Zmierzch przemocy

W skrócie: lektura obowiązkowa. Nie tylko ze względu na temat i postawioną tezę – żyjemy w najbardziej pokojowej epoce w ludzkości, ale również ze względu na dziesiątki zagadnień poruszanych wokół tej tezy. Mamy tu i filozofię, etykę, socjologię, psychologię, nauki przyrodnicze, statystykę, historię. Wszystko podane precyzyjnie, czasem może zbyt przegadane przykłady, dla jasności wywodu mógłby autor czasem powściągnąć swoje zapędy publicystyczne, choć dzięki temu bywa lekko i zabawnie. Ale jeśli chodzi o autora Pięknego stylu, przymykam na to oko, choć redaktor spokojnie miałby tam co wykreślić. Tyle w kilku zdaniach o książce Zmierzch przemocy. Lepsza strona naszej natury Stevena Pinkera.

I tu się chwilę zatrzymuję, bo w swojej monografii przemocy Pinker poruszył tyle zagadnień, że w zasadzie nie jestem w stanie podsumować na razie jakąś zgrabną syntezą. Zostawię więc tylko część przemyśleń, do których mnie zainspirował.

Zacznę od pierwszego wrażenia. Pinker zaczyna książkę od tezy, że XX i XXI wiek są – mimo przekazów medialnych oraz dwóch wojen światowych – najłagodniejszym okresem w historii ludzkości. I zaczyna żonglerkę danymi i statystykami. Czerpie z historii, archeologii i wielu innych źródeł, a ja cały czas mam przy tym wielki znak zapytania, jak on może tak łatwo pewne rzeczy sobie ekstrapolować. Na podstawie pojedynczych odkryć i kronik, zakładać, że jakieś zjawisko było powszechne. Na ten problem zwracają uwagę choćby Yuval Noah Harari oraz Elisabeth Kolbert – mamy szczątkowe informacje o dalekiej przyszłości, bo więcej rzeczy jest nieodkrytych, niż odkrytych. I nagle następują kolejne rozdziały, w których Pinker analizuje dane statystyczne. Czy też raczej pokazuje, w jaki sposób powinno się podchodzić rzetelnie do baz danych zawierających zróżnicowane informacje, niepełne dane, pełne luk, niedopowiedzeń, zmian metodologii na przestrzeni lat. Statystyki przemocy, wojen z których czerpie robią wrażenie. A przede wszystkim ten nieustający sceptycyzm. Podkreślanie, że korelacje nie świadczą o związkach przyczynowo-skutkowych, że twórcy baz różnie kategoryzowali małe i wielkie wojny, ludobójstwa i morderstwa, czym są ofiary w wyniku bezpośrednich działań wojennych, a czym ofiary konfliktów w ogóle (głód, bieda, migracje). Rzeczy oczywiste, ale właśnie wtedy owe dziesiątki przykładów, wyjaśnień pokazują, jak dużo pracy kosztuje szerokie spojrzenie na świat. Takie, które wie, że rzadko jeden czynnik odpowiada za różnego rodzaju procesy, choć my przyzwyczailiśmy się, dzięki mediom, politykom, samozwańczym ekspertom tak właśnie patrzeć na rzeczywistość.

Od ponad dwóch dekad gdy pracuję w branży finansowej widzę każdego dnia próbę wyjaśniania tego co stało się na rynkach, dzięki ograniczonemu, jednowymiarowemu spojrzeniu – “ceny ropy spadły w wyniku informacji o zamieszkach w krajach arabskich”, żeby dzień później przeczytać “ceny ropy wzrosły po zamieszkach w krajach arabskich, ponieważ…” i tu zwykle następuje logiczne wyjaśnienie. Wytłumaczyć po czasie, co stało się na rynkach jest bardzo prosto. To oczywiście absurdalne, ale zdecydowana większość się tym nie przejmuje. Ten grzech popełniany jest czasami również w raportach analitycznych firmowanych przez poważne instytucje. Oczywiście to podejście dominuje również w gospodarce, polityce, historii również. Pinkera pokazuje jak należy szeroko patrzeć na rzeczywistość.

Jakże jest to odmienne od podejścia, które tak bardzo raziło mnie w książce Rafała Wosia To nie jest kraj dla pracowników. Przypomnę – Rafał Woś uparcie popularyzuje tezę, jakoby życie pracownika najemnego w średniowieczu było niemalże usłane różami, w porównaniu do dzisiejszego pracownika w Polsce. Swoją drogą równie jednowymiarowe spojrzenie prezentuje Artur Gwiazdowski (czyli w terminologii Rafała Wosia – neoliberał i strażnik starego porządku), ze swoim stwierdzeniem z 2009 roku, że

“Chłop pańszczyźniany pracował więc dla pana feudalnego na początku XVI wieku 52 dni w roku, a później 104 dni. I to był feudalny wyzysk. My na początku XXI wieku pracujemy dla Najjaśniejszej Rzeczypospolitej 164 dni. I to jest sprawiedliwość społeczna.”

No cóż ten rajski żywot człowieka średniowiecznego przedstawia na kolejnych stronach swojej książki Pinker, podsumowując:

Twórcy romantycznych wizji średniowiecznej Europy pomijają dopieszczone przez rzemieślników narzędzia tortur i nie mają pojęcia o 30-krotnie wyższym ryzyku morderstwa w tamtych czasach. Stulecia, za którymi ludzie odczuwają nostalgię, były stuleciami, w których żonom cudzołożników obcinano nosy, ośmioletnie dzieci wieszano za drobne kradzieże, od rodziny więźnia żądano opłaty za rozkucie kajdan, czarownice przepiłowywano na połowę, a marynarzy chłostano do żywego mięsa. Moralne oczywistości naszej epoki, na przykład że niewolnictwo, wojna i tortury są złem, uznano by za sentymentalizm pięknoduchów, a koncepcję powszechnych praw człowieka za sprzeczność samą w sobie. Ludobójstw i zbrodni wojennych nie odnotowywano w kronikach historycznych tylko dlatego, że w tamtych czasach nikt nie dostrzegał w nich poważnego problemu.

Normą cywilizacyjną była przemoc. Nikogo nie dziwiła, a w obecnym pojęciu jest po prostu przerażająca i niedopuszczalna. Ludzie folgowali swoim popędom i zachciankom, honor można było urazić łatwo, a urażony sięgał niemal natychmiast po broń. Na przestrzeni wieków zaczyna to się zmieniać. I Pinker przytacza kolejne hipotezy i teorie próbujące wyjaśnić dlaczego to miało miejsce. Patrzy na to z perspektywy grup, a później przechodzi do jednostkowych zachowań.

Pinker dzięki wnikliwym analizom danych historycznych rozprawia się on z powszechnymi mitami – jak ten, że ludobójstwo było charakterystyczne wyłącznie dla XX wieku, czy że na przestrzeni wieków drastycznej zmianie uległa proporcja ofiar cywilnych do wojskowych. Jest to równocześnie niezły wykład na temat kilku idei w filozofii, osadzony w konkretnych problemach i pokazujący kontekst historyczny. Tak sobie wyobrażam pokazywanie wartości filozofii jako nauki, a nie przez pryzmat nauki o historii filozofii.

Z drugiej strony garściami można zaznaczać fragmenty dotyczące zachowań jednostek i tłumów w specyficznych okolicznościach i tego, jak mogą one prowadzić (lub dlaczego często się jednak tak nie kończą) do wzrostu ksenofobizmu, rasizmu, nacjonalizmu i generalnie wszelkich “-izmów” w imię mętnie pojmowanych idei czy honoru. Zbyt to wszystko łatwo daje się odnieść do aktualnej rzeczywistości, zwłaszcza jeśli zastanowimy się, że te elementy, o których Pinker pisze, jako niezbędnych do zmniejszenia przemocy – wolność słowa, demokratyzacja, wolność satyry – na naszych oczach ulegają ponownie korozji.

Zmierzch przemocy został wydany oryginalnie kilka lat przed rosyjską inwazją na Krym. Dlatego gorzko brzmią choćby takie zdania:

Motywy psychologiczne, które kryją się za świętością granic narodowych, to nie tyle empatia czy argumenty moralne, ile normy i tabu. Poważne państwa nie biorą już pod uwagę opcji podboju. W demokratycznym kraju polityk, który zaproponowałby podbicie innego kraju, spotkałby się nie tylko z polemiką, ale również ze zdumieniem, zażenowaniem albo śmiechem.

Jak wskazuje Zacher, norma nienaruszalności terytorialnej wyklucza nie tylko podbój, ale również inne rodzaje majstrowania przy granicach.

Ale oczywiście nie stawia on tezy, że oto skończyła się przemoc i wojny. Raczej wręcz przeciwnie, uzasadnia dlaczego wciąż, od czasu do czasu będą pojawiały się wielkie rzezie i konflikty wojenne, ale mimo tego trend – czyli zmniejszanie się przemocy jest jednoznaczny.

Tematów do rozważań i rozmyślań jest mnóstwo. Ja zostawię na koniec tego tekstu fragment pokazujący, jak bardzo zmieniły się normy na przestrzeni raptem kilkudziesięciu lat. A chodzi przecież o wybitnego i uznanego dziś męża stanu, jakim był choćby Winston Churchil:

Po drugiej stronie Atlantyku młody Winston Churchill pisał o swoim udziale w „mnóstwie przyjemnych wojenek z barbarzyńskim ludami” zamieszkującymi imperium brytyjskie. Podczas jednej z tych przyjemnych wojenek „działaliśmy systematycznie, wioska po wiosce, burzyliśmy domy, zasypywaliśmy studnie, wysadzaliśmy w powietrze wieże strażnicze, wycinaliśmy dające cień drzewa, paliliśmy plony i niszczyliśmy zbiorniki wodne w ramach destrukcyjnej kary”. Churchill bronił tych zbrodni za pomocą argumentu, że „rasa aryjska musi zatriumfować”, i zadeklarował, że „zdecydowanie opowiada się za użyciem gazu trującego przeciwko niecywilizowanym plemionom”. Odpowiedzialność za klęskę głodu spowodowaną przez błędy administracji brytyjskiej zrzucił na naród indyjski, który „mnoży się jak króliki”, i dodał: „Nienawidzę Hindusów. To zwierzęcy lud wyznający zwierzęcą religię”

Takich ciekawostek jest tam dużo więcej. Pokazujących jak bardzo powinniśmy być ostrożni czasem przy ideologizowaniu niektórych postaci (czy ruchów) tylko dlatego, że podoba nam się część idei przez nich propagowanych. Jakiś czas temu Codziennik Feministyczny postanowił na Facebooku uhonorować 74 rocznicę urodzin feministki, członkini Czarnych Panter i pisarki – Angeli Davis. Na sugestię komentatorów pewnej niezręczności w uhonorowaniu skądinąd członkini organizacji terrorystycznej padały odpowiedzi w stylu, że „terror pokrzywdzonych różni się od terroru krzywdzących” albo, że walkaz rasizmem, faszyzmem i kapitalizmem to nie jest terroryzm. Więc żeby dopełnić obrazu metod Czarnych Panter, podam za Pinkerem fragment wspomnień Eldridge’a Cleavera przywódcy Czarnych Panter:

Gwałt był aktem powstańczym. Byłem zachwycony, że lekceważę i depczę prawo białego człowieka, jego system wartości, i że kalam jego kobiety — to chyba było dla mnie najbardziej satysfakcjonujące, ponieważ miałem wielki żal o to, w jaki sposób biały mężczyzna od lat wykorzystywał czarną kobietę. Miałem poczucie, że dokonuję zemsty.

Można mieć uzasadnione wątpliwości czy na pewno metody Czarnych Panter powinny być ikoną dla kogokolwiek, komu na sercu leżą idee feminizmu. Cel nie uświęca środków.

Jeszcze tylko sugestia na koniec, dla potencjalnych zainteresowanych. Tego typu prace zdecydowanie lepiej sprawdzają się w papierowej wersji. Pomijając już złe formatowanie przypisów w ebooku (brak linków) to jest ich po prostu zbyt dużo, by lektura była komfortowa.

Zmierzch przemocy, S. Pinker

Zmierzch przemocy. Lepsza strona naszej natury, Steven Pinker

Wyd.: Zysk i S-ka, 2015

Tłum: Tomasz Biedroń

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *