Dwanaście ptaków ratujących życie

Godzina jazdy samochodem. By znaleźć moje dwanaście ptaków, wystarczy – w Wielkiej Brytanii i całej niemal Europie – zaledwie godzina jazdy samochodem. Większość z nich można spotkać w pobliżu domu podczas kilkuminutowego spaceru. Trzeba tylko patrzeć w górę.

Jeszcze kilka lat temu nie wiedziałem, że są tak blisko. Odróżniałem sikorki, “jakieś wrony”, sroki, no i sporo sójek. To wszystko. Od trzech lat wiem, że w najbliższej okolicy są przynajmniej cztery gatunki sikor (bogatka, uboga, modraszka, raniuszek), dzwońce, kapturki, kopciuszki, pleszki. Zamykam oczy i mogę zataczać w umyśle coraz większe kręgi, dochodząc do wału wiślanego, przy którym są dzięcioły, dzierzby, trznadle. Ma rację Charlie Corbett, autor książki 12 ptaków ratujących życie – wystarczy godzina jazdy samochodem, a często mniej, by znaleźć ciszę, spokój i mnóstwo ptaków. I wcale nie trzeba patrzeć w górę. Wystarczy rozglądać się na boki, w zarośla, trawę, w zasadzie wszędzie.

Szukałem takiej książki do wydania. Miałem na oku kilka, w tym Ptakoterapię, ale ostatecznie udało się z książką Corbetta. Nie mogla się ukazać w lepszym czasie. Czytając już polskie tłumaczenie miałem przekonanie, że mogę podpisać się pod niemal każdym zdaniem. Nawet branża, w której działa autor – dziennikarstwo i finanse – zazębia się z moją ścieżką zawodową. Co takiego sprawia, że dorośli faceci, którzy niespecjalnie zwracają uwagę na przyrodę, nagle znajdują ukojenie w poszukiwaniu i wypatrywaniu ptaków?

To bardzo trudne do zrozumienia, niemniej przynosi ulgę. Może chodzi o rodzaj medytacji. Może o spokój. Kto to wie. Swoją książkę Corbett napisał po śmierci matki. To intymna podróż z człowiekiem, który przeżywa żałobę. Spokój i ukojenie znajduje w świecie ptaków. To nie jest książka dla ornitologów, ani dla ptasiarzy, którzy muszą odhaczyć kolejne gatunki i wciąż poszukują nowych i rzadkich ptaków. To raczej książka pozwalająca zrozumieć, co dzieje się z niektórymi ludźmi, gdy doświadczą utraty bliskiej osoby.

Jej lektura nie uczyni z nikogo ornitologa ani nie nauczy rozpoznawania rzadkich roślin i zwierząt. Moim zamiarem było wspomożenie was w odbudowaniu osobistych relacji ze światem przyrody. W zakorzenieniu się w nim. W spojrzeniu na własne życie i kłopoty w perspektywie, jaką człowiek zyskuje, gdy nauczy się myśleć, kochać i żyć w zgodzie z rytmami natury czekającej za drzwiami jego domu.

Dla wielu osób przyroda staje się tym ważnym elementem odzyskiwania spokoju ducha. Choć mam przekonanie, że nie da się nikogo namówić na taką ścieżkę. Nie da się powiedzieć “idź do lasu, pogap się na ptaki, badania mówią, że to przynosi korzyści” (Ornitologia terapeutyczna). Taka potrzeba musi pojawić się sama. Co więcej może to być coś zupełnie innego – wędkowanie, składanie pracochłonnych figure, rzeźbienie w kamieniu, czy nawet grzebanie przy rowerze czy samochodzie. Cokolwiek, co oderwie nas od gonitwy myśli i przyniesie ulgę. Wspominam nieco o tym sposobie radzenia sobie z traumą podczas jednej z naszych Rozmów dla dorosłych (odc.4 Terapie).

Dawniej mój podziw dla przyrody był wymuszony. Widziałem jej piękno, ale dopiero tamtego dnia również je poczułem.

W moim przypadku oraz w przypadku Corbetta były to akurat ptaki. Nieustannie potrafię stać i gapić się kilkanaście minut na uwijające się w krzakach sikory. A gdy usłyszę głos raniuszków, które zwykle latają grupkami może to być znacznie dłużej. Czas i pośpiech przestaje być ważny.

Corbett opisuje swoją wyprawę na dziką wyspę Mull, w poszukiwaniu kulika. Ja wsiadłem w samochód, żeby odnaleźć żołny.

Zacząłem korzystać z każdej okazji, by wędrować drogami pokrytymi opadłymi liśćmi, wzdłuż kipiących życiem żywopłotów, wśród obfitości dojrzewających owoców. I odkryłem, że mogę to robić bez żadnego poczucia winy. Mój umysł skupiał się wyłącznie na przemijaniu pór roku i na ptakach. W weekendy dołączała do mnie Mary. Chodziliśmy razem, chłonąc w radosnym uniesieniu otaczający nas świat.

Pandemia koronawirusa, która zatrzymała świat pozwoliła mi w czasie najtrudniejszym wsiadać w samochód i robić to samo co Corbett – wędrować łąkami, lasami. Siadać w przenośnej czatowni i czekać, aż nadlecą jakieś ptaki. Również mój umysł skupiał się na przemijaniu pór roku. Paradoksalnie pozwalało mi to przetrwać choćby listopad – ten dla wielu osób miesiąc, nie do zniesienia. Dni trwające kilka godzin, szarówki, brak słońca. A jednak zacząłem patrzeć na te szarości codziennie inne, w zależności od tego jak zachowywały się ptaki. I widzieć zmiany. Kilkukrotnie zdarzyło się, że stałem na kilkunastostopniowym mrozie czekając, aż gile usiądą nieco niżej na krzaku. Po krótkim czasie palcem nie byłem w stanie nacisnąć przycisku migawki, tak miałem nieczułe opuszki, mimo grubych rękawic. A jednak ta chwila dawała mi mnóstwo ukojenia.

Niezależnie od tego, w co wierzyli starożytni Grecy, pewne jest, że gdy zdarza mi się ujrzeć zimorodka, nie potrzebuję już rodziny, przyjaciół ani terapeuty, by ukoić moją udręczoną duszę.

Zbyt wiele było między nami podobieństw. Może tylko dlatego, że stres i lęk działają niemal identycznie? Tak zapisałem swoje doświadczenia w trakcie jednego z pierwszych wystąpień w tym trudnym dla mnie czasie (Nie pozwolę ci zniknąć).

Na początku stycznia 2020 roku ma się odbyć konferencja dla inwestorów. Poproszono mnie o udział, naturalnie jeśli będę w stanie. […]  Zbieram się w sobie, próbuję zachować powszechnie rozumiany profesjonalizm. Tuż przed wystąpieniem, za kulisami dzieje się coś, czego nie doświadczałem nawet podczas wystąpień z tematów, których „nie lubiłem”. Trzęsą mi się ręce. Zaczynam się zastanawiać, czy dam radę, czy nie wydarzy się coś, na co po prostu nie będę miał wpływu. Rozpoczyna się konferencja. Trzymam się w garści. Czas płynie, pod koniec muszę przyspieszać, bo zbyt daleko odszedłem od głównego wątku. Po zakończeniu podchodzi M.W. i mówi, że było bardzo dobrze. Czuję ulgę. Takie słowa były mi potrzebne, choć ich nie oczekiwałem świadomie. Fantastycznie wyczuł, co było ważne. Za moment zaczepia mnie kilku słuchaczy, komentują, pytają o szczegóły. 

A tak zapamiętał niemal bliźniaczą sytuację Corbett. 

Rozpaczliwie potrzebowałem powietrza. Moja głowa eksplodowała, a cały świat obsuwał się na mnie. A przecież był to tylko kolejny szary poranek w pracy. Moje życie się rozpadało – R.O.Z.P.A.D.A.Ł.O – w ponurej salce konferencyjnej na piątym piętrze biurowca niedaleko Ludgate Circus. Trzymałem w dłoni kubek z zimną kawą, a przede mną leżało na talerzyku owocowe ciasteczko.

