Tom Wolfe napisał książkę o amerykańskich pilotach oblatywaczach myśliwców w latach pięćdziesiątych, którzy byli przygotowywani do lotów kosmicznych. Najlepsi to jeden z najlepszych reportaży jaki kiedykolwiek udało mi się przeczytać. Niemniej, choć bohaterami są piloci, przyszli astronauci, prawdziwe gwiazdy podboju kosmosu, to gdy myślę o tej książce, w głowie mam przede wszystkim rozdział pierwszy. Jego bohaterkami uczynił Wolfe żony pilotów. Zrobił to w sposób dosłownie zapierający dech opisując kobiety wciąż czekające na oficjalną delegację, która je poinformuje, że niestety. Tym razem, to ich mąż miał wypadek.
Gdy trafiłem na książkę Katarzyny Zdanowicz Zawsze mówi, że wróci niemal natychmiast pomyślałem o tym otwierającym rozdziale z Najlepszych.
Katarzyna Zdanowicz postanowiła porozmawiać z żonami i partnerkami himalaistów. Zarówno tych, którzy wciąż żyją, jak i tymi którzy zginęli podczas zdobywania szczytów.
Byłem ogromnie ciekaw tej książki z wielu powodów. Choć nie bardzo interesuję się himalaizmem, to oczywiście strzępy pewnych wydarzeń do mnie docierają. Zwłaszcza te wszystkie dyskusje, nie tylko w internecie, ale również w klasycznych mediach. Wcale nie tak rzadko pojawiają się opinie różnych osób, o tym, że wybór tak ekstremalnego zajęcia dla realizowania “głupich chłopięcych marzeń i ambicji” to szczyt nieodpowiedzialności i braku troski o rodzinę. O żonę, dzieci, bliskich.
Inny aspekt tych dyskusji to próba wykazywania, że podczas gdy faceci się bawią, to kobiety prowadzą dom, wychowują dzieci, wykonują te wszystkie ciężkie codzienne prace, nad którymi nikt się nie pochyla i nie docenia.
Interesowało mnie niezmiernie, co mają do powiedzenia same partnerki i żony. Wiążąc się z takimi a nie innymi osobami, znały ich pasje, wiedziały o potrzebie adrenaliny, wyzwań, poszukiwaniu ryzyka. Czytając czasami wypowiedzi w sieci można było odnieść wrażenie, że wielu komentatorów (zwłaszcza komentatorek) uważa, że himalaiści w pewnym momencie powinni się ustatkować, zrezygnować ze swoich pasji, oddać się życiu rodzinnemu, pełnemu odpowiedzialności za bliskich.
Mając wciąż w głowie doskonałe przedstawienie emocji żon czekających na “to”, tak jak opisał to Wolfe w Najlepszych pierwsze rozmowy prowadzone przez Zdanowicz coraz bardziej mnie rozczarowywały. W zasadzie bohaterki nie mówiły o sobie, tylko znów mówiły o swoich mężach i partnerach. To znów oni byli w centrum.
Nie podobał mi się zabieg (banalny i wyświechtany w polskim reportażu), że każdą rozmowę poprzedziło krótkie wprowadzenie – w jaki sposób autorka spotkała się ze swoją rozmówczynią oraz pewne tło do rozmowy. Zupełnie zbędne w tego rodzaju książce wydały mi się zdania, jak ze szkolnych wypracowań “Teraz dojrzała, żeby pierwszy raz opowiedzieć o swoich prawdziwych odczuciach. Jej słowa nikogo nie pozostawią obojętnym.”
Cztery pierwsze rozmowy zupełnie zostawiały mnie obojętnym. Zawsze trudno stwierdzić czy to kwestia dotarcia się rozmówców, czy jakichś innych powodów. W każdym razie byłem coraz bardziej rozczarowany.
Druga połowa pod tym względem różni się ogromnie. Rozmówczynie opowiadają faktycznie o sobie, swoich emocjach, swoich odczuciach. Widać przede wszystkim właśnie je same.
Wrócę teraz do rozważań z początku tego tekstu związanych z internetowymi “mędrcami” oskarżając himalaistów po wypadkach o egoizm oraz nieodpowiedzialność. Praktycznie wszystkie rozmówczynie Krystyny Zdanowicz doskonale wiedziały z kim się wiążą. Same aktywne sportowo, wspinaczkowo lub w inny sposób związane z górami, rozumieją tę potrzebę adrenaliny. Oczywiście mężczyźni, z którymi się wiązały bohaterki różnią się ogromnie od siebie, dodatkowo ciekawe byłyby rozmowy z byłymi partnerkami tych samych mężów.
Ważne jest to, że kilka z nich czuje dokładnie tę samą potrzebę pędu, wolności, zdobywania.
[Elżbieta Dąsal]
Były momenty, że wywracałam poukładany wokół wypraw świat Mirka do góry nogami. Kiedy jesteś z małym dzieckiem w domu dwadzieścia cztery godziny na dobę, marzysz, żeby wyjść, zrobić coś dla siebie. Chcesz poczuć chwilę oddechu, nie zatracić się. Ja marzyłam wtedy o wyprawie. Chciałam poczuć się jak Falco – wziąć plecak i wyjechać. Pomogła mi w tym moja przyjaciółka Anka Barszczewska. Falco wspinał się z jej mężem. Namówiła mnie na wyjazd, zbuntowała. Anka zorganizowała wyprawę w Himalaje. Poprosiłam moją serdeczną koleżankę, by przez kilka dni zamieszkała u nas i zajęła się naszym dwuletnim wtedy synem. Zgodziła się. Wyjechałam.
[Anna Solska Mackiewicz]
Kiedy byłam w ciąży, Tomek wyjechał w góry. To była jego druga wyprawa na Nanga. Wyjazd planował jeszcze przed naszym poznaniem. W dzień jego wyjazdu stałam na ulicy i patrzyłam, jak wsiada do auta. Uśmiechał się do mnie promiennie, machał ręką. Był taki szczęśliwy. I ja czułam się szczęśliwa jego szczęściem. Trudno było mu ukryć upajanie się chwilą wolności i przygody, zanim ona jeszcze się zaczęła. To było chyba silniejsze od tęsknoty za mną, to było jego najbardziej istotne pragnienie. Nie obawiałam się zostać sama z dzieckiem w moim brzuchu i z synem. Zawsze byłam samodzielna i lubiłam samotność, osobność. Miałam niedaleko rodzinę. W opiekę nad synem zaangażowany był także jego tata. Nie byłam więc pozostawiona sama. Uważałam poza tym, że mężczyzna nie jest mi potrzebny, aby asystować naszej rosnącej i rozwijającej się we mnie istocie. Naszemu dziecku. […] Jedyne, co powodowało, że czułam się zgnębiona, to odrzucenie emocjonalne przez nasze otoczenie. Chociaż w jakimś stopniu obydwoje do tego przywykliśmy w naszych życiach. Do samotności wynikającej z inności. Chyba mu zazdrościłam też tego, że może uciec od tej atmosfery. Że odczuje jakąś ulgę, będzie daleko. Pewnie zrobiłabym to samo, gdyby nie wpajana mi grzeczność, stereotyp tego, co przystoi matce, kobiecie ciężarnej.
[…]
Byłam kiedyś pytana o bilans naszej relacji, czy nie miałam poczucia nierównowagi, że to ja daję więcej. Że to ja jestem oparciem, tą stabilniejszą częścią naszego związku, że to ja kleję nasze życia w mocną całość. Jednak to nieprawda. Tomek dawał ogromne poczucie bezpieczeństwa, zaopiekowania. Paradoksalnie, bo wydawać by się mogło, że jest szalony, nieodpowiedzialny, nieprzewidywalny… To nie tak. Nie był przeciętny, odstawał, ale był wyjątkowo odpowiedzialny za swoich bliskich, za tych, których kochał. Był czystą miłością i bezinteresownie ofiarowywał siebie. Z prawem do samostanowienia. To go określało. I to w nim kochałam nad wszystko.
Swoją drogą niezmiernie ciekawe są spostrzeżenia Anne Solskiej-Mackiewicz dotyczące odbioru społecznego śmierci jej męża – Tomasza Mackiewicza. W tamtym czasie mieszkali w Irlandii w niewielkiej wsi. Po katastrofie lokalna społeczność dała jej mnóstwo ciepła i wsparcia, tymczasem w Polsce zaczęły się właśnie dyskusje o nieodpowiedzialności i głupocie zmarłego.
Nie narzucając się, każdy pytał, co może zrobić. Kiedy wieść rozeszła się wokół, przybiegła do mnie pani dyrektor szkoły Zoi, dwa kilometry piechotą, wyraziła współczucie, doradzała, jak pomóc Zoi. Sąsiedzi, znajomi, przyjaciele całkowicie dostosowali się też do moich próśb i potrzeb. Wzruszała mnie ta ich nieinwazyjna, czuła, pełna pewnych delikatnych rytuałów solidarność z kimś, kogo dotknęło wielkie nieszczęście. […] Dobrze się stało, że byłam tam. W Polsce w tym czasie odbywał się medialny hejt, byłam nienawidzona, a nienawidzony był przede wszystkim Tomek. Oceniany bez jakiejkolwiek delikatności, znajomości jego życia, jego samego, osądzany w sposób okrutny, powierzchowny, dalece krzywdzący.
Absolutnie piękna jest opowieść ostatniej bohaterki – Agnieszką Korpal – do tego stopnia, że będę szukał napisanej przez nią książki. Może dlatego, że odwołuje się do podobnych do moich doświadczeń, wrażeń i lektur w trakcie doświadczenia żałoby.
Dopiero rok od śmierci Tomka wróciłam na rower. Wcześniej zawiesiłam treningi. Sport kojarzył mi się z czymś radosnym, a przecież nie wyobrażałam sobie, że mogę na nowo czuć prawdziwe zadowolenie, beztroską, szczerą radość. Jakbym była skazana na złe. Moi bliscy się cieszyli, że próbuję zacząć na nowo żyć. A ja nadal w głębi cierpiałam. Czasem wracałam do domu z zawodów, długich, trudnych, górskich ultramaratonów pełna różnych emocji, chwil uniesień i osobistych wzruszeń. Dopiero po kilku latach od śmierci Tomka potrafiłam się tym naprawdę cieszyć.
[…]
Czy dziś zatrzymałabym Tomka przed wyprawą? Nie. Nie mogłam tego zrobić. On też nie zakazałby mi udziału w zawodach, które kocham. To ryzyko wpisane jest w pasję.
[o drugim partnerze]
Czasami wspominam Tomka. Ale nigdy nie porównuję. Krzysiek jest dla mnie ważny. Życie toczy się dalej. Ale nie chcę wymazać Tomka z pamięci. Moja mama zadała mi pytanie: „Czy na pewno masz już żałobę za sobą, skoro nadal go wspominasz?”. Opowiedziałam: „Mamo, a gdybym ja umarła, przestałabyś o mnie mówić?”.
[Photo by Ben Lowe on Unsplash ]
Zawsze mówi, że wróci, Katarzyna Zdanowicz
Wyd.: Czerwone i czarne, 2021