Śmierć raka

Trzeba to jasno powiedzieć – król jest tylko jeden. Siddhartha Mukherjee i jego Cesarz wszech chorób. Biografia raka to  bezkonkurencyjna historia medycy ukazana przez pryzmat walki człowieka z rakiem. Jedną z ważniejszych postaci XX wiecznej medycyny wspominaną przez Mukherjee jest Vincent DeVita. Wieloletni dyrektor National Cancer Institute (NCI), czyli jak sam pisze: najpotężniejszego ośrodka walki z rakiem na świecie, jeden ze współtwórców kombinowanej chemioterapii. DeVita jest autorem niedawno wydanej książki Śmierć raka.

O ile Cesarz wszech chorób był kroniką walki z nowotworami od najdawniejszych czasów, o tyle DeVita opisuje swoje doświadczenia. Może jest zbyt szczegółowa, może nie bardzo interesuje polskiego czytelnika (zwłaszcza niezwiązanego bezpośrednio z medycyną), ale też rzuca światło na kilka spraw. Pamiętam, pod jakim byłem wrażeniem w trakcie lektury Cesarza… determinacji amerykańskich władz by zorganizować zespół najlepszych specjalistów, których celem będzie opanowanie skutecznych lekarstw przeciwnowotworowych. DeVita pokazuje nam sam środek tego procesu. Konflikty personalne, ambicje, opór tradycyjnych środowisk przeciw samej chemioterapii. No i w końcu kulisy lobbyingu. W tym wypadku w słusznej sprawie, ale można sobie wyobrazić, że podobne metody stosuje choćby przemysł tytoniowy, spożywczy i wiele innych.

Strach przed nowością, jaką była chemioterapia (początkowo mało skuteczna, a oczywiście wyniszczająca dla pacjentów) przypomina to co opisuje w Ginekologach Thorwald. Historia medycyny (i generalnie nauki) to historia zdeterminowanych ryzykantów. Część historii walki o chemioterapię jest niemal bliźniacza do historii przeszczepów serca pokazanych w filmie Bogowie o Zbigniewie Relidze. Podobne niezrozumienie środowiska, podobne oskarżenia.

Za tym strachem stoi również obawa chirurgów, radioteraputów przed utratą pieniędzy i prestiżu. DeVita zarówno w książce Mukherjee, jak i własnej biografii pokazany jest jako uparty człowiek dążący do zmian dla dobra przede wszystkim pacjentów.

Ludzie sądzą, że leczenie pacjentów z zaawansowaną chorobą nowotworową, to gra niewarta świeczki. To bzdury. Kiedy lekarz mówi coś takiego, oznacza to tylko, że gra nie jest warta świeczki dla niego samego.

DeVita chciał przede wszystkim leczyć, jednak w pewnym momencie przyjął posadę dyrektora w NCI i stał się biurokratą. Mamy więc opisy polityczno-urzędniczych gierek. On nominowany za prezydentury J. Cartera w naturalny sposób do odstrzału, gdy wybory wygrał Reagan. Nie liczyły się osiągnięcia, sukcesy. Dzięki zaangażowaniu licznych osób udało mu się utrzymać stanowisko.

Jego rola jest o tyle ważna, że podejmował próby zmiany mentalności urzędniczej. Wiadomo, że ci są zwykle asekuracyjni, zaś procedury i przepisy są dla nich najważniejsze. Jednak chemioterapia w pewnym okresie rozwijała się tak dynamicznie, że dawała szansę śmiertelnie chorym na wyleczenie. Kosztem… no właśnie śmierci. Czyli ludzie mieli do wyboru albo śmierć, albo śmierć z pewną szansą na wyleczenie. Pacjenci godzili się na to ryzyko, jednak biurokratyczne procedury ciągnęły się latami, zanim zezwolono na stosowanie danej terapii.

Spotkałem się niegdyś z opinią, że dylemat wagonika (polecam przy okazji książkę pod tym tytułem Thomasa Cathcarta) to wydumany, abstrakcyjny problem. W takim razie takimi wydumanymi problemami zajmowali się i pewnie cały czas zajmują onkologowie na całym świecie. Co poświęcić kosztem czego.

Ważnym momentem w życiu DeVita jest choroba i śmierć 17-letniego syna. Chorował osiem lat na niedokrwistość spastyczną, na którą wówczas również nie było lekarstw. Oraz pieniędzy – sama choroba była zbyt rzadka.

Choć z całych sił starałem się pomagać pacjentom i ich rodzinom, i wraz z nimi przeżywałem ich radości i cierpienia, aż do tamtej pory, do tego dnia w 1972 roku, nie byłem jednym z nich. Nie wiedziałem dokładnie, jak to jest żywić nadzieję na to, że w laboratorium uda się stworzyć coś, co pomoże komuś, kogo kochasz. Dowiedziałem się tego, co to znaczy być po drugiej stronie i to w możliwie najboleśniejszy sposób.

Jest jeszcze zakończenie. Nowotwór dopada samego autora. I znów pojawia się zwykłe człowieczeństwo i nasze obciążenia poznawcze. Cóż z tego, że jesteśmy wybitnymi specjalistami w danej dziedzinie. Ale to zupełnie coś innego, gdy musimy stanąć nagle z drugiej strony. Zetknąć się z innymi lekarzami. Nie wszyscy są empatyczni.

Choroba jest klątwą lekarza. Podwójną jeśli zapada na schorzenie ze swojej działki. Zawsze walczyłem o swoich pacjentów […] jednak trudno mi było walczyć we własnej sprawie. Nie chciałem przeglądać literatury. Wiedziałem, co tam wyczytam.

Śmierć raka, v. DeVita

Śmierć raka, Vincent DeVita

Wyd. Kurhaus Publishing, 2016

Tłum.: Maksymilian Sielicki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *