Nie ma czasu. Myśli o tym co ważne

Istnieje wciąż całkiem pokaźne grono pisarek i pisarzy, należących do szeroko rozumianej klasyki, których twórczość jest mi zupełnie nieznana. Wiele z nazwisk mam na różnych listach; czasem mi się ktoś przypomni, że może to już czas, ale zwykle odkładam na później. Ale gdy w końcu przyjdzie odpowiedni moment bywa, że mam z tego ogromną przyjemność. Znacznie większą, niż z kolejnej “kultowej” nowości, obecnej na rynku medialnym co najwyżej od miesiąca i grzanej marketingiem pochwalnych recenzji.

Do tych nieznanych zalicza się zmarła w ub. roku Ursula LeGuin i przede wszystkim Ziemiomorze, czekające od wielu lat w przeróżnych zakładkach w mojej głowie i nie tylko. Zupełnie nie wiem, jak trafiłem na zbiór – O ZGROZO! – wpisów z bloga LeGuin zatytułowany Nie ma czasu. Myśli o tym co ważne. Książki robione na podstawie blogów, zwykle nie udają się najlepiej. W tym jednak wypadku uznałem, że prawdopodobnie będą to po prostu eseje, felietony, spostrzeżenia. Nie zawiodłem się. Tak zresztą pisze od razu we wstępniaku – pierwszym wpisie na blogu – sama autorka (wpisy, które znalazły się w książce zostały usunięte z sieci), dając sobie prawo do pisania, ale nie komentowania i wchodzenia w dyskusję z czytelnikami.

I to są eseje, przenikliwe, zabawne, gorzkie, pisane z ogromną swadą i wyczuciem języka. O wszystkim tym, co naprawdę ważne, o starości, nauce, książkach, edukacji, dzieciństwie, feminizmie, ekologii, gospodarce. Bez napuszenia, bez zadęcia. Krótko, refleksyjnie i inteligentnie. Z lekkim uśmiechem, tam gdzie można. Czasem odrobinę prowokująco.

Lubię krótką formę. Pozwala na szybkie dotarcie do ważnych przemyśleń, wrażeń, idei i albo przejście do następnych, albo krótszy lub dłuższy zamysł. Wszystko co pisze U. LeGuin można przeczytać na blogu, a jednak zebrane w formę książkową jest jakby inne, przyjemniejsze. W trakcie lektury mam chęć od razu po zakończeniu wrócić do ukochanych esejów Anne Fadiman (jak to możliwe, że nie czytałem ich w ostatnich latach!).

Wybór nie jest całkowicie chronologiczny, raczej zebrano go w zestawy tematów i rozpoczyna się mocnym uderzeniem – esejami o starości. Gorzko, mocno, dosadnie, bez złudzeń. Taki suplement do Izy Klementowskiej (Minuty. Reportaże o starości). A przy tym z ciepłym humorem, gdy autorka przywołuje ankietę, jaką miała wypełnić z okazji spotkania absolwentów rocznika 1951 Uniwersytetu Harvarda i zastanawia się nad sensem niektórych pytań. Na przykład o spędzanie wolnego czasu przez emerytów. To z kolei rodzi rozważania ogólne na ten temat.

Jako nastolatka miałam wolne całe trzy letnie miesiące. Żadnych określonych zajęć, w ogóle. Po lekcjach też miałam czas wolny. Czytałam, pisałam, spotykałam się z Jean, Shirley i Joyce, włóczyłam się ze swoimi przemyśleniami i emocjami albo – wielkie nieba – głębokimi przemyśleniami i głębokimi emocjami… Mam nadzieję, że dzieciaki wciąż mają takie chwile. Te, które znam, sprawiają wrażenie, jakby były w kołowrotku umówionych terminów, bezustannie pędząc do następnego punktu w rozkładzie: trening piłkarski, spotkanie, cokolwiek. Mam nadzieję, że znajdują szczeliny i się w nie wciskają. Bywa, że nastolatka w grupie rodzinnej jest na miejscu ciałem – uśmiechnięta, grzeczna, pozornie uważna – ale nieobecna. Myślę, mam nadzieję, że znalazła właśnie szczelinę, wyrwała nieco wolnego czasu, wtuliła się w nią i jest tam w głębi sama, myśląc i czując.

Pięknie pisze o opowieści, literaturze, jej odbieraniu i interpretacjach. O tym, że bywają książki niezbyt dobre, a jednak wciągające, inspirujące. No i oczywiście o tym, “co autor miał na myśli”.

Znaczenie… to może stanowi wspólną cechę, zmorę, za którą gonię. Jakie jest Znaczenie tej książki, tego zdarzenia w powieści, tej historii…? Proszę wyjaśnić, co ona oznacza.

Ale to nie moja robota, skarbie. To twoja.

Wiem, przynajmniej w części, co moja opowieść znaczy dla mnie. Dla was może oznaczać coś zupełnie innego. A to, co znaczyła dla mnie, kiedy ją pisałam w 1970, może nie być tym samym, co znaczyła dla mnie w 1990 albo co znaczy dla mnie w 2011. Jej znaczenie dla kogoś w roku 1995 może być całkiem inne od tego z roku 2022. Co znaczy w Oregonie, może być całkiem niezrozumiałe w Stambule, ale też w Stambule może mieć znaczenie, jakiego wcale nie planowałam…

Esej “Moglibyście, kurwa, przestać?” to coś przecudownego. Nadużywam słów w mowie. Wiem o tym, mam świadomość. Pilnuję tego podczas wystąpień publicznych, choć modne jest ostatnio wzmacnianie i takie bardzo luzackie (ot choćby niedawna sytuacja na konferencji InfoShare). Nudzą mnie stand-upy, bo większość żartów budowana jest na bluzgach. Zaprzyjaźnionemu standuperowi powiedziałem jakiś czas temu, że przełomem będzie taki występ, który przestanie być co chwile okraszany “kurwami”. Ten luzacki styl zdaje się również występować w literaturze współczesnej. Jak się okazuje nie tylko polskiej. Ursula w piękny sposób się nad tą kwestią pochyla.

Wciąż czytam książki i oglądam filmy, w których nikt nie używa innych jebanych słów niż jebać, chyba że mówi kurwa. Chodzi o to, że najwyraźniej nie znają żadnych przymiotników opisujących jebanie oprócz jebany, nawet kiedy jebanie jebią. A kurwa mówią wtedy, kiedy mają przejebane. Kiedy coś ich jebnie, mówią kurwa, albo o, kurwa, mamy przejebane. Akty wyobraźni w to zaangażowane są oszałamiające. Znaczy, dosłownie.

Kiedyś trafiłam na powieść, w której autorka nie tylko kazała wszystkim jebanym postaciom bez przerwy mówić jebany, ale przeszła do aktu jebania osobiście, noż kurwa. Tak więc tekst pełen był poruszających jebnięć, jak na przykład: „Jebany zachód słońca był zbyt kurewsko piękny, żeby, kurwa, uwierzyć”.

Zaraz potem pisze o ważnych książkach. Najważniejszych. Wygrywają Grona gniewu. Przeczytane ze zrozumieniem dopiero po wielu dekadach. Zanim jednak nadeszło zrozumienie, LeGuin pisze coś niezwykle ważnego.

W każdym razie, kiedy Jean i ja byłyśmy jeszcze w szkole, w 1945 czy coś koło tego, przeczytałam słynną powieść jej słynnego wujka. Byłam oszołomiona, znudzona, przestraszona i niczego nie zrozumiałam.

TAK! Tak właśnie jest. Możemy nic nie zrozumieć, ale czujemy, że doświadczamy czegoś ważnego. Jeszcze nie wiadomo, co to jest. Ale to nie ma zupełnie znaczenia. Nawet jeśli to znaczenie odkryjemy po wielu latach.

Mam ostatnio niechęć do beletrystyki. Ale po tym zbiorze esejów-blogonotek czas na sięgnięcie po Ziemiomorze zbliżył się bardzo. Jeszcze nie kupiłem. Patrzę na niekończącą się kolejkę i powstrzymuję się całym sobą.  Choć może zacznę od Kotolotków, razem z synem? Wiem, że są w lokalnej bibliotece. Nie będę budzić w sobie wewnętrznego dziecka (Ursula, coś na ten temat pisze), ale chcę pobyć z pięknie pisanymi słowami.

[Photo by Gorthian, via Wikimedia Commons]

Nie ma czasu, U. LeGuin
Nie ma czasu. Myśli o tym co ważne, Ursula LeGuin

Wyd.: Prószyński i Ska, 2019

Tłum. Piotr Cholewa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *