Ragtime

Jedną z najciekawszych przygód czytelniczych w tym roku był dla mnie Ptak dobrego Boga. Twainowski humor, a przede wszystkim historia zbudowana na podstawie realnych postaci i wydarzeń, w którą autor powplatał własną wyobraźnię dawała mnóstwo radości. Na podobnej zasadzie zbudowany jest Ragtime, E.L. Doctorowa napisany czterdzieści lat temu.

Jest początek XX wieku, rewolucja przemysłowa i technologiczna trwa. Obserwujemy prywatne życie J.P. Morgana, Harry’ego Houdini, Evelyn Nesbit, Roberta Peary, Bookera Washingtona i wielu innych. W faktyczne zdarzenia (między innymi proces stulecia) wpleciona jest historia pewnej rodziny. Jak w tego typu książkach bywa, nieprawdopodobne miesza się z możliwym, zastanawiamy się co faktycznie mogło się zdarzyć, a co się zdarzyło faktycznie.

To co odróżnia Ragtime od książki Jamesa McBride’a to powaga. Absurdalne zetknięcie postaci fikcyjnych i rzeczywistych nie jest podstawą do humorystycznej opowieści. Nie jest to książka podobna do tych, które napisał Jonas Jonasson (Stulatek, który wyskoczyl przez okno i zniknął czy Analfabetka, która potrafiła liczyć). To raczej gorzka historia o budowaniu kapitalizmu przemysłowego, relacji w tamtych latach. Po prostu kronika czasów.

W kopalniach górnicy mieli dniówkę dolar sześćdziesiąt za wydobycie trzech ton węgla. Na plantacjach tytoniu Murzyni zbierali liście po trzynaście godzin dziennie – mężczyźni, kobiety, dzieci. Płacono im sześć centów za godzinę. Dzieci nie były dyskryminowane. Ceniono je i zatrudniano wszędzie. Nie narzekały, tak jak często czynili dorośli. Pracodawcy mówili o nich, że są jak radosne elfy. Jedynym problemem był ich brak wytrzymałości. Chociaż szybsze i zwinniejsze od dorosłych, pod wieczór zaczynały tracić siły. W fabrykach konserw i tkalniach w tych właśnie godzinach ulegały wypadkom, obcinało im palce, miażdżyło stopy lub ręce, Trzeba było je pilnować, żeby nie zasypiały.

Narracja prowadzona krótkimi zdaniami, bez zbędnych ozdobników jest największą siłą tej książki. Doctorowa poznałem dopiero teraz. Wszystko rozpoczęło się od ostatniej jego książki czyli Umysłu Andrew. Później wybrałem te uznawane za największe jego powieści. Choć doceniałem kunszt i dobrze mi się je czytało, brakowało mi tam czegoś. Tego trudnego do określenia czegoś, co sprawia, że z jednej strony dobrze się to wszystko czyta, ale zostaje jakiś niedosyt. Ragtime się z tego niemal wyłamał.

Od rozdziału czwartego i “spotkania” Mamy z pracodawcą, napisanego pozornie bardzo suchym językiem wiedziałem, że to jest ten rodzaj pisania, który bardzo cenię. Dlaczego napisałem, że “niemal” się wyłamał? Chodzi o zakończenie. Żeby rozwiązać intrygę i pewne wątki autor chwyta się już takich rozwiązań, przy których odnosi się wrażenie, że po prostu chce zrobić to jak najszybciej, już nie specjalnie się starając. Podobną zresztą wadę mają książki Jonassona. Ot trzeba kogoś z kimś spotkać, dodać jakąś katastrofę, zabić bohatera, bądź znaleźć mu wspaniałą przyszłość.

Ale pisane wszystko jest nadal z ogromnym wyczuciem i klasą.

W moim egzemplarzu z biblioteki było jeszcze dodatkowe zakończenie.

Ragtime, wyznanie

 

Ragtime, E.L. Doctorow

Ragtime, E.L. Doctorow

Wyd.: Rebis, 2012

Tłum.: Mira Michałowska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *