Mali nadludzie

Nie jest łatwo znaleźć tę książkę. W 1967 roku wydana została w nakładzie dziesięciu tysięcy egzemplarzy rzadko pojawiała się na portalach aukcyjnych i w antykwariatach, żeby ją od ręki kupić. Na szczęście dwa egzemplarze są dostępne w Bibliotece Narodowej w Warszawie (i w kilku innych bibliotekach w Polsce). Tytuł książki jest genialny. Niesie ogromny ładunek informacyjny w zaledwie dwóch słowach, do tego dochodzi okładka z ilustracją Andrzeja Czeczota. Mali nadludzie.

Autorem tego zbioru dłuższych opowiadań jest Roman Tomczyk. Pisarz, dziennikarz, współpracownik Tygodnika Powszechnego. Szukając tej jego książki trafiłem na tekst Olgerda Dziechciarza w Przeglądzie Olkuskim. Jak wynika z tego materiału łatwo mu nie było w peerelowskiej Polsce, a podejrzewam, że również dziś opowiadania w zbiorze Mali nadludzie nie przysporzyłyby mu sympatii tych wszystkich dla których świat jest czarno biały – dobrzy Polacy i źli Niemcy.

Tomczyk pisze o zwykłych ludziach, którzy w wyniku nietypowych okoliczności, jakimi była II wojna światowa podejmowali różne decyzje. Jedni szli na współpracę z Niemcami, inni uciekali, jedni służyli w granatowej policji i z gorliwością wypełniali rozkazy nowych przełożonych, inni bojkotowali polecenia i starali się pomóc represjonowanym. Do tego dochodziły zwykłe ludzkie namiętności – chciwość, zawiść, ambicje, urażona duma, strach. Coś o czym wiemy, że istnieje w każdej grupie społecznej, ale część osób uparła się, żeby etykietka “Polak” oznaczała niemal automatycznie “honorowy”, “bohaterski”.

W taki sposób zresztą próbowała opisywać świat propaganda komunistyczna. Stąd opisywany przez Tomczyka świat musiał być bardzo niewygodny.

Niewygodny jest dla każdego kto patrzy przez okulary “wszyscy albo nikt”. Wszyscy Polacy, wszyscy Żydzi, wszyscy Niemcy. Żadnego niuansowania.

Jestem właśnie w trakcie czytania Zmierzchu przemocy Stevena Pinkera i ten fragment wydaje się wyjątkowo trafnie opisujący coś, czego część polityków i nie tylko zdaje się nie przyjmować do wiadomości:

Kiedy już dojdzie do ludobójstwa, morderstw dokonuje tylko niewielki ułamek ludności, zazwyczaj siły policyjne, oddziały wojskowe albo milicje. W I wieku p.n.e. Tacyt napisał: “Na najbardziej haniebne czyny odważyło się niewielu, więcej tego chciało, wszyscy do tego dopuścili”.

I choć Tacyt też kończy kwantyfikatorem ogólnym intuicyjnie rozumiemy o co chodzi. W Małych nadludziach niesłychanie ciekawy jest wstęp. Krótka charakterystyka postaci, z których dowiadujemy się jak ogromnie zróżnicowane było przedwojenne społeczeństwo (Tomczyk opisuje wydarzenia na ziemi olkuskiej). Niektórym bliżej było do tożsamości niemieckiej, ale mieszkali w Polsce, z kolei ich dzieci mogły nie zgadzać się z wyborami rodziców i jawnie przeciw temu buntować. Inni uważający się za Polaków zamieszkiwali tereny Niemiec. Jeszcze inni służyli w niemieckich służbach mundurowych ale czuli się Polakami. Swoją drogą ciekawe co myślą dzisiejsi czarno-biali patrioci o niezbyt dobrze mówiącym po polsku wiceadmirale Józefie Unrugu. Tomczyk jednak nie pisze o wysokich wojskowych i wielkich postaciach. W jego książce są zwykli, mali ludzie. Tacy, którym okoliczności i wybory dały szansę bycia nieco wyżej od innych. Czasem dzięki temu okazywali się zwykłymi małymi świniami, czasem zwykłymi małymi bohaterami.

Przyjąłem volkslistę, aby ratować willę i siebie od wyjazdu do Oflagu; daje mi to zresztą możliwość zrobienia niejednego dla Polaków.

Takie czasy. W fabryce trzeba na wszystko uważać, nikomu nie można zaufać, ani Polakom, ani Żydom, choć Polacy są gorsi, bardziej nieuczciwi, a przecież mają lepsze warunki niż gdzie indziej. Czort bierz, jeśli kto ukradnie kilo mydła, ale co zrobić z takimi Wiśniosem, który całymi skrzynkami wynosił z fabryki. W końcu musiało się go zwolnić i stosownie do zarządzenia zawiadomić Arbeitsamt. Wysłali go do Rzeszy do obozu pracy. […] Sprawę powinno się oddać właściwie żandarmerii, a wtedy powędrowałby w najlepszym razie do obozu koncentracyjnego. Tak by się stało, gdyby na moim miejscu był prawdziwy Niemiec.

Mali nadludzie - fragment

Mali nadludzie, R. Tomczyk

Mali nadludzie, Roman Tomczyk

Wyd.: Wydawnictwo Śląsk, 1967

2 komentarze do “Mali nadludzie”

  1. Mocno poszukuję tej pozycji. Kiedyś była w domowej biblioteczce lecz niestety pożyczona rodzinie – już nie wróciła.
    Najlepsze w niej jest to że historie są autentyczne.
    Dwie z nich Mój Dziadek opowiedział ze szczegółami Autorowi
    (swojemu Bratu)

    1. Bardzo trudno ją znaleźć. Bywa rzadko na allegro. Pan Olgerd Dziechciarz wspominał, że to prawdziwe historie, i opisanie ich niestety nie spotkało się przychylnością części mieszkańców.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *