To było odświeżające. Próbuję sobie przypomnieć, kiedy czytałem coś podobnego i musiały to być jakieś opowiadania Ambrose Bierce z dziesięć lat temu. Odkryłem je wiele lat po Lovecrafcie, więc nie zrobiły już na mnie takiego wrażenia, jakby mogły. W każdym razie zaintrygowały mnie Żywiołaki Michaela McDowella. Nie wiedziałem, czego oczekiwać, spodziewałem się (bez żadnego uzasadnienia) jakiejś horrorowej groteski, może w stylu Pratchetta.
Tak zresztą wyglądało to po pierwszych stronach, gdy historia zaczyna się od pogrzebu i dość dziwnych wydarzeń z nim związanych. Szybko się okazało, że to całkiem zgrabny horror, choć dłużący się niesłychanie. Bez straty dla spójności historii spokojnie można by znacząco ją skrócić.
McDowell był scenarzystą Soku z żuka oraz wstępnie pracował nad Miasteczkiem Halloween. I w Żywiołakach mocno czuć swego rodzaju filmowość. Jestem wręcz zaskoczony, że nie nakręcono filmu na ich podstawie, bo mógłby to być wyjątkowo dobry horror.
Przypomniałem sobie teraz, że czytałem Lśnienie i w pewnym stopniu powieść McDowella przypomina atmosferę z filmu Kubricka. W każdym razie było to sympatyczne doświadczenie, choć na pewien czas zaspokaja moją potrzebę tego rodzaju literatury.
[Photo by jean wimmerlin on Unsplash ]
Żywiołaki, Michael McDowell
Wyd.: Vesper, 2021
Tłum.: Tomasz Chyrzyński