To nie miało żadnego sensu. Nie miało sensu, bo przecież do tej pory zawsze byłem dumny z łatwości, z jaką przychodziło mi wypowiadanie się przed publicznością, obojętne, czy składała się z ludzi mi znanych, czy nieznajomych. Powiedziałbym nawet, że nieco za bardzo urzekał mnie ton mojego własnego głosu. […] Ta gonitwa myśli doprowadziła mnie do wniosku, że muszę zacząć mówić. Mówić dużo i bardzo szybko. To jedyne rozwiązanie.

Wydaje się, że mówienie pomaga. Gdy wyrzucam z siebie słowa jak kule z karabinu maszynowego, czuję lekką ulgę. Bóg wie, o czym wtedy mówiłem. Już pięć minut później niczego nie pamiętałem. Ale jakoś przez to przeszedłem. Chyba. Zdaje się, że nikt niczego nie zauważył. Może wszyscy pomyśleli, że jestem skacowany.

Ile razy nie wiemy, co stoi za ludźmi maskującymi profesjonalizmem przeżycia i doświadczenia, które sprawiają, że ich życie całkowicie się rozpadło – choroby, żałoba, wypadki, rodzinne katastrofy. Ile razy irytujemy się na czyjeś roztargnienie, brak uwagi, pomyłki. Nie zastanawiając się, czy komuś nie zawalił się świat.

Niezmiernie ciekawa jest relacja autora z ojcem. Jego książka jest pełna ciepła gdy wspomina rodziców, a jednak jako czytelnik czujemy, że ojciec autora był – delikatnie mówiąc – trudnym człowiekiem. Gdy czytamy, że miał wewnętrzne ciepło, które najlepiej widoczne było w jego relacji ze zwierzętami, możemy mnóstwo sobie dopowiedzieć. Bo choć we wspomnieniach Corbetta, nie ma żalu, ani urazy, to jednak na podstawie tego co pisze była to komfortowa relacja dzieci z ojcem. Według kategorii dzisiejszego świata mógłby być uznany za toksycznego, przemocowego. Ale Corbett po śmierci matki dociera do skrywanych tajemnic rodziny i zaczyna go rozumieć.

Jeśli chodzi o tatę, musicie pamiętać o jednej rzeczy – mówiłem im. – On jest ziemniakiem. Nie można wgryzać się w ziemniaka, raz, drugi, trzeci, i spodziewać się, że zacznie smakować jak truskawka. Trzeba pogodzić się z tym, że on zawsze będzie ziemniakiem. Ziemniakiem, którego kochamy, niemniej jednak ziemniakiem. I nigdy nie stanie się, tak jak byśmy chcieli, truskawką. Na obronę taty muszę dodać, że w głębi duszy jest dobrym człowiekiem, wielkodusznym i w najwyższym stopniu uczciwym.

To jest jedna z tych książek, przy której ściska za gardło, ale za chwilę przychodzi spokój i uśmiech. To jest książka o tym, co ważne w życiu i jak poradzić sobie, ze sprawami, które są nieuniknione, ale nad którymi nie mamy najmniejszej kontroli. 

To jest w końcu książka o tym, żeby szukać rozwiązań. Bo one są. Czasem w zaskakujących miejscach i rzeczach.

Czy mądrość to zrozumienie, że śmieć i przemijanie, lęk i depresja są równie nieuniknione jak deszcz podczas majowego otwarcia mistrzostw w rugby? Czy mądrość to świadomość, że mimo dzisiejszego smutku kiedyś znów będzie dobrze? Trzeba tylko poczekać. Czy to jest mądrość? Czy mądrość to odkrycie, że mądrości nie da się znaleźć w iPhonie ani na Instagramie? Albo że odpowiedź można czasem odkryć, odkładając telefon i odbywając długi spacer po lesie? Czy mądrość nie polega na powstrzymaniu się od nieustannego zastanawiania się nad tym, czym ona jest?

 

12 ptaków ratujących życie, Ch. Corbett

12 ptaków ratujących życie, Charlie Corbett

Wyd.: Linia/Biała Plama, 2022

Tłum.: Krzysztof Środa

[KSIĄŻKĘ MOŻNA ZAMÓWIĆ TU]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *