Posłuszeństwo wobec autorytetu

Kilka tygodni temu media obiegła informacja o portierze, który nie otworzył szlabanu karetce na sygnale. Kierowca karetki, żeby dostać się w pożądane miejsce wyłamał szlaban. Sąd nad portierem wydano niemal natychmiast, zarzucając mu brak empatii, służbistość, formalność, brak rozumu i wszelkie inne podobne określenia. W dobie szybkich i jednoznacznych sądów bez wątpliwości i szerszej perspektywy, nie ma w tym nic specjalnie zaskakującego.

Zanim po kilku dniach okazało się, że portier nie miał technicznej możliwości otwarcia przeszkody (otwierany wyłącznie z jednej strony) przypomniałem sobie opowiadanie Ławka ze zbioru Ballada o dobrym dresiarzu Marka Kochana. Bohater zatrudniany jest jako ochroniarz przed budynkiem. Jego zadanie polega na pilnowaniu, żeby ludzie nie siadali na ławkach – “bo to psuje widok”. Jakkolwiek brzmi to absurdalnie dotknęło mnie osobiście kilka lat temu przed budynkiem Europlex w Warszawie (dawne kino Moskwa). Co prawda nie na ławce, ale zwrócono mi uwagę, żebym się nie opierał o murek. W opowiadaniu Kochana pojawia się bezdomny i zmęczona babinka, oraz człowiek władzy. Główny bohater Piotrek konsekwentnie realizuje życzenie przełożonego, niestety nie rozpoznaje, że ci w drogich marynarkach i wypasionych brykach mogą siadać. Jak się okazuje są znajomymi prezesa. Całość kończy się niezbyt dobrze dla ochroniarza, który próbował wypełniać rzetelnie obowiązki uwikłany w posłuszeństwo wobec przełożonego.

Posłuszeństwo wobec autorytetu Stanleya Milgrama to zapis klasycznego już eksperymentu  w psychologii, które po raz pierwszy wykonane zostało w 1961 roku, a później wielokrotnie powtarzane w różnych warunkach. Początkowo miało na celu próbę odpowiedzi na pytanie, jak to się dzieje, że w określonych warunkach ludzie są w stanie złamać własne zasady moralne i poddać się presji autorytetów, tłumacząc sobie między innymi, że tylko wykonują rozkazy. Częściowo było to pytanie zadawane w konsekwencji wydarzeń II wojny światowej i potrzeby zrozumienia, jak powstało do stworzenia całej machiny śmierci oraz motywów działania ludzi takich jak Adolf Eichmann, które Hannah Arendt określiła mianem “banalności zła”. Eksperyment Milgrama wychodził od rzeczy niesłychanie ważnych – ludobójstwa, przemocy, zinstytucjonalizowanego morderstwa. Być może nieadekwatne jest porównywanie koszmaru sprzed blisko osiemdziesięciu lat do wykonującego rozkazy i polecenia ochroniarza, ale w gruncie rzeczy mechanizm jest ten sam.

Umowy społeczne wymagają wypełniania poleceń przełożonych. W specyficznych sytuacjach podwładny może odmówić wykonania polecenia. Ba część odpowiednich zapisów znajduje się choćby w kodeksie pracy czy w kodeksie karnym (dotyczącym wojska). Ale to sytuacje oczywiste. A te mniej oczywiste? Nieetyczna sprzedaż, promowanie bubla, przemilczanie złych wyników badań technicznych, presja na klienta. Funkcjonowanie w społeczeństwie, gdzie podwładni nie przestrzegają poleceń prowadziłoby do chaosu. Ale sprzedawca, któremu poleca się sprzedawać przeterminowane produkty kładzie na szali własnej etyki i moralności osobistą sytuację finansową, kredyty, pewność zatrudnienia i wiele innych rzeczy.

Harvey w książce Paradoks Abilene i inne medytacje na temat zarządzania w rozdziale zatytułowanym Eichmann w organizacji porusza kwestię organizacji zwolnień w korporacjach (w tym konkretnym przypadku chodziło o uniwersytet). Tego, w jaki sposób stawia się ludzi mających zwalniać swoich podwładnych, współpracowników w wyjątkowo niekomfortowej sytuacji. Oto co bohater słyszy od swojego przełożonego

Jak zapewne wiesz, Ted, uniwersytet gnębią trudności finansowe, i w każdym z kolejnych trzech lat przewidywany jest deficyt operacyjny. Dlatego rektor zwołał posiedzenie senackiej komisji finansów i administracji, w trakcie którego zastanawialiśmy się, jak poradzić sobie z tym problemem. […]

Dlatego podjęliśmy pewne decyzje i potrzebujemy twojej współpracy, żeby zrealizować plan w sposób pozwalający zaoszczędzić niepotrzebnych wstrząsów wszystkim zainteresowanym. Wszelkie próby zwalniania pracowników, zwłaszcza zatrudnionych na podstawie umowy o pracę, niewątpliwie wywołają wrzawę. W związku z tym rektor, działając za radą naszej komisji, zamierza ogłosić redukcję zatrudnienia obejmującą wszystkie wydziały, a my zamierzamy poprzeć tę propozycję w czasie posiedzenia senatu. […]

Ponieważ jednak twój wydział, podobnie jak Wydział Prawa, przynosi uniwersytetowi realne zyski, więc jeśli również poprzecie wniosek rektora, zagwarantujemy, że nie zwolnimy żadnego z waszych pracowników. Prawdę mówiąc, będziemy nawet w stanie wypracować mechanizm – oczywiście nieformalny –który pozwoli zwiększyć u was liczbę etatów.[…]

Oczywiście będą sobie biadolić. Taka to już ludzka natura, że opieramy się zmianom. Tak czy inaczej będziemy ich zwalniać w możliwie najmniej bolesny sposób. Zgodnie z regulaminem dostaną przynajmniej roczną odprawę. Zaproponujemy im również pomoc w znalezieniu innej pracy, choć wątpię, czy coś z tego wyjdzie, bo na pracowników naukowych nie ma specjalnego popytu. Chcemy jednak, żeby oni i wszyscy inni mieli poczucie, że staramy się im pomóc. Oto nasz plan. Czy możemy liczyć na twoją współpracę?

Polecam ogromnie eseje Harveya, zakończę tylko tę myśl odpowiedzią Teda – czyli pracownika, któremu dano tę propozycję.

Ted wspominał, że w pewnym momencie poczuł się, jakby składano mu niemoralną propozycję (czy też, jak kto woli, jakby ktoś próbował go uwieść) polegającą na dołączeniu do biurokratycznej alkowy senatorów uniwersytetu, w której pocałunek nie jest bynajmniej wstępem do poczęcia nowego życia, ale raczej zwiastunem gwałtu. Uspokojony tym nagłym olśnieniem Ted odparł:

– Dziękuję, ale nie możesz liczyć na moją współpracę. Nie posyłam ludzi do komór gazowych.

Jako człowiek oczytany senator od razu zorientował się, co Ted ma na myśli. Zareagował gwałtownie:

– Nie uważasz chyba, że istnieje jakiekolwiek podobieństwo między pozbyciem się grupki nieproduktywnych darmozjadów a wysyłką sześciu milionów niewinnych ludzi na śmierć w komorach gazowych? Co ty sobie o mnie myślisz? Że jestem jakimś mordercą?

Firma, zatrudniająca portiera z początku tego tekstu wyjaśniła sprawę, jej szef wziął na siebie odpowiedzialność, ale główny zainteresowany zrezygnował z pracy.

Ja się czuję po prostu poniżony. Zarzuca mi się, że nie chciałem otworzyć szlabanu karetce jadącej do chorego. Przecież, gdyby to chodziło o kogoś z mojej rodziny, to sam bym go wyłamał. Cały czas dochodzę do siebie po tej sytuacji – mówi Krzysztof Szczap i dodaje: – Po tym wszystkim, co zaszło, postanowiłem się zwolnić. Chcę o tym zapomnieć i normalnie, spokojnie sobie żyć dalej. (źródło).

Jednym z elementów eksperymentu Milgrama było pytanie do badanych o to, do jakiego poziomu napięcia doszliby, gdyby przyszło im “karać” ucznia w taki sposób. Zdecydowana większość badanych niedoszacowywała poziomu swojego posłuszeństwa wobec autorytetu. Zanim doszło do krytycznej sytuacji uznawali, że nie są zdolni razić prądem innej osoby, karając ją za błędne odpowiedzi. Gdy przyszło co do czego, wielu badanych mimo wewnętrznego oporu szło aż do końca skali, tłumacząc sobie, że przecież tego wymaga dobro badania lub presja przełożonego. Robili to, mimo że udział w badaniu był dobrowolny, wynagrodzenie symboliczne, a konsekwencji zerowe (w odróżnieniu od niewykonania polecenia w pracy, czy podczas służby).

Mimo, że o eksperymencie Milgrama pisze chyba niemal każdy podręcznik psychologii społecznej, wartością każdej pracy tego typu jest dokładny opis różnych wariantów eksperymentu oraz niuansów badania, zwłaszcza tych badań historycznie istotnych (tak jak choćby w Efekcie Lucyfera P. Zimbardo czy Teście Marshmallow W. Mischela). W tym wypadku tym “smaczkiem” są opisy i dialogi z osobami badanymi.

Sam eksperyment budził wśród ówczesnych psychologów mnóstwo zastrzeżeń, co do etyczności, jak również prawdziwości wyników badań (czy też sensu ich wyników). Na wszelkie te zastrzeżenia Milgram stara się odpowiedzieć.

W umysłach niektórych krytyków istnieje obraz człowieka, który po prostu nie dopuszcza tego rodzaju zachowania, jakie zaobserwowaliśmy w naszym eksperymencie. Zwyczajni ludzie – twierdzą oni – nie podają bolesnych wstrząsów protestującej osobie tylko dlatego, że polecono im to zrobić. Tylko naziści i sadyści postępują w ten sposób.

Czy tylko? Przypomnę, że niemal w tym samym okresie gdy Milgram rozpoczął swój eksperyment Ole Ivar Lovaas rozpoczynał “terapię” dzieci z autyzmem, między innymi wykorzystując rażenie prądem. Rodzice w obecności autorytetu, jakim niewątpliwie traktuje się terapeutę godzili się na to, aż pojawiły się jednostki, które zaprotestowały.

Bardzo ważne w tej książce jest zakończenie. Bo choć przy próbie wyjaśnienia presji autorytetu na zwykłego człowieka często odwołuje się do świeżych wówczas wydarzeń, czyli nazizmu, nie ucieka od tematów bieżących. Zwłaszcza, że jak sam pisze niektórzy krytycy sugerowali, że Amerykanie – wychowani w pewnym specyficznym duchu, nie poddaliby się takiej presji (a badania taką hipotezę sfalsyfikowały). Milgram opisuje masakrę w My Lai, cytując przesłuchanie jednego z żołnierzy, który “tylko wykonywał rozkaz przełożonego” mordując cywilów – kobiety, niemowlęta.

Dlaczego to zrobiłem? Bo myślałem, że kazano mi to zrobić, tak mi się wydawało, wtedy uważałem, że robię właściwą rzecz, bo jak już mówiłem straciłem kumpli. Straciłem piekielnie dobrego kumpla, Bobby’ego Wilsona i miałem to na sumieniu. Więc po tym, jak to zrobiłem, poczułem się dobrze, ale później tego dnia zaczęło to do mnie docierać.

W eksperymencie i wnioskach z niego płynących Milgram podkreśla cały czas rolę podległości wobec autorytetów i procesy, które się z tym wiążą. Nawet nie chcę sobie wyobrazić, jak wyglądałaby dyskusja u nas, gdyby jako przykładu takich zachowań nie użyto masakry w Wietnamie, tylko na przykład w Jedwabnem (jeden z argumentów – to Niemcy kazali Polakom).

 

Posłuszeństwo wobec autorytetu, S. Milgram

Posłuszeństwo wobec autorytetu, Stanley Milgram

Wyd.: Smak Słowa, 2017

Tłum.: Małgorzata Hołda

Jeden komentarz do “Posłuszeństwo wobec autorytetu”

  1. Głównym argumentem Milgrama był ten, że ma badany dręczyć dla dobra nauki. I tak nieświadomie odkrył to co u schyłku XVIII w odkrył Blake co opisał poetyckim językiem Ziemi Urlo. A Freud opisał jako przyjemność płynącą z dręczenia. Nauka i sadyzm są z sobą powiązane lecz to za trudne dla prostego człowieka czyli psychologa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *