Lec. Autobiografia słowa

Mam na podręcznej półce Myśli nieuczesane wszystkie Stanisława Jerzego Leca. Sięgam do nich od czasu do czasu. Otwieram na losowo wybranych stronach i czytam sobie te krótkie frazy, stworzone przez mistrza słów, jakim był Lec. W zasadzie nic nie wiedziałem o osobie autora, gdy więc zobaczyłem, że wydana została już jakiś czas temu książka Lidii Kośki Lec. Autobiografia słowa, nie mogłem przejść obojętnie.

Przytłoczyła mnie na kilka tygodni swoim ciężarem i objętością, więc musiała pójść do kolejki. Lidia Kośka zna twórczość Leca od podszewki. Zajmowała się redakcją Myśli nieuczesanych wszystkich wydanych na stulecie urodzin autora przez Noir Sur Blanc, ale im dłużej czytałem jej książkę, tym większy czułem niepokój.

W końcu znalazłem informację, że jest to jej praca doktorska z 2008 roku.

Na jednej stronie Myśli nieuczesanych znajduje się około stu słów. Precyzyjnych, wycyzelowanych, przy których można się zatrzymać, albo przeskoczyć do kolejnych. Na jednej stronie pracy Lidii Kośki tych słów jest co najmniej trzykrotnie więcej. Analizujących, wyjaśniających, rozbrajających, interpretujących, męczących.

Być może to dobra książka dla literaturoznawców i językoznawców. Przypisywane Otto von Bismarckowi zdanie, że ludzie nie powinni wiedzieć, jak robi się politykę i kiełbasę, rozszerzyłbym o frazę, że nie powinni też wiedzieć, jak czasami rozbebesza się literaturę.

Absurdalne są te miejsca, gdzie Lecowskie dosadne i krótkie słowa

Jak najmniej wyrazów, jak najwięcej wyrazu.

doczekały się interpretacji, wyjaśnienia, doprecyzowania, rozmemłania. Nie jestem literaturoznawcą (więc może profanem), ale od dwudziestu lat pracuję w branży, w której komentarz i interpretacja bieżących, nawet najbardziej błahych i nie znaczacych wydarzeń jest jej solą i wiem, że zinterpretować oraz wyjaśnić można wszystko. Tylko czy to ma jakikolwiek sens?

Pisze Lidia Kośka:

Pisania i odczytywania aforyzmów dotyczą określone nawyki kulturowe. Do każdego dzieła czytelnik przystępuje z pewnymi oczekiwaniami, a pożytki z indywidualnej lektury oraz recepcja danego utworu od założeń tych w znacznym stopniu zależą. Tylko z rzadka autorowi, zwłaszcza uprawiającemu skonwencjonalizowany gatunek literacki, udaje się zadziałać tak silnie i nowatorsko, by przełamać te czytelnicze uschematycznione nadzieje i ustanowić ich nowy kształt. Mija sześćdziesiąt lat od czasu, gdy MN (Myśli nieuczesane) zaczęły się ukazywać w prasie, a ich recepcja wciąż jest zagadkowa i niedostateczna, momentami fałszywa.

AAAA! Boję się, gdy ktoś chce mi wyjaśniać mój odbiór literatury. Nawet jeśli ma być fałszywy.

Po lecowskim:

Chcą, bym pisał zrozumiale dla każdego sierżanta milicji. Nie! Niżej chorążego nie piszę!

następuje:

Aby zrozumieć aforyzm to nie znaczy wykryć aluzje, wymienić jedne słowa na inne. Rozumienie aforyzmu Leca nie polega na przekładzie (na język bezaluzyjny), lecz na przenikaniu – w coraz głębsze warstwy słów. “Kierunek” interpretacji i jej “głębokość” są sprawą indywidualną i nie zależą od wykształcenia. Choćby aforyzm “Chcą, bym…” – nie chodzi w nim wcale o hierarchię stopni, sierżant i chorąży reprezentują tu raczej formacje duchowe. Chorąży maszerujący przez MN jest tym szczególnym żołnierzem, który dźwiga nie karabon, lecz sztandar,z oddaniem chroniąc to, co najcenniejsze (a może całkiem zbędne?) – ideę, jej znak. Na polu walki jest właściwie bezproduktywnym (nieprzysparzającym trupów) indywidualistą. W dawnej Polsce miano chorążego było także ziemskim tytułem honorowym…. [przerywam]

Słowa, słowa, słowa, słowa, zbyt dużo niepotrzebnych słów. Wolę jednak pozostawać przy swoich, być może nie tak głębokich (czy nie powinienem za autorką użyć cudzysłowu w przypadku “głębokich”) interpretacjach.

Największą wartością tej przegadanej pracy są zamieszczone w niej oryginalne fragmenty fantastycznych felietonów Leca z lat trzydziestych (nie mogę znaleźć w cyfrowych bibliotekach Dziennika Popularnego), jego liryki oraz oczywiście przemycane tu i ówdzie informacje o życiu – opuszczeniu Polski, zmaganiu się z cenzurą, pracy nad słowami. Wyłuskuję co wartościowsze rzeczy z tego wodospadu interpretacji.

Nie umniejszając autorce wiedzy o Lecu i jego twórczości mam jednak wrażenie (ale kimże ja jestem), że dobry redaktor naprawdę pozbyłby by się wielu niepotrzebnych słów i praca Lidii Kośki, wcale by na tym nie straciła.

Zostawię sobie na koniec jeden aforyzm Leca jako komentarz do bieżącej sytuacji w Polsce. Czytam opinie o rodzimej polityce osób, z których część dumnie zwie się symetrystami, spora zaś część utożsamia się lewicą. Z dużą swadą i pewnością siebie tłumaczą, jak pokonać Prawo i Sprawiedliwość w nadchodzących wyborach. Mam wrażenie, że sprawdza się to do rady – bądźcie jak oni, tylko bardziej; manipulujcie, obiecujcie, ukrywajcie. Tylko wtedy wygracie.

W tym samym nurcie odczytałem komentarz Jana Radomskiego o wpisie Rafała Trzaskowskiego poświęconym Bronisławowi Geremkowi i późniejszemu wyjaśnieniu Leszka Engelkinga. Według Radomskiego Trzaskowski jest bufonem, przebrzmiałym inteligentem o braku słuchu społecznego. Przechwalanie się znajomością języków, sztuki jest w dobie populistycznej rewolucji prowokacją wymierzoną w zwykłego człowieka. W skrócie – powinien to wszystko ukryć, jeśli zamierza zwyciężyć w wyborach i zbratać się ludem.

Zdaje się, że wszyscy lewicowcy, symetryści, postneomarksiści, albo neopostmarksiści mają na sztandarach gorzki aforyzm Leca:

Próby zwalczania kłamstwa prawdą okazywały się zawsze nadaremne. Kłamstwo zniweczyć można tylko większym kłamstwem.

 

Lec. Autobiografia słowa, L. Kośka

Lec. Autobiografia słowa, Lidia Kośka

Wyd.: Żydowski Instytut Historyczny, 2015

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *