Na imię mi Legion

Pod wpływem Księgi samozniszczenia, kupiłem tomik poezji holenderskiego autora Menno Wigmana. Zdaje się, że autor bardzo popularny w Holandii, uhonorowany Nagrodą Europejski Poeta Wolności. Jak można przeczytać na okładce zbioru Na imię mi Legion “niniejszy tom, opublikowany w 2012 roku, stał się tak popularny, że doczekał się sześciu dodruków”.

Otworzyłem te kilka miesięcy temu na pierwszym wierszu Do mojego kutasa. Przeczytałem, wzruszyłem ramionami, przeczytałem dwa kolejne, zamknąłem książkę i odłożyłem ją na półkę.

No cóż. Gdy miałem te kilkanaście lat i byłem zachwycony Jimem Morrisonem, jakieś rodzime literackie pismo opublikowało wybór tłumaczenia poezji wokalisty The Doors. Kupiłem podekscytowany, jak tylko może być podekscytowany nastolatek, jeśli chodzi o twórczość idola. Przeczytałem Lament for my cock i nie wiem, czy bardziej nie rozumiałem, czy bardziej byłem zażenowany. Bo nie zawstydzony. W końcu gdy się słucha buntownika, którego ma się za idola, trzeba przełamywać mieszczański wstyd (nawet w latach 80. w PRL-u). Płyta An American Prayer, na której znajduje się zilustrowany muzycznie wybór poezji Morrisona, była długi czas bardzo trudna do osiągnięcia (CD mógł się z jakichś powodów ukazać dopiero po wielu latach, gdy inne płyty były dostępne). Lubię do dziś tę płytę. Lubię jej atmosferę, głos wokalisty. Ale nie muszę już na siłę próbować rozumieć, ani utożsamiać się z poezją.

Gdy czytam kilka dekad później, lamenty nad kutasem innego faceta, nie jestem tym zainteresowany.

[…]

mój kutasie, cośmy to wyczyniali dziś?

Precz z tanią melancholią, dajże spokój, weź

przestań, śpisz mi w spodniach tak zmęczony tym,

kto cię zażarcie pozbawia tych sperm.

 

Brak nadziei, brak sensu, brak dziewczyny do 

łóżka. Nago jak woda mknie przez głowę ruch

bioder. Październik. Czterdziestka i już

żadne łóżko nie trzaska nadgodzin.

[…]

Dostałem ostatnio kilka tomików poezji. Wracam, czytam, podoba mi się. Część jest nie do publikacji, ze względu na prywatność darczyńcy. Postanawiam przypomnieć sobie ten świat – świat poezji. Idzie ciężko (Ida Linde). To nie moja wrażliwość.

Ale to nie chodzi o poezję, jako taką. To przecież wyłącznie słowa. Wyraz czyjejś wyobraźni, emocji, przeżyć, pomysłów. Tak jak nie muszą mi się podobać jakieś powieści, książki popularnonaukowe, płyty, filmy, tak nie muszą mi pasować czyjeś wiersze. Nie muszą być “moje”. Nie muszę się z nimi, ani utożsamiać, ani ciekawić światem przeżyć autora.

I tak jest z Menno Wigmanem. Choć jest coś co mnie intryguje. Oto autor z zamożnego kraju, w rankingach komfortu życia plasującego się na czele, opisuje codzienne zmagania, frustracje, lęki. 

O tym między innymi rozmawialiśmy w marcu 2022 z Moniką Szubrycht oraz Dorotą Próchniewicz, przy okazji książek właśnie niderlandzkich autorów.

W całym tomiku Wigmana, zaznaczyłem sobie dwa wiersze, w jakiś sposób ciekawe. Całości jednak nie dokończyłem. Nuda. Czułem się jak słuchacz nieinteresujących mnie zupełnie frustracji innego kolesia.

Podczas pisania tej notki włączyłem sobie An American Prayer. Z pewnością dosłucham do końca. Nie z uwagi na teksty, tylko muzykę, głos, atmosferę.

[Photo by jules a. on Unsplash ]

Na imię mi Legion, M. Wigman

Na imię mi Legion, Menno Wigman

Wyd.: Instytut Kultury Miejskiej, 2018

Tłum.: Barbara Kalla, Adam Wiedemann

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *