Fałszerze pieprzu

Kupiłem Fałszerzy pieprzu Moniki Sznajderman równocześnie z Sercem Radki Franczak. Miałem szczerą chęć poznać przynajmniej część finalistów nominowanych w tym roku do Nike. Serce przeczytałem niemal od razu po zakupie Fałszerze… musieli odczekać.

Rozumiem sens spisywania tego rodzaju wspomnień dla samego autora, rodziny, znajomych. To swego rodzaju pamiątka, hołd oddany przodkom. W ten sposób między innymi ukazały się Wspomnienia… Aleksandra Mogilnickiego. Początkowo niewielkim nakładem, dzięki staraniom rodziny. Dla postronnego i w zasadzie przypadkowego czytelnika ten rodzaj wspomnień, nie musi być wciągający. Choć sporo można dowiedzieć się o wydarzeniach z epoki. U Mogilnickiego ta prywatna mniej interesująca treść, była odpowiednio zrównoważona ogólnymi rozważaniami. Niestety w przypadku książki Moniki Sznajderman ta prywatna, intymna opowieść o rodzinie okazała się nużąca. Analizowanie kolejnych krewnych na wyciąganych z albumu pocztówkach może być ciekawe i poruszające przy wspólnym stole i przy zachowaniu specyficznej atmosfery. W książce nie musi się sprawdzać. Dla postronnej osoby może być po prostu nudne.

Choćby nie wiem, jak poruszająca była historia, to jest to jedna z wielu prywatnych historii w trudnych czasach. Opowiedziana w gruncie rzeczy w niezbyt porywający sposób (irytujące obszerne cytowanie innych). Myślałem sobie w trakcie czytania o wspaniałej Księdze szeptów, która również jest dziełem mającym upamiętnić przodków. Świadków i ofiary innej zagłady. W tym wypadku porównanie nie jest na miejscu, różnica jest zbyt dojmująca. W niemal każdym aspekcie.

Fałszerze pieprzu. Historia rodzinna, M. Sznajderman

Fałszerze pieprzu. Historia rodzinna, Monika Sznajderman

Wyd.: Czarne, 2016

 

4 komentarze do “Fałszerze pieprzu”

  1. Mam nadzieję, że to nie moja „recenzja” Cię zniechęciła. Ale cieszę się, że masz podobne zdanie do mojego. Bo książka nie zachwyca, i już.

    Niedawno wróciłam do „Wszystko jest iluminacją” Jonathana Safrana Froera, tym razem po angielsku – pierwszy raz czytałam po polsku, w przekładzie Kłobukowskiego. Zazdroszcząc mu, że dostał taką fuchę, „bo ja też bym potrafiła to przełożyć”.
    Po dwóch stronach oryginału musiałam odszczekać. Nie potrafiłabym, za nic. Polski przekład jest genialny. I genialny jest oryginał, bo autor miał jakiś pomysł na opisanie Zagłady inaczej niż przez „apel poległych”. Chyba już Ci o tym pisałam, że moim zdaniem przy takim tematach trzeba mieć jakiś „myk”. A, wiem, chodziło mi o „Kolej podziemną”.
    Jeśli nie znasz Froera, polecam. Tę pierwszą książkę. Druga jest gorsza. Trzeciej nie dokończyłam.

    1. Nie było pod wpływem 🙂 przecież wiesz. Ale ona jest przynajmniej to co zdołałem, po prostu nudna.
      I ważność tematu nie dodaje tu dodatkowych punktów. Zapewne istnieją ludzie, którzy chętnie słuchają dowolnych opowieści o innych ludziach – sobie nie znanych. Ale jeśli to jest na zasadzie „a na tym zdjęciu jest babcia Amelia, która…., a na tym wuj Stefan, który…) to do mnie ten przekaz nie trafia.
      Foera czytałem „Strasznie głośno…”, ale jakoś mnie nie porwała

  2. PS. książka ma dwie narracje.
    Współczesna jest genialna językowo i obyczajowo.
    Dawna to realizm magiczny a la Marquez. Jeśli nie lepszy.

    Szkoda, że Froer miał chyba „w sobie” tylko tę jedną powieść. Ale młody jest, może jeszcze napisze coś lepszego nią najnowsze „Here I am”.

  3. Daj Foerowi szansę i przeczytaj „Wszystko jest iluminacją”.
    Sorry za literówki wyżej. Foer. Foer.

    A wracając do „Fałszerzy”, irytowały mnie bedekerowe wstawki o przedwojennej Warszawie. Że na dancingi chodziło się do Adrii, na kawę gdzieś tam itd. Jak przepisane z artykułów Majewskiego w GW, nic nie wnoszące do tematu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *