Nauczyciel z Polski

Wszyscy źli mogą nas nienawidzić, najważniejsze jednak, żeby wszyscy dobrzy nas kochali.

Pamiętam taką scenę, gdy mój młodszy syn właśnie zmieniał szkołę podstawową z jednej na drugą (po klasach I-IV w roku deformy gimnazjów). To był zdaje się pierwszy tydzień nowego roku szkolnego i miała się odbyć jakaś krótka klasowa wycieczka. Wokół autokaru grupki nauczycieli i uczniów i wyraźnie odróżniająca się jedna nauczycielka, na której te małe jeszcze dzieciaki wisiały niczym winogrona i zadawały dziesiątki pytań. Wyraźnie dobrze się czuły w jej towarzystwie.

Kilka tygodni później rozmawiam z tą właśnie nauczycielką podczas indywidualnego spotkania i ona mówi, że właściwie to nie wie, jak z “takimi maluchami się obchodzić” , bo do tej pory uczyła tylko w liceum. “Więc traktuję je zupełnie normalnie”.

Inna nauczycielka, z tej samej szkoły – tym razem wychowawczyni. Urzekła mnie podczas pierwszego spotkania, gdy stojąc przed rodzicami kołysała się na piętach i palcach. Brakowało jeszcze, żeby palcem kręciła kółka w rajstopkach.

Dzieciaki ją również uwielbiały. Mówiła o nich z szacunkiem, witała się na ulicy, zawsze chciały z nią gadać. Po roku pracy musiała zrezygnować z powodów zdrowotnych. Napisała na zakończenie tak serdeczny i pełen ciepła list do swoich uczniów (NIE DO RODZICÓW), że w trakcie czytania łzy mogły lecieć ciurkiem.

Moich nauczycieli z pierwszego liceum (w dawnym mieście wojewódzkim) nie wspominam dobrze. Liceum szczyciło się wysokim poziomem, było jednak potwornie opresyjne. Z różnych powodów musiałem zmienić szkołę. Przeniosłem się do liceum w niedużym miasteczku dwadzieścia kilometrów dalej. Nie miało najlepszych opinii, jeśli chodzi o poziom, zwłaszcza wśród nauczycieli z „wielkiego” miasta, ale to w tej szkole dyrektor pożyczał ode mnie książki Hłaski, gdy zobaczył, co czytam na przerwach, zaś pozostali po prostu szanowali uczniów. W pierwszym LO nabawiłem się wrzodów żołądka i znienawidziłem lubiany wcześniej język niemiecki oraz polski. W drugim – nauczycielka niemieckiego powiedziała do klasy: “Każdy kto będzie na bieżąco odrabiał lekcje ma czwórkę i proszę o nie przeszkadzanie na lekcjach. Lekcję będę prowadziła dla tych, którzy chcą się nauczyć języka”. Była nas w sumie czwórka. Lekcje niemal indywidualne.

W pierwszym LO nauczycielka języka polskiego, robiła sprawdziany z pytaniami w rodzaju: “ile kwiatów we wianku miała Zosia”, w drugim polonistka doceniała fantazję uczniów, którzy nie będąc na obowiązkowej wycieczce pisali z niej rozprawkę w formie opowiadania S-F.

Z każdą przeczytaną stroną książki Jarka Szulskiego Nauczyciel z Polski byłem jeszcze bardziej przekonany, do tego, o czym zawsze mówiłem.  Siłą dobrej szkoły są jednostki. Nauczyciele, którym się chce zauważyć w uczniach człowieka. Właśnie takich najbardziej się pamięta (o czym pisze pod koniec książki jedna z uczennic, którą autor zaprosił do współpracy) i to oni kształtują przyszłych obywateli, a nie ci, którzy postanowili być “egzekutorami programu”.

Nie wiem, co powinienem jeszcze napisać, bo początkowe rozdziały mógłbym cytować w całości – zazdroszcząc dzieciakom, którzy mieli okazję spotkać takiego pedagoga jak Szulski. Mogę co najwyżej polecać jego książkę niemal każdemu znajomemu (nie tylko nauczycielowi) żeby pokazać jak można funkcjonować w naszym systemie edukacyjnym. 

Świetnym pomysłem ze strony autora było zaproszenie do pracy nad książką innych osób. Zwłaszcza na początku stanowi to niezły kontrapunkt. Tak jest na przykład w rozdziale autorstwa psychologa Tomasza Garstki, który z pewnym sceptycyzmem podchodzi do niektórych idei lub rozwiązań proponowanych przez Szulskiego. Podobnie można się zafrasować po przeczytaniu refleksji Barbary Fatygi (socjolożka, kulturoznawczyni). Można bowiem uznać, że są są w pewnej kontrze do swobody językowej oraz zachowania autora.

Ale to tylko wzmacnia szczerość jego przekazu i wiarę w to, że wszyscy jesteśmy różni i z tej odmienności można czerpać szerokimi garściami.

 Sukces jest w naszym świecie przeceniany. Wszyscy odnoszący sukces są tacy sami. Nuda. Podczas gdy zrobienie czegoś naprawdę źle wymaga umiejętności, rozmachu, geniuszu, doskonałego wyczucia czasu i prawdziwego stylu.

Nie wiem, czy to jest poradnik, czy może antyporadnik. Dla wielu osób metody działania Szulskiego będą prawdopodobnie nie do zaakceptowania – zbyt dużo zaufania dla innych, zbyt dużo swobody, zbyt dużo otwartości, zbyt mało ZBUDOWANIA autorytetu. Mnie imponuje ogromnie. 

W tej naszej rzeczywistości, która od dziesiątek lat uwielbia spiżowe postaci (vide Brązownicy – Boya-Żeleńskiego), zaś bohaterowie i wzory dla młodzieży nie mogą mieć skazy, taki ktoś jak Szulski może być jak kamień w bucie. Uwierają. Nie dość, że tym, co i jak robi, ale również tym, jaką buduje młodzież. Krytyczną, zadającą pytania, samodzielną.

A sama młodzież po doświadczeniu spotkania takiego nauczyciela? No cóż… też może nie wyjść na tym najlepiej, o czym świadczy tekst jednej z wychowanek Szulskiego, napisany w formie listu.

Drogie Nauczycielki i Nauczyciele,

Na imię mam Zosia i obecnie jestem uczennicą jednego z renomowanych warszawskich liceów. To, co sprowadziło mnie akurat do tej szkoły, można nazwać losem, przypadkiem czy też liczbą punktów w rekrutacji. Dostałam się do szkoły, która próbuje odebrać mi indywidualność i niczym maszyna wpoić do głowy kod, wedle jakiego powinnam żyć.

[…]

Piszę dziś do was pełna złości i żalu. Zaraz wracam do mojego liceum i zamiast cieszyć się na nowy rok szkolny, jedyne, co czuję, to już nadchodzący stres i poczucie bezsilności. Moja nowa szkoła stała się dla mnie jedynie szarym budynkiem przepełnionym uczniami i równie szarym gronem nauczycieli. To miejsce pełne najlepszych wyników, piątkowych uczniów, czerwonych pasków, a także zbiorowisko stereotypów, uprzedzeń i braku wolności. 

Jako absolwent liceum z pipidówka gdzieś w Polsce, który od trzech już dekad mieszka w Warszawie, nie rozumiałem nigdy fenomenu “dobrego warszawskiego liceum”, a który co jakiś czas się pojawiał zwłaszcza w kontekście edukacji moich synów oraz dzieci bliższych i dalszych znajomych. Gdy czytałem czasami, jak marne są perspektywy dzieciaków, które nie będą miały odpowiedniej szkoły i nie wezmą udziału w powszechnym wyścigu szczurów, miałem wrażenie, że zawodowo nie powinienem w ogóle istnieć.

Ten paradoks obnażył Szulski pisząc w zasadzie oczywistość:

Uśmiecham się na okoliczność toczonych dyskusji, która szkoła lepsza. Która lepiej wychowuje. Narracja typu „nasi absolwenci to i tamto” nie przetrwa w konfrontacji ze skomplikowaną rzeczywistością. Przykładowo wśród absolwentów mojego liceum znajdziemy ludzi z politycznego lewa i prawa, ludzi sukcesu i totalnej klapy, rapera Matę, samobójców i ludzi szczęśliwych (to dziś bardzo oryginalne i czyni taką osobę, rzecz jasna, zupełnie niepodobną do całej reszty), przestępców, zwykłych chujów, a nawet osoby poszukiwane przez Interpol. Absolwent na każdą okazję. W ten sposób nawet średnio inteligentny umysł może racjonalnie udowodnić swoją tezę, zarówno pochlebną, jak i niepochlebną dla szkoły. Pozostaje mi tylko robić to, co mogę, najlepiej jak na ten moment potrafię, i pamiętać, że nigdy do końca nie wiem, czy ktoś robi w życiu to, co robi, dzięki szkole, czy może pomimo.

Tacy nauczyciele jak Szulski na szczęście istnieją, choć może nie są tak medialni i nie piszą książek. Statystyka sugeruje, że nie są liczni, ale są ważni dla tych, którzy na nich trafili.

Jakiś czas temu znajomy podesłał mi filmik na YT, gdzie grupa gimnazjalistów gra utwór Toto – Africa. To, że dzieciaki na całym świecie są zdolne, wiemy doskonale właśnie dzięki YT, ale w tym wypadku moją uwagę zwróciło coś innego. Zespół składał się z dziesiątki gimnazjalistów ze wsi Ślęzaki. Wieś liczy niecałe 700 mieszkańców, pewnie wraz z okolicznymi zbierze się kilka razy tyle osób. Młodzieży w Polsce w wieku 0-14 jest ok. 15 procent, więc w grupie szkolnej jeszcze mniej, co oznacza, że dziesiątka uczniów to naprawdę spory odsetek. I komuś się chciało te dzieciaki znaleźć, zmotywować, poprowadzić i nauczyć relatywnie starego przeboju spoza kanonu ze szkolnych akademii (z tego co znalazłem opiekunem zespołu jest Łukasz Jugo). To nie jest wielkomiejska szkoła, a jednak nauczycielowi się chciało.

Jarek Szulski nie narzeka na system, program, przeładowanie, reformę itp. Po prostu idzie swoją ścieżką, wskazując młodym oraz innym nauczycielom, że oni również mogą wybrać swoje podejście. Swoich uczniów pociesza, rozśmiesza, wspiera, ratuje z opresji, a czasem namawia do niecnych czynów (wagary). To niepedagogiczne! – ktoś zakrzyknie. Może tak, ale to Super-Pedagog, któremu z kolei ktoś inny zaufał, żeby robił swoje.

Na koniec jeszcze tylko drobnostka. Jeden z rozdziałów “Nie jestem nauczycielem” napisała pedagożka i socjolożka Iwona Chmura-Rutkowska. To wyjątkowo aktualny tekst, który dotyczy kwestii równościowych, języka, traktowania i obecności kobiet w przestrzeni szkolnej (zarówno jeśli chodzi o kadrę, jak i uczniów i uczennice), ale jedna rzecz nie dawała mi spokoju.  Autorka pisze:

W polskim systemie oświaty kobiety stanowią ponad 80% ogółu zatrudnionych. W zawodowym sektorze, w którym większość osób ze specjalistycznym przygotowaniem to kobiety, władzę i kontrolę dzierżą przedstawiciele mniejszości, czyli mężczyźni. Szczególnie uderzającym przypadkiem jest szkolnictwo podstawowe, w którym nieproporcjonalnie duży odsetek dyrektorów to mężczyźni, mimo że stanowią oni niewielki procent kadry nauczycielskiej.

Po przeczytaniu tego fragmentu, nie dawał mi on spokoju. Z moich doświadczeń i obserwacji wynikało, że to co pisze autorka nie jest prawdą. Na stanowiskach dyrektorskich w szkołach, z którymi miałem do czynienia w ostatnich latach znacznie częściej kojarzę kobiety. Ale jednostkowa obserwacja ma niską wartość, postanowiłem więc poszukać danych i dotarłem do raportu Kluczowe dane dotyczące nauczycieli  i dyrektorów szkół w Europie. Choć informacje tam zamieszczone pochodzą z 2010 roku, to jednak pewne trendy nie zmieniają się tak gwałtownie, zaś z danych tam zamieszczonych wynika dokładnie przeciwna teza, niż pisze Iwona Chmura-Rutkowska. Z zestawienia wynika (zaznaczyłem pomarańczowym prostokątem), że na stanowiskach kierowniczych w polskich szkołach (zwłaszcza podstawowych) zdecydowany prym wiodą kobiety. Oczywiście w całości wywodu autorki, nie ma to większego znaczenia, ale podobnie jak zwracałem uwagę na to, aby nie powielać szkodliwego mitu dotyczącego rozpadających się rodzin, w których pojawia się dziecko z niepełnosprawnością (Niegrzeczne), tak samo warto w tym wypadku o pewną rzetelność.

Kobiety na stanowiskach dyrektorskich w szkole

W zasadzie jednak pójdę za radą Jarka Szulskiego, który przez całą książkę postuluje by rozmawiać, pytać i wyjaśniać wątpliwości i spróbuję dotrzeć do autorki i zapytać o źródło podawanych przez nią informacji.

A książka Szulskiego – no cóż, on sam pewnie by się nie cieszył (choć kto wie, kto wie), ale powinna stać się kanonem dla nauczycieli i nie tylko. Zwłaszcza, że porównując do niedawno czytanego przeze mnie Kena Robinsona (Kreatywne szkoły) jest znacznie bardziej mięsista – pokazuje, że zmiany są możliwe tu i teraz, zanim zbiorą się odpowiednie gremia, komitety, instytucje i ministerstwa.

[Photo by Jaime Lopes on Unsplash]

Nauczyciel z Polski, J. Szulski

Nauczyciel z Polski, Jarek Szulski

Wyd.:  JS & Co, 2021

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *