Recepta wydaje się prosta – weźmy osobę śmiertelnie chorą, której został ograniczony czas życia i pozwólmy jej napisać książkę. Z dużym prawdopodobieństwem otrzymamy jakieś poruszające świadectwo, apel o uważność w życiu. Ponieważ mowa o rzeczy najważniejszej prawdopodobnie będzie tam sporo banałów i frazesów, które w innych okolicznościach rażą lub śmieszą, ale w tym konkretnym przypadku pozwalają na chwilę zastanowienia. Literackość utworu schodzi na plan dalszy, bo w tym momencie ważne jest świadectwo.
Można powiedzieć, że nie wypada oceniać takich wyznań, choćby były najbardziej banalne. Miesiąc temu pisałem moje wrażenia po Jeszcze jednym oddechu, Paula Kalanithi. Dopiszę suplement do tamtej opinii. Dajcie sobie spokój z tamtą książką, ogłoszoną niemal wszędzie poruszającym bestsellerem. Sięgnijcie po Ostatni wykład, Randy Pauscha! Inżynier (z niewielkim rysem aspergerowym 🙂 racjonalnie i logicznie opowiada o ostatnim etapie. Co nie znaczy, że bez emocji.
Przypomniał mi tę niepozorną, wydaną kilka lat temu książkę Marcin Przasnyski. Kojarzyłem okładkę, znalazłem ją na jednej ze swoich list. Obejrzałem kawałek podlinkowanego w tamtym wpisie linku. Uznałem, że najpierw sięgnę po książkę. Choć kolejność była właśnie taka – najpierw wykład, później książka. Był egzemplarz w bibliotece.
Jeden długi wieczór wystarcza, żeby zobaczyć co Pausch mówi o swoim życiu, rzeczach ważnych i nieważnych. Mimo choroby, świadomości nieuniknionego z dużym dystansem, wyczuciem i ogromnym humorem.
Czas to wszystko co masz. I możesz się pewnego dnia dowiedzieć, że masz go mniej niż sądzisz.
Banał. Brzmi jak obśmiewany Paulo Coelho, Beata Pawlikowska, Éric-Emmanuel Schmitt nie wspominając o rzeszach couchów, mówców motywacyjnych i całej reszty. Jest jednak kilka różnic. I dla tych różnic warto.
Przymykam oko na irytujące drobne błędy w polskim tłumaczeniu.
Ostatni wykład, Randy Pausch
Wyd.: Nowa Proza, 2008
Tłum.: Jan Kabat