Szklany klosz

Nie dam rady. Za duże stężenie polskości w polskości. Nie mam ochoty czytać znów tego samego. Kolejny polski autor, pisze tę samą książkę. Takie były moje refleksje po pierwszych stronach Radia Armageddon, Jakuba Żulczyka. Naprawdę chciałem poznać jego książki. Po krótkim przeglądzie wybrałem właśnie Radio Armageddon i przegrałem. Ale tylko pozornie.
Uznałem, że nie mam ochoty czytać o naszej polskiej depresyjności i degrengoladzie, A jeśli już mam wejść w mroczne obszary ludzkiej duszy, to niech to będą jakieś inne. Lepsze, amerykańskie.

Szklany klosz miałem na czytniku od wielu miesięcy. Papierowy egzemplarz leży gdzieś zapomniany. Być może w piwnicy. Dziwne. Najważniejsze dla mnie książki staram się wciąż trzymać na półkach, choć nikt do nich już nie sięga. Próbowałem przypomnieć sobie, kiedy czytałem po raz pierwszy. I później jeszcze kilka razy. Musiałem mieć 16 może 17 lat. Poza pojedynczymi obrazami i ogólnym przesłaniem nie pamiętałem nic więcej. To zreszta ciekawe, jak bardzo zapominamy po latach treść książek, które budowały naszą tożsamość. I pewien zestaw zachowań.

Odkryłam, po dłuższych zresztą trudnościach z łyżkami i widelcami, że najlepiej jeść, jak się człowiekowi żywnie podoba, ale za to z wielką pewnością siebie oraz z dużą dozą arogancji, jak gdyby się doskonale wiedziało, co należy robić, ale miało to w głębokiej pogardzie. Nikomu nie wpadnie nawet do głowy, że jest się źle wychowaną osobą albo że się ma złe maniery. Po prostu zyskuje się opinię osoby oryginalnej i zabawnej.

Czy z Sylvią Plath przegram tak jak z Żulczykiem? Zacząłem lekturę i pierwsze myśli, przez niemal połowę książki – co do diabła ten nastolatek rozumiał z tej książki!
Panny z dobrych domów zastanawiają się z kim się bzyknąć, co ze studiami, ż życiem. Co z tego wszystkiego rozumiał nastolatek w PRL-u. Żyjąc w mieście, co prawda wówczas wojewódzkim, ale mimo tego jednak zapadłej mieścinie. Licealista bez większych doświadczeń życiowych – co on z tego wszystkiego rozumiał.
W drugiej połowie już wiedziałem, za co tę książkę pokochałem. Byłem w tamtych latach w dość buntowniczo depresyjnym nastroju. To wystarczyło.

Miałam za mało doświadczenia życiowego. Jakże pisać o życiu, skoro się nie miało romansu, nie urodziło dziecka, a nawet nie było świadkiem cudzej śmierci?

Miałem za mało doświadczenia życiowego. Jakże czytać o samobójstwach, depresjach, małżeństwach, skoro się jest dopiero na początku liceum. A jednak… Powoli z każdą stroną przypominałem sobie odrobinę tych pierwszych nastoletnich wrażeń. Niepokojów, smutków, rozgoryczeń. Po latach Szklany klosz jest tak samo przejmujący.

Z ciekawości zacząłem konfrontować polskie tłumaczenie z oryginałem i ze znajomą tłumaczką wymieniliśmy się uwagami. Do oryginału sięgnąłem po zdaniu, w którym chłopak bohaterki swój pierwszy raz z prostytutką opisał “było to tak, jakby zrobił kupkę”. W oryginale: „It was boring as going to the toilet”. Wymowa wydaje się inna.

Sprawdzałem od czasu do czasu zwroty i frazy, które na pierwszy rzut oka wyglądały na dość swobodną interpretację tłumaczki. “Słońce wypełniało sypilanię szafranowym blaskiem” – brzmi patetyczno-romatycznie. Bardziej charakterystyczne dla naszego rodzimego pisania. “Sun filled the bedroom with a sulphurous light”. Niby błahostka. Ale szafran się kojarzy dobrze i miło, a siarka już nie.
Od ponownej lektury Szklanego klosza rozpoczęła się moja wycieczka w przeszłość. Zacząłem sięgać do książek, które czytałem jako nastolatek. Konfrontować je z obecną rzeczywistością. Zacząłem zapisywać swoje wrażenia. Właściwie zainicjowały one projekt speculatio.pl. Pisać o książkach. Ważnych i zapomnianych. I tych mniej ważnych, wydawanych obecnie. Po prostu o książkach i emocjach, jakie wywołują.

Szklany klosz, Sylvia Plath

Szklany klosz, Sylvia Plath

wyd.: Książka i Wiedza, 1989 (nowsze: Zysk i S-kA, 1995)

tłumaczenie: Mira Michałowska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *