładna dziewczyna w mundurze organizacji młodzieżowej. Jest przekonana, że racja moralna jest po jej stronie.

Tylko wykonywała rozkazy. Choć nie, przecież to nie było regularne wojsko. Nie było rozkazów, była wiara, propaganda i wyprane umysły. To była tylko organizacja paramilitarna, choć przynależność do niej była od pewnego momentu w nazistowskich Niemczech obowiązkowa.

Jakkolwiek wyznania Maschmann wydają się szczere, należy pamiętać o naturalnej u ludzi tendencji do tłumaczenia się, wybielania, pomijanie niewygodnych faktów. No a przede wszystkim to, że pisze je osoba dorosła, po wielu latach od młodzieńczych wydarzeń. Swoją drogą, ciekawe czy istnieje “lustrzane odbicie” pamiętników Anne Frank, czyli spisywane na bieżąco wrażenia młodego człowieka zafascynowanego nazizmem.

Autorka wyjaśnia powody swojej fascynacji – bunt przeciw mieszczańskiej rodzinie, poszukiwanie sprawiedliwości społecznej, zawiedziona miłość, która popchnęła ją do oddania się pracy w HJ oraz poszukiwanie własnej drogi.

Początkowo to miłość do Niemiec, a nie nienawiść (do wrogich tendencji czy obcych mocarstw) przyciągała młodych ludzi do narodowego socjalizmu.

Ciekawe są kwestie dysonansu związanego z wiarą w hasła nazistowskie i godzeniem ich z tym co działo się w życiu obok. Autorka adresuje swoje wspomnienia do koleżanki Żydówki. Mają to być swego rodzaju przeprosiny. Opowiada o swoich sąsiadach, koleżankach pochodzenia żydowskiego, których nie utożsamiała z figurą “Żyda” jako źródła zła i zepsucia. Wspomina swoją przełożoną, która uważała antysemityzm za “chwilową przesadę, od której pewnie partia odejdzie”.

Gdy dziś się to czyta, nie można nie mieć skojarzeń z “ideologią LGBT”, nie skierowaną przecież przeciwko ludziom, lub z wypowiedziami zwolenników partii rządzącej, tłumaczącej pewne działania przeciwko sędziom, opozycji, feministkom, właśnie pewną przesadą niezbędną w ramach kampanii wyborczej.

Nikt nie dopuszczał do siebie myśli, że ten nonsens [o Żydach] był śmiercionośną trucizną zagrażającą życiu wielu Żydów. Dziś wiem, że bajki o morderstwach rytualnych są zmyślone i musiały być rozpuszczane wśród ludzi, żeby szewc Muller niczego nie podejrzewał, gdy jego sąsiad krawiec Mayer, pewnego ranka został wyciągnięty z łóżka by już nigdy do niego nie wrócić.

Brzmi znajomo. Pamiętacie tę okładkę?

Wspomnienia, list do koleżanki Żydówki, są w gruncie rzeczy samousprawiedliwieniem się. Dla studentów psychologii powinien to być podręcznik, pokazujący w jaki sposób redukować dysonans poznawczy. Maschmann brała udział w organizowaniu przesiedleń niemieckich chłopów na zachodnie ziemie polskie, ale jak sama wyjaśnia, właściwie nie wiedziała co dzieje się na wojnie, gdy mijała przesiedleńców odwracała wzrok, ale była twarda, bo przecież propaganda niemiecka od lat mówiła o odebranych ziemiach i krzywdzie przesiedlonych po I wojnie światowej. Odbierała ludziom łóżka, ale starała się nie brać więcej niż jednego z domostwa. Miała pistolet na wszelki wypadek, ale przecież nie wiedziała, jak się nim posłużyć.

Bardzo często w tych wspomnieniach pojawia się wątek wątpliwości związanych z treściami, które płynęły z propagandy. Autorka wspomina spotkanie już po wojnie, z jedną ze swoich koleżanek, która dość krytycznie wyrażała się o tym co działo się w obozie dla dziewcząt.

Młoda lekarka powiedziała mi jeszcze coś, co mnie zdziwiło: “Kiedy pani prowadziła szkolenie światopoglądowe, na przykład o kwestii rasowej, wtedy często mówiłyśmy między sobą: To przecież wykluczone, żeby Maschi wierzyła w to, co plecie. Przecież jest na to za mądra>”.

Ile osób w obecnych czasach słucha bzdur płynących z ust największych propagandzistów partii rządzącej, a między sobą lub w myślach powtarza “przecież to bzdury, nie mogą wierzyć w to co mówią”, a równocześnie nie przeszkadza im to cały czas wspierać tej konkretnej “linii politycznej”.

Melita Maschmann przypomina nieco Ritę – fikcyjną bohaterkę Krótkiej historii Ruchu gdy wspomina dziewczyny z obozów, które nie dość mocno wierzyły w ideologię, a ona musiała pilnować, by nie spotykały się z mężczyznami i oburza się, gdy słyszy od przesłuchującego ją po zakończeniu wojny amerykańskiego żołnierza, że niemieckie dziewczyny miały rodzić, jak najwięcej dzieci. Uważa, że to amerykańska propaganda, wcale nie lepsza od nazistowskiej, choć jest zgodna z tym, o czym wspomina Ziemer w Jak wychować nazistę

Owo podobieństwo do Rity jest również widoczne, gdy opowiada o sobie w chwili, gdy Niemcy już upadały. W jej oczach była do końca lojalną patriotką, w odróżnieniu od tych wszystkich słabych, którzy zdradzali ideały narodowego socjalizmu. Można powiedzieć, że oto ideał obywatela każdego władcy – jest lojalny, nawet jeśli władca popełnia najgorsze świństwa i zbrodnie, potrafi wytłumaczyć sobie to dobrem własnego narodu.

Nie potrafię uznać, że jej wyznanie jest poruszające. Ona nieustannie próbuje relatywizować, pomniejszać swoją rolę, nawet gdy opisuje już lata powojenne i powolne rozumienie tego, jakiego rodzaju zło firmowała swoim postępowaniem.

Choć swoje wspomnienia pisała jako dojrzała kobieta, kilka lat po wojnie wciąż nie chciała wierzyć w zbrodnie. Gdy jednak do niej to dotarło, zaczęła sobie zadawać pytania, które stawiali sobie również Milgram i Zimbardo konstruując swoje słynne eksperymenty – jak to się stało, że zwykli ludzie byli zdolni do takich potworności.

W czasie procesu Eichmanna często rozmawiałem z siedemnastoletnią córką mojego kolegi z Hitlerjugend, który tuż przed końcem wojny został zestrzelony jako pilot samolotu. Pewnego dnia dziewczyna zapytała mnie o szczególne cechy charakteru jej ojca. Zgodnie z prawdą nakreśliłam jej obraz pełnego humoru, gotowego spieszyć z pomocą, odrobinę leniwego i bynajmniej nie pedantycznie porządnego, ale na wskroś przyzwoitego człowieka, który dobrze odnosił się do zwierząt. “I był prawdziwym nazistą? – spytała. – Tak, był przekonanym narodowym socjalistą. – Ale przecież powiedziałaś, że był usłużny i na wskroś przyzwoity…”

[…]

Przejmująca zgroza polegała na tym, że to nie gangsterzy i brutale, lecz dobrotliwi ludzie pozwolili się uwieśc potwornemu złu i mu służyć.

W roku publikacji wspomnień oryginału, w 1963 roku słynne stają się słowa Hannah Arendt o banalności zła (Eichmann w Jerozolimie: rzecz o banalności zła).

Maschman zdaje się tłumaczyć swoje zaślepienie niedojrzałością, brakiem krytycyzmu. Opisując system edukacji nazistowskiej Gregor Ziemer zwracał uwagę na to, że nauka stała na drugim miejscu. Uczniowie byli zwalniani z zajęć, jeśli angażowali się w organizacjach młodzieżowych. Palenie nieprawomyślnych dzieł literackich czy malarskich, zabija wszelkie krytyczne myślenie. Tępym narodem rządzi się łatwiej – to banał – choć niestety przejmuje grozą, gdy patrzymy na wyczyny naszego ministra edukacji.

Nikt nam nie wdrożył samodzielnego myślenia i nie popchnął do rozwoju własnej osobowości Nasze hasło brzmiało; “Wodzu rozkazuj, a my jesteśmy posłuszni!”.

Zawsze z ostrożnością należy podchodzić do porównań nazizmu, odpowiedzialnego za niewyobrażalne zbrodnie do sytuacji teraźniejszej. Ale zanim doszło do zbrodni, trwał powolny i systematyczny proces, którego ofiarami były takie osoby jak nastoletnia Melita. Ale czy jej słowa różnią się od postępowania naszych parlamentarzystów, którzy zdają się mówić “wodzu rozkazuj, a my jesteśmy posłuszni” i dopiero, gdy odchodzą z koalicji lub są w jakiś inny sposób usuwani, pozwalają sobie na chwilę refleksji i słabości.

[Foto: Parada BDM („Bund Deutscher Mädel”) w Laatzen koło Hanoweru, zrobiona przez hobbystę w 1940 roku. Zdjęcie: AKH]

Bilans. Moje życie w Hitlerjugend bez usprawiedliwienia, M. Maschmann

Bilans. Moje życie w Hitlerjugend bez usprawiedliwienia, Melita Maschmann

Wyd.: Oficyna Wydawnicza Mireki, 2005

Tłum.: Agnieszka Krzemińska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *