Dryfując do Betlejem

Dar narracji – tak się to nazywa? Talent bajarza, jaki rozwija się w pisarstwie? Umiejętność opowiadania to oczywiście dar, talent, specyficzna umiejętność. Niektórzy są go pozbawieni – pędzą za szybko lub mruczą monotonnie, plączą kolejność zdarzeń, pomijają elementy kluczowe, zbyt się skupiają na nieistotnych, a w końcu knocą kulminację.  Ursula LeGuin, Nie ma czasu. Myśli o tym co ważne

Nie udało mi się do dziś przeczytać Roku magicznego myślenia Joan Didion, choć to pozycja, która się automatycznie pojawia przy okazji wszelkiego rodzaju książek o żałobie. Polskie tłumaczenie osiąga na portalach aukcyjnych wysokie ceny, a do oryginału, choć mam od jakiegoś czasu na czytniku nie mogłem się cały czas zabrać. Nieco zniechęcał mnie tytuł, sugerujący jakąś zbyt dużą dawkę duchowości i ezoteryki. Ma to jednak szansę się zmienić, mimo, że  chcę już za sobą zostawić część tych książek.

Jednak impulsem do poszukiwania “czegokolwiek” amerykańskiej autorki jest wydany niedawno po polsku zbiór Dryfując do Betlejem. Zbiór esejów, reportaży, felietonów z lat sześćdziesiątych XX wieku. W zasadzie trudno te teksty zaklasyfikować, choć nie ma to większego znaczenia. Didion posiada dar narracji. Pisze o miejscach, osobach, wydarzeniach. Wiele z tych historii nie ma puenty, morału, są tylko obrazami, obrazami ze słów. Niemal zakochuję się w pierwszym tekście “Którzy śnią złoty sen” 

Październik to niedobry miesiąc ze względu na wiatr, to miesiąc, w którym oddycha się z trudem, a na wzgórzach dochodzi do samozapłonów. Nie padało od kwietnia. Każdy odgłos brzmi jak krzyk. Gdziekolwiek wieje wiatr, tam nastaje sezon samobójstw i rozwodów, i strachu porosłego cierniami.

[…]

11 stycznia 1965 roku był w południowej Kalifornii pogodnym i ciepłym dniem, jednym z tych, kiedy na horyzoncie Pacyfiku widać majaczącą Catalinę, powietrze pachnie kwiatami pomarańczy, a świat wydaje się bardzo oddalony od ponurego i pełnego trudów Wschodu, oddalony od zimna, oddalony od przeszłości.

Pewna kobieta w Hollywood przesiedziała całą noc na masce swojego samochodu, próbując nie dopuścić do jego zajęcia przez agencję komorniczą.

Siedemdziesięcioletni emeryt przejechał swoim kombi z prędkością pięciu mil na godzinę przed trzema salonami pokera w Gardenie, opróżniając przy tym magazynki trzech pistoletów oraz strzelby dwunastki; mierząc w okna, ranił dwadzieścia dziewięć osób. „Wiele młodych kobiet zostaje prostytutkami tylko po to, żeby mieć za co grać w karty” – tłumaczył w liście. Małżonka aktora Nicka Adamsa powiedziała, że „nie zaskoczyło” jej wcale, że jej mąż o swoich zamiarach wzięcia z nią rozwodu poinformował ją publicznie podczas audycji Lesa Crane’a, a dalej, bardziej na północ, pewien szesnastolatek skoczył z mostu Golden Gate i przeżył.

Czy dziś może w ogóle interesować nas historia procesu niejakiej Lucille Miller, albo opowieść o chorobie Johna Wayne’a, lub spory sąsiedzkie jakie toczyła Joan Baez? Tak! Jeśli jest to opowiedziane, tak jak zrobiła to Didion. Czytając te kawałki, które ewidentnie są tekstami reporterskimi myślałem o tym sileniu się na obiektywizm polskich reportażystów, posługujących się językiem, manierami i chwytami jak z matrycy, w rezultacie nawet jeśli piszą o ciekawych sprawach, są niezmiernie nudni. Didion jest obecna w swoich tekstach. Tam widać i czuć osobowość autorki! Nie ocenia swoich bohaterów, ale patrzymy na nich jej oczami, to jej skojarzenia, wspomnienia i porównania budują całą atmosferę. To nie jest reportaż obiektywny, tak jak obiektywny nie jest Charlie LeDuff, Hunter S. Thompson, czy Michael Herr, ale jak już wspomniałem nie jest oceniający. Choć naturalnie wychwytywanie takich, a nie innych obrazów sprawia, że patrzymy już z pewnej perspektywy.

Pierwszą część książki Style życia w złotej krainie, kończy tytułowy Dryfując w Betlejem, o którym w przedmowie Didion pisze, że był dla niej psychicznie i fizycznie obciążający. A to tylko próba pokazania środowiska dzieci-kwiatów w 1967 roku. Autorka ma wówczas trzydzieści dwa lata i teoretycznie powinna być jej bliska rewolucja młodych. A jednak, gdy rysuje nam świat nieustannie naćpanych nastolatek i nastolatków oraz dwudziestoparolatków, czujemy, że ona jest jednak z zupełnie innego świata. Słusznie zresztą, bo ludzie, których poznaje traktują ją jako przedstawicielkę “trujących” mediów, a poza tym pokoleniowe hasło wówczas (i pewnie dziś) brzmiało “nie ufaj nikomu po trzydziestce”.

Norris stwierdza, że byłoby dużo prościej, gdybym wrzuciła kwasa. Ja na to, że jestem niestabilna.

– No dobra, mniejsza z tym, bierz trawę – mówi, wciskając mi ją w dłoń.

Pewnego dnia pyta, ile mam lat. Odpowiadam, że trzydzieści dwa. Chwilę to trwa, ale Norris staje na wysokości zadania.

– Nie przejmuj się – mówi w końcu. – Są też starzy hipisi.

Zdecydowanie słabsze i nierówne są pozostałe części. Zwłaszcza teksty pisane na początku lat sześćdziesiątych. Trochę notatki, trochę zapiski, różnego rodzaju impresje, skojarzenia. To jednak nie jest zupełnie istotne. Muszę szukać innych książek Didion.

[foto: Joan Baez w sądzie Monterey County, 1965]

Dryfując do Betlejem J. Didion

Dryfując do Betlejem, Joan Didion

Wyd.: Cyranka, 2021

Tłum.: Mikołaj Denderski

2 komentarze do “Dryfując do Betlejem”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *