Toksyczna pozytywność

Zabieram się do tego tekstu już od kilku dni. I im więcej mija czasu, tym bardziej nie chce mi się spisywać wrażeń, po książce, która zapowiadała się obiecująco, a okazała się raczej marna.

Whitney Goodman jest psychoterapeutką, instagramerką i autorką książki Toksyczna pozytywność. Całość zapowiada się zupełnie nieźle. Autorka we wstępie opisuje początki swojej kariery terapeutycznej i zderzenie rzeczywistości z wyobrażeniami o tej pracy. Zwłaszcza, że miała wrażenie, że odróżniała się od pewnego specyficznego wizerunku terapeutki.

Nigdy nie byłam terapeutką w typie tych medytujących, popijających herbatę i uprawiających jogę. Mam zbyt donośny głos, nie noszę kardiganów i nienawidzę wszelkich „inspirujących” cytatów na ścianach. Starałam się jakoś utemperować. Próbowałam ćwiczyć afirmację i wszystkie te wynalazki, które każą ci „połączyć się z twoim wewnętrznym dzieckiem i pokazać mu miłość”. Nie potrafiłam. Podobnie czułam się, gdy czytałam większość poradników i książek o psychologii. Wszystkie są takie łagodne i spokojne.

W każdym razie jej nieco odmienne podejście sprawiło, że zaczęła z dystansem patrzyć na trendy związane z afirmacjami życia, pozytywnym myśleniem, przekonaniem, że nasze myśli wpływają na to co nam się zdarza oraz ciągłą pogoń za byciem szczęśliwym, pozytywnie nastawionym i poszukującym wyłącznie dobrych wibracji. Zdała sobie sprawę, że wiele z tych obietnic, sprzedawanych przez różnego rodzaju terapeutów, coachów, rozsiewane w sieci przy pomocy motywujących haseł, jest niesłychanie toksyczne, bo nie daje możliwości akceptowania tego, że zdarzają się nam również złe i nieprzyjemne rzeczy.

Ten temat nie jest jakiś niezwykły, coraz częściej mówi się, że cały ten “pozytywny ruch” jest co najmniej wątpliwie skuteczny, a czasami nawet szkodliwy. Poświęcił mu uwagę Stephen Briers w Psychobzdurach (Mit 6: Myśl pozytywnie i zwyciężaj). To co w jednym rozdziale napisał Briers (apelując o umiar, rozsądek i sceptycyzm i odwołując się do danych źrodłowych) Whitney Goodman rozwleka na całą książkę, niestety zajmując się klasycznym tworzeniem “chochoła”. Mam wrażenie, że odwołuje się wyłącznie do skrajności, bazuje na anegdotkach a przy tym nie bardzo pojmuje prawdopodobieństwo.

Pozytywność staje się toksyczna, kiedy stosuje się ją: 

  • W rozmowie, gdy ktoś szuka wsparcia, walidacji lub współczucia, a zamiast tego dostaje frazesy. 
  • Żeby zawstydzić rozmówcę, sprawić, by sądził, że za mało się stara, albo by zasugerować, że jego trudne emocje nie mają znaczenia. 
  • Żeby obwiniać siebie za to, że nie czujemy się szczęśliwi i nie mamy pozytywnego nastawienia. 
  • Żeby wypierać rzeczywistość. 
  • Żeby manipulować kimś lub uciszyć kogoś, kto ma słuszne wątpliwości lub coś kwestionuje. 
  • Żeby wmawiać ludziom, że wszystko złe, co zdarza im się w życiu, jest ich winą.

[…]

Osoba, której pomagasz, sama decyduje, jak chce być wspierana, a ty decydujesz, czy masz chęć i możliwości, by zapewnić jej takie wsparcie. Musimy zastanowić się, co wiemy na temat jej obecnej sytuacji i uwrażliwić się na nią.

Oto kilka kwestii, które należy wziąć pod uwagę: 

  • Czy ta osoba powiedziała mi, jak chce być wspierana? 
  • Czy zapytałem, jak ją wspierać? 
  • Czy zwykle dobrze reaguje, kiedy posługuję się pozytywnymi frazesami? Czy dziękuje i mówi, że to jej pomogło? Czy zauważa poprawę? 
  • Czy rozmowa dobiega końca, ilekroć powiem jeden z tych frazesów lub próbuję zachęcić tę osobę do większego optymizmu?

Gdy dokładnie wczytamy się w rady terapeutki, dość szybko dojdziemy do wniosku, że najlepiej zrobimy, gdy nie będziemy się odzywać. Wszystko jest potencjalną miną toksyczności. Mam wrażenie, że to o czym rozmawialiśmy z Dorotą Próchniewicz w naszych Rozmowach o dorosłych o braku szerszego kontekstu znów wyłazi i pokazuje pazury. Autorka słusznie zauważa, że te zachowania wynikają często z dobrych intencji, no tylko właśnie są POTWORNIE toksyczne. Ona zdaje się w ogóle nie brać pod uwagę, że te same słowa i rozmowy wypowiadane przez różne osoby mogą mieć odmienny skutek. Że część osób ma taki sposób bycia, że wiemy (nawet w najtrudniejszych dla nas chwilach), że realnie o nas się troszczą i realnie chcą nas pomóc. A nie nas emocjonalnie szantażować.

Gdy zacząłem pisać Nie pozwolę ci zniknąć byłem w bardzo ciężkim stanie. Ale wtedy przyszedł mi do głowy pomysł napisania książki, pod roboczym wówczas tytułem Jak z nami rozmawiać – widziałem, że ludzie nie wiedzą jak się zachować, jak mówić, co robić. Czułem (i wiem to od innych osób w żałobie) się jak trędowaty. Potrzebowałem być traktowany zwyczajnie! Ale też miałem wynotowane słowa C.S. Lewisa, który w swoim Smutku, napisanym po śmierci żony napisał, niesłychanie ważne zdanie:

Nie cierpię jak mówią, ale przykro mi, gdy nic nie powiedzą

Whitney Goodman stworzyła sobie chochoła toksycznej pozytywności i widzi świat czarnobiały. Aż chciałoby się jej zacytować i zadedykować słowa Megan Devine – również terapeutki, która w książce (Cierpisz – masz do tego prawo) napisanej po śmierci swojego męża tak oznajmiła:

Po śmierci Matta miałam ochotę zadzwonić do wszystkich moich klientów, żeby przeprosić ich za moją ignorancję. Miałam kwalifikacje do pracy nad głębokimi emocjami pacjentów, ale śmierć Matta odsłoniła przede mną zupełnie inny świat. Nic z tego, o czym wiedziałam, nie miało zastosowania do tak wielkiej straty. 

Zdarzyło się tak, że najbliżsi moi znajomi dzwonili do mnie niedawno kilkukrotnie o radę, co zrobić. Co zrobić w sytuacji podobnej do mojej. Gdy trzeba się „jakoś” zachować w stosunku do osoby w żałobie. Wydawało mi się, że wiem. Nie wiem. Za każdym razem to eksperyment. Ale za każdym razem powiem – zadzwoń. Rozmawiaj. Jeśli możesz, bez słów, przynieś coś do jedzenia. Nie pytaj „czego potrzebujesz”, bo na 90% padnie „nic, dzięki”. Mów. Może padną niezręczności, ale nie przejmuj się pieprzeniem o “toksycznej pozytywności”.

Whitney Goodman podaje zestaw zwyczajowych zwrotów, które ludzie mówią, gdy chcą okazać wsparcie. Wiele z nich bywa niefortunnych, niezdarnych, ale często są właśnie tym. Niezdarną próbą okazania pomocy. Gdyby ktoś chciał się zastosować do rad autorki i wypytywać mnie w stanie głębokiej żałoby, co mi jest potrzebne, czy mi jest potrzebne – usłyszałby “nie”, “nic”, “jakoś”.

Więc swoje sztampowe rady niech pozostawi na instagramie i z tych wyśmiewanych w książce haseł motywacyjnych, bo w gruncie rzeczy nie robi nic innego. Tylko nieco inaczej.

Pozytywne myślenie daje nam iluzję nadziei i kontroli

Tak jak napisałem na początku autorka posługuje się skrajnościami. Idiotycznymi motywacyjnymi gadkami “jeśli będziesz myślał pozytywnie to wszystko będzie dobrze” i krytycznie ocenia całość pozytywnego nastawienia. Tym samym odrzuca całą współczesną wiedzę dotyczącą znaczenia nastawienia przy zdrowieniu, choćby z chorób nowotworowych.

Nie mam teraz jak sprawdzić (i nie pamiętam autorów – psychologów*) książek o odczuwaniu szczęścia, gdzie prowadzono badania dotyczące tego, kiedy ludzie uznają się za szczęściarzy, a kiedy za pechowców i jak to przekłada się na zdrowie, karierę, itp. W skrócie chodzi o to, że możemy wyróżnić dwie postawy, np. po wypadku samochodowym, w którym ktoś doznaje poważnych złamań. 

Jedna grupa osób mówi “dlaczego mnie to spotkało. dlaczego zawsze ja”. Dryga grupa: “dobrze, że to tylko złamanie. Mogło być gorzej”. Komu przydarza się subiektywnie więcej “nieszczęść”? Oczywiście pierwszej grupie. Ale Goodman przez tę część książki, którą byłem w stanie przeczytać nieustannie to krytykuje.

W ogóle zdaje się nie pojmować pojęcia “nastawienie” daje większą szansę. Szansę – nie pewność. Nie – ona mówi o pewnikach i stąd łatwa jest jej teza, że pozytywne nastawienie jest toksyczną bzdurą.

Oburza się na optymistyczne hasła i plakaty w szpitalach i placówkach zdrowia. Które oczywiście mogą być irytujące. Ale części osób, mogą dawać otuchę i nowe spojrzenie.

Pozytywne myślenie jako lek na całe zło nie jest nowym zjawiskiem. Obecnie mamy nalepki z napisem „Tylko dobre wibracje” oraz guru mówiących nam, że najważniejsze to być szczęśliwym, lecz od wieków jesteśmy uczeni okazywania posłuszeństwa i uległości.

Pozytywne myślenie, które obserwujemy obecnie na Zachodzie, jest bezładną adaptacją i kombinacją wielu tradycji dotyczących zdrowia z innych części świata. Wszystko zaczęło się od tego, gdy grupa białych ludzi dotarła do Nowego Świata, znanego obecnie jako Stany Zjednoczone Ameryki. Teraz wiemy, że ten świat nie był szczególnie „nowy”; zamieszkiwało go wielu ludzi. Większość tych, którzy przybyli do Nowego Świata, była kalwinistami. Wierzyli, że wszyscy ludzie są źli z natury i tylko Bóg może ich ocalić od grzechu.

W zasadzie w tym momencie wiedziałem, że to już koniec mojej przygody z tą książką (11 procent, ostatecznie dotrwałem do 20%). Sprowadzić historię świata do początków powstanie Stanów Zjednoczonych, z obowiązkowymi “białymi ludźmi” jest komedią. Oczywiście rdzenni mieszkańcy Ameryki byli zupełnie nietoksyczni, niepatriarchalni, nie mieli rytuałów przejścia dla mężczyzn, nie pozbywali się słabszych.

Nie dałem rady tym teoriom, sloganikom i anegdotkom.

Swoją drogą szukając informacji o autorce trafiłem na jej zdjęcia. Niemal na wszystkich widzimy kobietę z wyjątkowo nienaturalne szerokim uśmiechem. Hmmm. Zdaje się, że marketing wymaga wyrzeczenia się jednak swojej naturalności i deklaracji z pierwszego rozdziału.

*Miałem wczoraj jakąś mgłę piszą tę notkę. Psychologowie, o których wspominałem to Daniel Gilbert Na tropie szczęścia i Richard Wiseman Kod szczęścia.

Wykład D. Gilberta

 

[Photo by Chris Arthur-Collins on Unsplash ]

Toksyczna pozytywność, W. Goodman

Toksyczna pozytywność, Whitney Goodman

Wyd.: Filia, 2022

Tłum.: Agnieszka Kalus

6 komentarzy do “Toksyczna pozytywność”

  1. „Pozytywność staje się toksyczna, kiedy stosuje się ją:

    W rozmowie, gdy ktoś szuka wsparcia, walidacji lub współczucia, a zamiast tego dostaje frazesy.
    Żeby zawstydzić rozmówcę, sprawić, by sądził, że za mało się stara, albo by zasugerować, że jego trudne emocje nie mają znaczenia.
    Żeby obwiniać siebie za to, że nie czujemy się szczęśliwi i nie mamy pozytywnego nastawienia.
    Żeby wypierać rzeczywistość.
    Żeby manipulować kimś lub uciszyć kogoś, kto ma słuszne wątpliwości lub coś kwestionuje.
    Żeby wmawiać ludziom, że wszystko złe, co zdarza im się w życiu, jest ich winą.” – trochę nie rozumiem krytykowania tego fragmentu. Taka jest prawda, że te rzeczy wymienione przeze mnie w cytowanym fragmencie są toksyczną pozytywnością. Pełno jest w nich wypierania tzw. pewnych emocji, które ta toksyczna pozytywność nazywa negatywnymi. Wpędzania kogoś w poczucie winy, bo nie czuje się w danym momencie szczęśliwy czy też wmawianie komuś tego, że jeśli coś się nie udało, to jest wyłącznie jego wina co jest to nieprawda, bo na to, czy coś się uda wpływa wiele rzeczy niezależnych od nas np. to nie nasza wina, że przez działania mobbingowe nie udało nam się awansować a wręcz straciliśmy pracę.

    1. jeśli spojrzymy na te punkty i uznamy, że ktoś faktycznie ma takie intencje, to oczywiście jest w tym ogrom toksyczności. Problem polega na tym, że autorka w ogóle nie zwraca uwagi na intencje. Ja niestety nie rozumiem dzisiejszego trendu „potępić ZA WSZYSTKO”. Świat jest zbyt skomplikowany. Wiele słów, jest zwyczajowa i dopiero nabiera innego sensu, gdy nam się zwróci uwagę. Wiele, nawet po zwróceniu uwagi wciąż mają dawny sens (mają wspierać, motywować), choć nie każdemu będzie się to podobało.
      Jeśli osoba, którą cenie, której ufam i wiem, jakim jest dla mnie wsparciem powie wyświechtany slogan „czas leczy rany” nie uznam jej za opresyjną i toksyczną. Bo wiem, jakie ma intencje.

    2. „Do mamy zadzwoniłam, płacząc. Chwilę milczała, a później powiedziała: „To nie jest wyrok, przejdziemy przez to”. Była twarda, głos jej nawet nie drgnął. Zaczęła ryczeć, dopiero jak się rozłączyła, wiem od młodszej siostry”
      To z reportażu w GW. Według autorki książki to byłby przykład toksycznej pozytywnosci. Bez żadnego kontekstu.

  2. A mnie się poradnik podobał. Sama jestem zwolenniczką pozytywnego myślenia ale faktycznie często dostajemy je w postaci bezrefleksyjnej papki. Często idą za tym dobre intencje choć pamiętajmy co nimi potencjalnie moze być wybrukowane. 😉 Część ludzi stosuje pozytywne frazesy aby nie musieć zajmować się cudzym bólem. Sama tak robiłam , doświadczyłam też na własnej skórze niestety. Pozdrawiam i jestem dobrej myśli , że da się być pozytywnym w konstruktywny sposób tylko wymaga to więcej wglądu.

    1. nastawienie jest ważne. Na ile jednak pamiętam to co pisała autorka, za bardzo poszła w proste (poradnikowe) rozwiązania. A świat bywa bardziej złożony.
      Ale w gruncie rzeczy istotne jest to, że znlazałaś coś dla siebie.

  3. Zgoda co do złożoności. Naprawdę każda sytuacja może być trochę inna.
    Sięgnęłam po książkę ponieważ mnie samej doskwierała „pozytywność ” w takim instagramowym , przesłodzonym sensie. Niby wiemy że to wykreowany sztucznie świat ale i tak widzę że ludzie cierpią z powodu bycia „nie dość ” i porównują się z innymi na własną niekorzyść. Życie ani nie jest czarno-białe ani różowe, ma tyle różnych barw. Poradnik choć niedoskonały wydobywa te kwestię co jest dobrą przeciwwagą dla bycia ciągle na emocjonalnym haju. Pozdrawiam serdecznie. 🌹

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *