Płuczki

Mam ogromnie mieszane uczucia po lekturze książki Płuczki  Pawła Reszki. Z jednej strony jestem zwolennikiem opisywania najmroczniejszych wydarzeń z historii ludzkości, żebyśmy wiedzieli do czego zdolny jest człowiek. Z drugiej zbyt często wiąże się to z pokusą ocen, kategoryzacji, łatwych osądów. Zaś w skrajnych sytuacjach, nie możemy sobie na takie osądy pozwolić. Nie możemy powiedzieć “ja nigdy bym tak nie zrobił”. Tego po prostu nie wiemy.

Wrażenie manipulacji czytelnikiem, żeby osądzał, oburzał się i stawiał wyżej było dla mnie silne zwłaszcza przez pierwszą część książki, w której Reszka próbuje opisać proceder masowego rozkopywania terenów byłych obozów śmierci w Bełżcu i Sobiborze, rozmawiając z żyjącymi świadkami lub uczestnikami tych zdarzeń. Z racji ich wieku, zaciera się tam wiele, nie do końca wiadomo co jest przeżyciem własnym, co plotką, a co wdrukowanym wspomnieniem. Ważne jest, że z tych opisów, rozmów, relacji wyziera przede wszystkim bieda. Bieda, która w poszukiwaniu choćby odrobiny szansy na kupno ubrań, jedzenia, bydła posuwa się do bezczeszczenia szczątków ludzkich. Z perspektywy wygodnego fotela wydaje się to niewiarygodne i wymagające moralnego potępienia. Ale skoro tak, to może zastanówmy się nad Afganistanem i dziećmi przeszukującymi ciała zmarłych oraz mielącymi kości na nawóz, co zostało przejmująco opisane w książce dla dzieci (Żywiciel). Czy coś mamy do powiedzenia o Turkach, którzy zajmowali domy swoich ormiańskich sąsiadów (Księga szeptów). Albo wyrobić sobie opinię o Chińczykach, którzy własnych rodaków i siebie samych wystawiali na śmierć, tylko dlatego, że chcieli lepszego życia (Sen wioski Ding). A może spójrzmy na to z mikroperspektywy i przypomnijmy sobie zasłyszane historie walki o spadki, kosztowności po zmarłym członku rodziny – bez skrupułów, poszanowania czegokolwiek i kogokolwiek. A co z naszymi osądami, gdy sprawa nie dotyczy naszych bliskich, rodaków tylko jest egzotyczna, jak biznes turystyczny w Wietnamie, gdzie sprzedaje się chętnym nieśmiertelniki i inne pamiątki po poległych żołnierzach (Witajcie w raju, Jennie Dielemans).

Gdzieś w tle pobrzmiewa, że tak naprawdę państwo nie dopełniło obowiązków, nie zabezpieczyło terenu, nie postawiło tablic. Jasne, że łatwo się oburzyć i powiedzieć “to przecież jasne, że nie wypada”, ale współczesna perspektywa jest jednak nieco inna. 

Może będziemy próbowali ocenić Tadeusza Borowskiego, który pisał w jednym z wierszy

Albo na rampie… Transport szedł z Sosnowca,

Wodę zabrałem dziecku (pić się chciało),

A dziecko szło na śmierć.

Książka Reszki należy do tych, którą jedna strona łatwo oceni jako kolejny twór “Polakożercy” i że to nieprawda, że nie wszyscy Polacy tacy byli, a druga będzie mówiła o zbiorowej odpowiedzialności narodowej i koniecznych przeprosinach. A prawda jak zawsze jest gdzieś pośrodku. Czy po masakrze w Mỹ Lai wszystkich amerykańskich żołnierzy od razu wrzucono do jednego worka? Wojna jest przerażająca i budzi w ludziach coś, czego nie chcielibyśmy znać. Dlatego wszelkie generalizacje są szkodliwe. Choć pisanie o okropnościach, jakich dokonują ludzie doprowadzeni do ostateczności jest bez wątpienia konieczne!

W drugiej części książki, autor opisuje lata późniejsze, już nie bezpośrednio po wojnie – lata 60., 70., 80. Nadal pojawiali się amatorzy poszukiwania “żydowskiego złota” w Bełżcu i Sobiborze. To już nie jest masowy proceder. Raczej różnego rodzaju grupki, mniej lub bardziej zorganizowane. Wiedzą, że wiąże się to z ryzykiem – milicja i wojsko w ograniczonym stopniu, ale próbuje monitorować teren. To co jest ciekawe, to fakt, że większość “poszukiwaczy” uruchomiła w sobie mechanizmy psychologiczne redukujące dysonans poznawczy – ofiary już nie żyją, przecież inni też to robią i najważniejszy – przecież państwo nie zabezpieczyło terenu, nie postawiło żadnych tablic, żadnych ostrzeżeń. To absurdalne, ale właśnie. Przecież to jest jeden z podstawowych elementów porządku prawnego – co nie jest zabronione, jest dozwolone. O etyce się łatwiej mówi, ale w realnym życiu trzeba wprowadzić jednoznaczne ograniczenia. Choćby jako upomnienie. 

Chciałbym wierzyć w dobre intencje autora, ale zgrzyta mi w tej książce niewypowiedziana wprost teza. Podobna do tej, z którą spotkali się Dariusz Doliński i Tomasz Grzyb po powieleniu eksperymentu Milgrama opisanego w książce Posłuszni do bólu

Gdy zobaczyliśmy tytuły artykułów (oraz same teksty) w niektórych polskich czasopismach, złapaliśmy się za głowy. „Polacy dali popis okrucieństwa”, „Niesławny eksperyment powtórzony – Polacy okrutni bardziej niż przed laty Amerykanie”, „Wrocławscy naukowcy ujawnili okrucieństwo Polaków”. To tylko niektóre ze zdań, jakie można było znaleźć w prasie.

Swoją drogą gdy Milgram oryginalnie przeprowadził swój eksperyment również usłyszał od krytyków, że to niemożliwe, żeby Amerykanie się tak zachowali. W końcu za brutalność wojny i bezrefleksyjne wykonywanie rozkazów odpowiedzialni byli Niemcy. Więc może mówmy o naturze ludzkiej? O donosicielach, hienach cmentarnych, amatorach łatwego zarobku, którzy pojawią się zawsze tam, gdzie okoliczności sprzyjają. Na terenie Polski, Turcji, Wietnamu, Syrii, Kambodży, Bośni, Stanów Zjednoczonych, Kongo.

Płuczki są niesłychanie ważnym świadectwem. Ale świadectwem okropieństw wojny, braku edukacji, biedy oraz tego, do czego zdolni są ludzie w sytuacjach skrajnych.

No i jeszcze jedno. A właściwie zostawię bez komentarza kilka linków:

https://www.youtube.com/watch?v=eG1z9by3nFc&t=176s

https://www.youtube.com/watch?v=xxjH2iYCSlY&t=787s

https://opinie.wp.pl/marcin-michalski-rozkopywanie-i-okradanie-grobow-nie-jest-w-polsce-marginalnym-zjawiskiem-6126040407025793a

[Foto: Bełżec 1958 r. Widok na część pola, na którym funkcjonował obóz zagłady. Na pierwszym planie groby rozkopane przez poszukiwaczy złota. (fot. Archiwum IPN )]

Płuczki. P. Reszka

 Płuczki. Poszukiwacze żydowskiego złota, Paweł Piotr Reszka

Wyd.: Agora, 2019

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *