Na początek kilka faktów. Mamy chorobę, która w 1 przypadku na 200 prowadzi do paraliżu kończyn. Wśród tych przypadków pięć do dziesięciu procent umiera w wyniku porażenia mięśni oddechowych. Zdecydowana większość zakażonych przechodzi chorobę bezobjawowo. Oznacza to, że idąc narracją wielu osób sugerujących, że aktualna epidemia koronawirusa jest ściemą i więcej osób umiera dziennie na inne choroby, niż w wyniku COVID-19, w zasadzie nie ma się czym przejmować.
A jednak się do końca lat siedemdziesiątych XX wieku, przejmowano się polio (choroba Hainego-Medina) – bo o tej chorobie wspomniałem na początku tekstu. Skoro 95 procent zakażonych choruje bezobjawowo, po prostu zaakceptujmy istnienie wirusa. Żyjmy z nim. To tylko jedno dziecko na dwieście (wirus częściej atakuje dzieci poniżej piątego roku życia).
Przy dwóch tysiącach zakażonych będziemy mieli porażonych już dziesiątkę dzieci, przy dwudziestu tysiącach setkę, a przy dwustu tysiącach tysiąc porażonych dzieci.
Statystyka wygląda zupełnie inaczej na papierze, a inaczej gdy okaże się, że to my lub nasze dziecko przechodzi chorobę. Wówczas łatwiej nam uwierzyć w epidemię.
Aczkolwiek doktor Kittell potwierdził, że czterdzieści zachorowań na polio ponad dwukrotnie przekracza liczbę przypadków zgłaszanych zazwyczaj na początku sezonu występowania tej choroby, to kategorycznie podkreślił, iż dla miasta liczącego czterysta dwadzieścia dziewięć tysięcy mieszkańców nie jest to żadną miarą sytuacja epidemii poliomyelitis. Tego lata, tak jak każdego lata, należy wzmóc czujność i zadbać o zabezpieczenia higieniczne, nie ma jednak powodu, aby bić na alarm, wzorem „ze wszech miar usprawiedliwionych” rodziców sprzed dwudziestu ośmiu lat, z czasów największego w historii ataku polio – epidemii roku tysiąc dziewięćset szesnastego, która dotknęła wszystkie północno-wschodnie stany Ameryki, zbierając żniwo dwudziestu siedmiu tysięcy zachorowań, w tym sześciu tysięcy śmiertelnych. W Newark odnotowano wówczas tysiąc trzysta sześćdziesiąt przypadków, a trzystu sześćdziesięciu trzech pacjentów zmarło.
Napisana w 2010 roku powieść Philipa Rotha Nemezis przenosi nas do Newark w Stanach Zjednoczonych w lato 1944 roku. W mieście pojawiają się zachorowania na polio, które wkrótce docierają do niewielkiej żydowskiej społeczności, w szkole, w której nauczycielem wychowania fizycznego jest Bucky Cantor. Skojarzenia z Dżumą Alberta Camus są nieuniknione, ze względu na temat, sposób narracji, coraz bardziej duszną atmosferę oraz postawę Bucky’ego. Zostawię jednak samą fabułę (w gruncie rzeczy dość przewidywalną), skupiając się raczej na wydarzeniach, które można odnieść do aktualnej sytuacji. Powieść, co prawda jest fikcją, ale Roth pisząc książkę oparł się na źródłach, nie ma więc powodów by nie uznać, że problemy z którym zmagały się społeczności były podobne (w 1944 roku przypadków śmiertelnych polio było 1433 oraz ponad 19 tysięcy osób, które doświadczyły paraliżu – źródło).
Mamy więc i swego rodzaju “antymaseczkowców” i buntowników. W jednej z pierwszych scen w książce grupka Włochów przyjeżdża do dzielnicy żydowskiej, żeby poroznosić trochę polio, bo u nich w dzielnicy już jest, a tu jeszcze nie.
Pojawia się strach u rodziców o dzieci, i z drugiej strony racjonalizm i rozsądek lekarzy oraz głównego bohatera. Oczywiście różnica między obecną sytuacją jest ogromna, bo polio dotykało przede wszystkim dzieci. Gdyby COVID-19 miał działać podobnie, może mniej byłoby sceptyków. Jest również próba zrozumienia skąd się wzięła choroba. Wiadomo, że jest to wirus, jednak w latach czterdziestych nauka była na innym poziomie niż dziś, stąd rodzice mają pretensję do głównego bohatera, że być może to on naraża ich dzieci.
Podobnie jak dziś, mamy dzieci i młodzież, która zachowuje się tak, jak zwykła się zachowywać. Nawet w obliczu znacznie większego zagrożenia, niż ma to miejsce dziś.
Co robiliby chłopcy, gdyby nie wolno im było przychodzić na boisko? Siedzieliby w domu? Nie, graliby gdzie indziej, na ulicy, na pustej działce, albo chodziliby do parku ganiać za piłką. Nie wystarczy zamknąć boiska, żeby dzieci przestały się gromadzić. W domach nie usiedzą – będą się wałęsały grupkami po cukierniach, grały na fliperach, zaczepiały się i poszturchiwały dla zabawy. Będą podpijać sobie nawzajem oranżadę z butelek, choćby im pan nie wiem ile razy mówił, żeby tego nie robiły. Część z nadmiaru niewykorzystanej energii i z nudów zagalopuje się i wpakuje w tarapaty. To nie są aniołki – to są chłopcy.
Gdzieś w tle pojawiają się doniesienia o działaniach władz. Na początku zdystansowane, wszyscy czekają, starają się nie wzbudzać paniki. Jednak w pewnym momencie trzeba podejmować rozwiązania bardziej zdecydowane. Podczas niedawnej rozmowy dotyczącej aktualnej epidemii usłyszałem, od jednego z rozmówców, a propos właśnie polio, że chyba nie dochodziło wówczas do masowego zamykania gospodarek.
Być może nie. Musimy jednak pamiętać o różnicach między tym co działo się pół wieku temu, a dziś. Świat nie był tak globalnie połączony (pomijając już fakt, że trwa wojna), że aby zatrzymać rozprzestrzenianie się wirusa, należało odcinać kolejne drogi transmisji. A jednak w skali mikro działania były podejmowane.
Zaczęły do niego dochodzić słuchy, że jeśli epidemia jeszcze bardziej się nasili, wszystkie miejskie boiska mogą zostać zamknięte, aby zapobiec wzajemnemu kontaktowaniu się dzieci. Decyzję o tym podejmowała w zasadzie Komisja Zdrowia, jednak od burmistrza, który był przeciwny jakiemukolwiek zakłócaniu letnich zajęć młodzieży, zależało ostatecznie, czy wcieli ją w życie.
[…]
Dzieci do lat szesnastu nie mają wstępu do kin. Zamyka się miejski basen. Zamyka się biblioteka publiczna i wszystkie jej filie. Pastorzy zamykają szkółki niedzielne. Tak stoi w gazecie. Rok szkolny może się nie rozpocząć o czasie, jeśli sytuacja nie ulegnie poprawie. Przeczytam ci początek. „Istnieje możliwość, że szkoły publiczne…”
– Ale co konkretnie piszą o boiskach?
– Nic. Boiska wymienione są tylko na liście obiektów, które burmistrz ma zamknąć.
Szczepionka na polio została stworzona w 1950 roku przez Hilarego Koprowskiego. Światowe programy szczepień wdrożono na początku lat siedemdziesiątych i wówczas udało się niemal całkowicie opanować chorobę. Minęło już tyle lat, że mogliśmy zapomnieć o tego rodzaju chorobach i konskwencjach z nimi związanymi. Zanim szczepionka się pojawiła dziennie umierało około 1000 dzieci na świecie. Oczywiście lekarze i badacze mogli to zignorować, bo przecież dziennie umierało na pewno więcej dzieci na inne choroby. Taka argumentacja pada często przy okazji obecnej pandemii. Statystyka ma jednak to do siebie, że lepiej wygląda na papierze, niż gdy doświadczamy bycia tym rzadkim przypadkiem. Może więc jednak warto zapobiegać?
[Foto – ok. 1950-60, Rancho Los Amigos Hospital]
Nemezis, Philip Roth
Wyd.: Czytelnik, 2012
Tłum.: Jolanta Kozak