Całkiem zwyczajny kraj

Ludzie oczekują jasnego podziału na bohaterów i zbrodniarzy, a nie skomplikowanych historii, w których kaci stają się ofiarami, bohaterowie działają z niskich pobudek, a szlachetni dowódcy podejmują fatalne decyzje.

Nie jest do końca prawdziwe to zdanie Briana Portera-Szűcsa. Uwielbiamy złożone historie w kinie, literaturze. Kochamy bohaterów, którzy mają własne słabości, nie wierzymy w perfekcyjne ideały. Jednak prawdą jest, że jeśli chodzi o naszą własną historię, wolelibyśmy, żeby wszystko było czarno-białe. Jak w wizji małego dziecka, który musi wiedzieć, kto jest dobry, a kto zły. Jeśli mamy narodowego wieszcza, to nie może mieć rys (patrz: Brązownicy, Boya-Żeleńskiego), jeśli mówimy o jakimś bohaterze wojennym, niech nikt nie śmie wypominać jego słabostek. Dlatego taką niechęcią darzone są wszelkie skazy, gdy Polak nie okazuje się szlachetny, wspaniałomyślny i dobroduszny, tylko jest gnidą, antysemitą, leniem i wałkoniem, a bohaterstwo zdarza mu się przez przypadek (choć z drugiej strony kochamy Franciszka Dolasa). Ten problem zaczął znów narastać, odkąd władza próbuje pisać martyrologię na nowo, zaś każdy kto podważa mit Polaka-bohatera jest od razu wrogiem i nie ma prawa o sobie mówić, jako o patriocie (podobnie zresztą jak w Turcji Erdogana). Patologią jest przejmowania symboliki i wymuszanie na innych “jednego słusznego patriotyzmu”. Dlatego też niełatwego zadania podjął się amerykański historyk z polskimi korzeniami Brian Porter-Szűcs pisząc książkę Całkiem zwyczajny kraj. Historia Polski bez martyrologii.

To zamach na nasze świętości! Powstania, cierpienia, rozbiory, ucisk! Przecież jesteśmy Chrystusem narodów! Jak on śmiał! Tymczasem koncepcja autora jest prosta – pokażę wam, waszą historię bez tego zadęcia, przez pryzmat procesów, które miały miejsce w innych krajach w danych okresach i epokach historycznych. Wasze rozbiory nie są niczym wyjątkowym jeśli spojrzymy na dynamikę wydarzeń w Europie od XVI wieku. Narody były przemieszane, kraje takie jakie znamy dziś nie istniały, albo istniały w zupełnie innych formach, zaś człowieka bardziej definiowało to, że był biednym chłopem, niż to w jakim języku mówił i gdzie się urodził.

Pierwsza część książki udała się Szűcsowi świetnie. Jest ciekawa, autor ma dar opowiadania, a przede wszystkim pokazuje złożoność historii Europy. Czasami zwraca uwagę na rzeczy oczywiste, które gdzieś umykają w naszej edukacji, nie mówiąc, już o dyskusjach politycznych. My jednym tchem wymieniamy “ojców polskiej niepodległości”, on zaś pokazuje jak ogromnie byli zróżnicowani.

W po­pu­lar­nej, męt­nej i pod­ko­lo­ro­wa­nej wer­sji hi­sto­rii tego roku, Dmow­skie­go i Pi­łsud­skie­go przed­sta­wia się nie­raz jako dwóch oj­ców za­ło­ży­cie­li no­wo­cze­snej Pol­ski, z któ­rych ka­żdy wnió­sł cen­ny wkład w jej po­wsta­nie. Tym­cza­sem ka­żdy z nich prze­wró­ci­łby się w gro­bie, sły­sząc, jak na po­trze­by tej mi­łej opo­wiast­ki za­cie­ra się ist­nie­jące mi­ędzy nimi ró­żni­ce. Je­dy­nym, co łączy­ło oby­dwu mężczyzn, był rze­czow­nik „Pol­ska”. Mo­gło­by się wy­da­wać, że to wy­star­czy, ale w świe­cie, w któ­rym Pol­ska była wci­ąż jesz­cze ra­czej ideą niż kon­kret­nym pa­ństwem, samo od­da­nie oj­czy­źnie nie pro­wa­dzi­ło by­naj­mniej do pa­trio­ty­zmu, któ­ry prze­kra­cza­łby ró­żni­ce ide­owe. Skądi­nąd mó­wie­nie o „ró­żni­cach ide­owych” try­wia­li­zu­je prze­pa­ść roz­dzie­la­jącą wi­zje Pol­ski Pi­łsud­skie­go i Dmow­skie­go. Jó­zef Pi­łsud­ski i Ro­man Dmow­ski nie ry­wa­li­zo­wa­li ze sobą o wła­dzę nad kra­jem, któ­ry oby­dwaj ko­cha­li: ka­żdy z nich sta­rał się stwo­rzyć ca­łko­wi­cie od­mien­ne pa­ństwo i ich pa­ństwa – poza na­zwą – mia­ły ze sobą bar­dzo nie­wie­le wspól­ne­go. Dmow­ski nie mógł od­czu­wać żad­nej pa­trio­tycz­nej wi­ęzi z Pol­ską, któ­rą two­rzył Pi­łsud­ski, przy czym do­kład­nie tak samo by­ło­by, gdy­by sy­tu­acja była od­wrot­na.

Niestety najciekawsza część książki to właśnie czas poprzedzający II wojnę światową. Później autor wielokrotnie zapewnia, że mimo pewnej normalności i zupełnie “niewyjątkowości”, to co się wydarzyło podczas II wojny światowej było na swój sposób ogromnym nieszczęściem, choć podobnym nieszczęściem był ten okres dla innych narodów. Zaś już zupełną katastrofą są rozdziały opisujące Polskę komunistyczną. Gdzieś umknęła ta lekkość narracji i snucia opowieści, na rzecz cytowania różnego rodzaju statystyk, jakby przelatywał kolejne roczniki GUS-owskie, powtarzając kilkukrotnie, że co prawda poziom życia w PRL był niższy, niż w krajach zachodnich, ale nie tak niski, jak w niektórych afrykańskich, czy azjatyckich i wybranych europejskich. Nie istniała więc skrajna bieda, były co najwyżej uciążliwości życia codziennego. Zaś większość ludzi – mimo życia w reżimie – jednak funkcjonowała całkiem zwyczajnie. To oczywiście jest prawda, w reżimach ludzie żyją, kochają się, kupują, jedzą, śmieją, a jednak z drugiej strony istnieje mnóstwo ograniczeń, zakazów i zagrożeń. Jednak te wywody autora są według mnie jakieś jednowymiarowe. Zabrakło mi szerokiego kontekstu, który charakteryzował pierwsze części. Zabrakło mi porównania do innych krajów, nie tylko naszego regionu, ale również europejskich. W końcu, choćby Portugalia i Grecja borykały się z dyktaturami, zaś demokracja w krajach zachodu dopiero się szlifowała, i wolność słowa, oraz prawa do strajków były ograniczone. Autor pisze o niewymienialności złotego, czarnym rynku walutowym oraz oficjalnych bonach towarowych, czyli niby-dolarach, ale myślę, że wiele osób by się zdziwiło, że choćby w Anglii w latach 60. XX wieku funt nie był w pełni wymienialny, większych ilości gotówki nie można było wywozić, zaś banki prowadziły rejestry wszelkich transakcji wymiany dokonywanych przez obywateli i obcokrajowców. Właśnie takie rzeczy pokazywałyby, jak funkcjonowały nie tylko kraje bloku sowieckiego, ale również demokracje, które dziś uznajemy za rozwinięte. W wielu sytuacjach podejście rządzących było podobne, choć komuniści oczywiście pozwalali sobie na o wiele więcej. Wiemy, że w Polsce były niedobory żywności, wprowadzono kartki na żywność. Jako pierwsze na cukier, ale mało kto wie, że było to związane z globalnym niedoborem tego towaru. 

Oczywiście to jest historia Polski i na tym się autor koncentruje, ale brak tych odwołań sprawia, że gdzieś umyka tytułowa teza o “całkiem zwyczajnym kraju”.

Mam więc duży niedosyt i w sumie jestem rozczarowany tą drugą powojenną częścią, zbyt nudną i przegadaną.

Całkiem zwyczajny kraj. Historia Polski bez martyrologii, B. Porter-Szűcs

Całkiem zwyczajny kraj. Historia Polski bez martyrologii, Brian Porter-Szűcs

Wyd.: Filtry, 2021

Tłum.: Jan Dzierzgowski, Anna Dzierzgowska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *