To nie jest kraj dla pracowników. Subiektywna ocena pierwszego rozdziału. I wstępu.

Wiele lat temu w rodzimej prasie finansowej pojawiło się nowe nazwisko. To było naprawdę coś wyjątkowego. Miałem dużą przyjemność z czytania wyjątkowo świeżych tekstów, zupełnie innej tematyki i mnóstwa recenzji książek. Z samego wyboru było widać, że autor jest czytelnikiem, który sam znajduje pozycje, a nie wyłącznie dostaje egzemplarze recenzenckie od wydawnictw. Po pewnym czasie w tekstach dziennikarza coraz więcej było widać zapału ideologicznego. Swego rodzaju prób oceny otaczającej rzeczywistości. Nie ma w tym według mnie nic złego, ale w gruncie rzeczy argumenty były cały czas podobne. Kapitalizm w Polsce to wypaczenia, neoliberalizm doprowadził nas donikąd, to w jakim miejscu Polska się znajduje odbiera mandat do dyskusji tym, którzy do tego doprowadzili, Balcerowicz blebleble. Dla uproszczenia, żeby nie szafować etykietkami oskarżenie dotyczyło pokolenia 40+, czyli tych, którzy budowali ów ułomny kapitalizm.

Odnosiłem wrażenie, że kolejne teksty są w kółko o tym samym. Co więcej intrygował mnie czasem jakiś nagłówek, czytałem dwa pierwsze akapity i zjeżdżałem na koniec, żeby upewnić się kto jest autorem. Trafiałem w 100 procentach. Rafał Woś.

Pokolenie sfrustrowanych 30+

Początkowo związany z Gazetą Prawną, od jakiegoś czas piszący dla Polityki. W zasadzie już nie czytuję jego tekstów, właśnie dlatego, że jest tam mało odkrywania świata (przez siebie samego dla innych), które mnie tak zauroczyło na początku. Teraz są to kolejne manifesty, których treść jest niemal tożsama dla pewnej grupy. Na własne potrzeby nazywam tę grupę pokoleniem 30+, a pozwalam sobie na tę generalizację na bazie jednostkowych wypowiedzi kilku osób, co oczywiście jest nadużyciem. Ale cóż poradzę, gdy ich wypowiedzi są do siebie bardzo podobne.

Krótka charakterystyka grupy: mają około 30-35 lat. Zdecydowaną większość życia przeżyli w gospodarce wolnorynkowej. Doświadczenie PRL-owskie to dla nich może pierwszych osiem-dziesięć lat życia. Okres najbardziej intensywnego chłonięcia świata – czyli wiek nastoletni i studia – to już lata 90. Na rynek pracy weszli jakieś 10 lat temu, w chwili gdy rozpoczął się silny kryzys globalny. Eldorado boomu gospodarczego się skończyło, rynek pracy się skurczył, perspektywy mizerne, a przyzwyczajenie do wysokiego standardu życia (bo są to raczej wielkomiejscy reprezentanci) pozostało. Stąd zrozumiała frustracja i rozgoryczenie. Do tego dochodzi prosty przekaz – chcemy mieć (odpowiedni standard życia), nie chcemy dla kogoś pracować, ale nie podejmiemy ryzyka własnej pracy. Aha i jeszcze – dochód gwarantowany to rozwiązanie.

Media kreują takie wyspy szczęśliwości, które są dla wielu po prostu nieosiągalne

Może nie warto marzyć o Porsche Panamerze i o tych milionach, a nawet setkach tysięcy.

To już nie Rafał Woś, ale właśnie jeden z reprezentantów tej mojej arbitralnie stworzonej grupy. Kamil Fejfer, twórca facebookowego Magazynu Porażka. Produktu który miał byś śmiesznostką, heheszkiem, a okazał się credo życiowym autora. To jest zresztą osobny temat. Jak niektórzy stworzyli sobie marzenia na podstawie obrazków w gazetach. Do tej samej grupy zaliczam jeszcze Kubę Wojtaszczyka (pisarza, autora m.in. Kiedy zdarza się przemoc lubię patrzeć). O poglądach K. Wojtaszczyka pisałem już kiedyś i wydają mi się zbliżone do spojrzenia na świat R. Wosia oraz K. Fajfera i całej rzeszy sfrustrowanych trzydziestolatków (w uproszczeniu) rozgoryczonych kapitalizmem. A jeśli kapitalizmem to również wolnym rynkiem. Co prawda nie za bardzo dają odpowiedź co w zamian, bo myślę, że sami czują do czego może to prowadzić. Ale nie przeszkadza im oczywiście to oskarżać wolnego rynku, kapitalizmu, liberalizmu i oczywiście Leszka Balcerowicza. O wszystko co złe.

Według mnie jest to taki niewypowiedziany wprost flirt z socjalizmem. Wydaje się, że wszyscy trzej krytykują kapitalizm (albo jego pewne przejawy), nie za bardzo dając rozwiązania, bo te, które daje się odczytać między wierszami bardzo mocno podjeżdżają marksizmem. Oczywiście to wszystko ładnie brzmi: równość, sprawiedliwość, dystrybucja, odpowiedzialność społeczna, ale gdy zaczniemy dociekać i zadawać pytanie: “jak to zrobić?” raczej nie doczekamy się jasnych odpowiedzi. Właśnie dlatego, że będą to rozwiązania, które przez kilkadziesiąt lat testowali zwolennicy idei równości proletariatu i zdaje się, że wyłożyli się mocno na rzeczywistości.

Wrócę do Rafała Wosia. Jestem więc na etapie, gdy nudzą mnie jego teksty, bo niemal w każdym pojawiają się te same argumenty. Więcej w nich zapału ideologicznego i chwytliwych haseł felietonistycznych niż konkretnych propozycji. Może popełniam błąd, bo może w kolejnych jest coś więcej? Nie wiem.

Rafał Woś (i inni podobnie myślący) często biorą sobie na celownik Witolda Gadomskiego, dziennikarza przez wiele lat związanego z Gazetą Wyborczą, piszącego o gospodarce. Stworzyli sobie z niego ikonę liberalizmu/kapitalizmu/zła-obecnego-stanu. I tu ciekawostka. W przypadku W. Gadomskiego miałem podobnie jak z Rafałem Wosiem. Wiele lat temu czytywałem jego teksty z ogromnym zainteresowaniem, a później z coraz większym znużeniem, odnosząc wrażenie, że czytam wciąż to samo.

Ideologiczna felietonistyka

W 2014 roku Rafał Woś wydaje książkę Dziecięca choroba liberalizmu. Kilka wywiadów z autorem, różnych opinii o książce sprawiły, że nie miałem najmniejszej ochoty jej czytać. Głównie z powodów wymienionych wcześniej. Choć zdaje się, że w środowiskach definiujących się jako lewicowe, książka cieszyła się znacznym powodzeniem.

Niedawno ukazała się nowa książka Rafała To nie jest kraj dla pracowników. Gdy się o tym dowiedziałem moje zachowanie zaczęło przypominać nieco zachowanie ćmy. Zignorowałem najpierw ten fakt (z powodów powyższych), ale im częściej na nią trafiałem – przekleństwo remarketingu –  tym bardziej mnie do niej ciągnęło. Choćby po to, żeby zweryfikować lub nie swoje wcześniejsze przekonania o poglądach autora.

Czytam notkę wydawcy:

Ta książka wywoła rewolucję!

O matko? Naprawdę?

Odpuszczam. Niestety światło świecy migoce i przyciąga. Wracam znów za jakiś czas.

Zaglądam do szczegółowych informacji i czytam, że pozycja ma czterysta stron.

No nie! Nie chce mi się. Mam przekonanie, że to będzie taka rewolucja, którą się robi siedząc w pubie z kumplami i pijąc kolejne piwo.

Ale wracam. Loguję się do jednej z księgarni, gdzie mam konto i ściągam darmową próbkę ebooka.

Mówię sobie, jak każda szanująca się ćma – tylko popatrzę na ten płomień, nie będę podlatywał bliżej.

Podleciałem.

Pobieram Wstęp i rozdział pierwszy. Czytam. I już jestem załatwiony. Wyciągam notatnik i zaczynam zaznaczać, kopiować, robić notatki, komentować, zapisywać pomysły.

Potwierdza się to co przypuszczałem i z jednej strony nie mam ochoty, chęci, siły; szkoda mi czasu, a z drugiej intryguje, co tak naprawdę Rafał Woś pisze, że wzbudza to aż takie zachwyty.

Może będzie to nieuczciwe z mojej strony, ale też traktuję to jako własną samoobronę czując, że jednak wlecę w całości do tego płomienia i napiszę parę słów, które w zasadzie nikomu się nie przydadzą. Proszę więc o wybaczenie, że pozwalam sobie na ocenę i kilka słów komentarza o poglądach Rafała wyrażonych w książce To nie jest kraj dla pracowników wyłącznie na podstawie Wstępu i pierwszego rozdziału.

Czy sięgnę dalej, jeszcze nie wiem.

Pocztówki

Czy wiecie, co nas różni od Warrena Buffetta? Nie, nie chodzi tylko o to, że legendarny inwestor z Omaha zgromadził majątek netto szacowany na 73 miliardy dolarów, czyli o jakieś 73 miliardy dolarów więcej niż zdecydowana większość z nas.

Tak naprawdę liczy się coś innego. Całkiem niedawno w jednym z wywiadów Buffett powiedział, że choć dobiega dziewięćdziesiątki, wciąż nie może się doczekać, kiedy znów będzie mógł… pójść do pracy. Większość zwykłych śmiertelników niestety raczej nie może tego o sobie powiedzieć.

To jest początek. Niezły chwyt dziennikarski, dobre rozpoczęcie. No ale cóż łącznie z dalszymi wywodami mamy pocztówkę z Buffetta. Pozwalam sobie skorzystać z tego zgrabnego porównania, którego użył Michael Onfray.

Czym jest pocztówka w filozofii? Kliszą otrzymaną za pomocą dużego uproszczenia, ikoną, prostą fotografią, która stara się opowiedzieć prawdę […] przez odpowiednie uchwycenie sceny, kolaż, rozmyślne wykadrowanie obrazu. […]

Pocztówka zawiera cały świat w postaci prostej miniatury. […]

I taką właśnie pocztówkę na początek swoich wywodów tworzy Rafał Woś przywołując postać znanego miliardera jako punkt wyjścia do stwierdzenia, że on lubi swoją pracę, bo może (bo jest bogaty), a my nie musimy lubić, bo tyramy i nigdy nie będziemy bogaci. Buffett niewiele mówi o swojej religijności, ale wychowywany był w rodzinie prezbiteriańskiej. Możemy więc założyć, że podejście do pracy wiąże się choć częściowo z etyką protestancką. Oraz tym, co częste jest wśród wielu osób na rynkach zachodnich, czyli przekonaniem, że my jesteśmy na tyle ważni dla innych, że miło jest pracować jak najdłużej. No dobrze, fakt jest faktem. Buffett jest bogaty, a my nie. On lubi pracować, a my nie.

To, że zaczął pracować mając 11 lat, najpierw w firmie gdzie pracował jego ojciec zapisując kursy akcji na tablicy, później rozwożąc gazety, a później odkrywając w sobie smykałkę do handlu na pocztówce z Buffettem się nie znalazło. No ale nie jest to rozprawa o Buffecie.

A o czym? Oddajmy głos autorowi.

[książka] wyjaśni między innymi genezę kryzysu roku 2008, triumf Kaczyńskiego i Trumpa czy prawdziwe sedno sporu o przyszłość globalizacji. Postaram się przekonać was, że poprawiając położenie pracy, moglibyśmy rozwiać wiele nękających nas strachów, uratować demokrację, ideę europejską czy zmniejszyć trochę zjawiska „klasizmu” albo rasizmu.

Brzmi ciekawie. Mam jednak podejrzenie, że poza krytyką co poszło nie tak, nie będzie żadnych propozycji, ani rozwiązań. Być może popełniam błąd, ale mam swoje powody.

Ten zły kapitalizm, a może liberalizm?

Już w rozdziale pierwszym Rafał Woś próbuje rozprawić się z kapitalizmem. Walczy dzielnie. Tu dźgnie, tam uszczypnie, gdzieniegdzie podstawi nogę. Oczywiście nie zaprzecza jego istnieniu, dopuszcza różne wariacje (np. chiński i rosyjski co już jest pewną manipulacją, ale niech będzie), ale dopuszcza się niezbyt eleganckiego zabiegu. Gładko zrównuje kapitalizm z liberalizmem co pozwala mu na szafowanie różnymi sprytnymi trikami, żeby pokazać wady tego pierwszego. Wśród tych sztuczek znajduje się prosty i w gruncie rzeczy zabawny trik. Wystarczy napisać “apologeci kapitalizmu uważają, że…” Bez żadnych konkretów, nazwisk, kontaktów. Ot po prostu piszemy, że nasi przeciwnicy coś uważają, a następnie to obalamy. Zaraz zresztą do tego wrócę.

Drugi zabieg to oceny moralne różnych działań. Do końca nie wiadomo, autora, czy też jego przeciwników ideologicznych. Ot taka próbka:

[…] apologeci kapitalizmu będą nam serwowali jego wyidealizowaną wersję. Ich opowieść będzie ułożona mniej więcej tak: może i współczesny kapitalizm generuje kryzysy, nierówności czy nieefektywną alokację zasobów (ot, na przykład kolejny miliard na kontach producenta gry Pokemon Go! kosztem operatora prowincjonalnego kina, któremu znów odpłynęli konsumenci), ale to wszystko dlatego, że dziś nie ma na świecie prawdziwego wolnego rynku.

Po tym fragmencie ja nie wiem, dlaczego fakt, że miliard zarobił producent Pokemon Go! A nie prowincjonalne kino, ma być przykładem nieefektywności. W końcu to konsumenci wybierają głupawe aplikacyjki, a nie głupawe (albo może ambitne) filmy w kinach na prowincji. Po drugie nie wydaje mi się, by był to krytyczny pogląd zwolenników gospodarki wolnorynkowej, jest to raczej konstrukcja Rafała Wosia, który dzięki temu ułatwia sobie dyskusję.

I akapit dalej:

Otóż kapitalizm od samego początku miał pewien absolutnie zasadniczy feler: nie potrafił sobie poradzić z pracą. Nie umiał tego w roku 1816, 1916 i nie umie też w 2016. I ta nieumiejętność jest niestety bardzo kosztowna, ponieważ powoduje wielkie napięcia społeczne, kryzysy ekonomiczne, przemoc oraz wojny, którymi wspomniany okres (1816–2016) usiany jest niestety gęsto.

Ojoj. A ja sformułuję to inaczej. Ludzkość niemal od początku cywilizacji nie potrafi poradzić sobie z pracą. Nie ma znaczenia, czy jest to kapitalizm, czy komunizm, feudalizm, czy monarchia. Równość nie istnieje. Zawsze znajdzie się ktoś, kto spróbuje mieć więcej, będzie cwańszy i wykorzysta innych, mniej cwanych, albo zaradnych. Rafał sprytnie zaczyna historię świata od XIX wieku.

No dobra. Nie do końca.

Beztroskie życie średniowiecznego chłopa

Zaczyna banalne porównania kapitalizmu do feudalizmu. Żeby udowodnić, że chłopi mieli lepiej. No cóż właściwie odwołując się do Yuvala Noaha Harari jeszcze lepiej miał człowiek około 10 000 lat temu przed ewolucją agrarną. Komfort życia zbieracza-łowcy był o wiele wyższy, niż pierwotnego rolnika, który nagle uzależnił się od ziemi i pojedynczych roślin (zbóż).

Rafał Woś sypie anegdotkami, o tym, że jak chłop feudalny nie chciał iść do pracy, to nie szedł. W przeciwieństwie do robotnika kapitalistycznego, który był zmuszony przez krwiożerczych kapitalistów. Ja nie wiem, jaki był komfort życia feudalnego chłopa. Być może wystarczało mu to co zebrał. Otyłość nie była problemem, nowy samochód, smartfon i wykształcenie dzieci również. Więc może nie musiał iść do pracy.

“W średniowieczu też place szły w górę, co sprawiało, że ówczesny robotnik szybciej zarabiał wystarczającą z jego punktu widzenia sumę. A wtedy odmawiał dalszej pracy, jeszcze wydłużając czas odpoczynku. Z dzisiejszej perspektywy jest to posunięcie raczej nietypowe, co tylko dowodzi, że kierat jest zjawiskiem jak najbardziej realnym, a większość z nas nie wyobraża sobie nawet, że mogłoby być inaczej.”

Ja tego nie mogę czytać! No tak, bo życie robotnika w średniowieczu było na takim samym poziomie i w takim samym standardzie, jak tych z początku XIX, XX a może i XXI wieku. Jeśli jesteśmy przy anegdotkach, to ja rozumiem to tak. Był sobie taki kowal w wiosce. Wioska biedna (bo nikt nie pracuje, gdy mu się nie chce), więc podkuwa konia raz na tydzień. Ot czasem zabłąka się jakiś kupiec, więc zwlecze się z wyra, napali w piecach i zarobi tego dukata. Raz na jakiś czas zamożny władca przejeżdża. Ma orszak, kilka koni. Sypnie na koniec sakiewką. I kowal ustawiony na kilka miesięcy. Zupełnie jak wynajmujący kwatery nad polskim morzem. Dwa miesiące pracy, dziesięć laby.

Przepraszam zagalopowałem się. Proszę mnie jednak zrozumieć. Na takie opowieści mam swoje własne.

W zasadzie co akapit książki, to kreślę, zaznaczam, notuję.

[Odwołam w tym miejscu do tekstu na blogi.bossa.pl Złoty wiek średniowiecznego chłopa, w którym skonfrontowałem pewne tezy R. Wosia i ustalenia mediewisty Jacquesa Le Goffa]

Kapitalizm stał się i to było złe

Rafał Woś stawia tezę, że mitem są opowieści o wspaniałym wolnym rynku wczesnego kapitalizmu. I tu zadam naiwne pytanie – naprawdę ktoś tak uważa? Naprawdę przejście od feudalizmu i zależności sprawiło, że pstryk! – pojawił się kapitalizm i pstryk! – wolny rynek? Czy autor (i przywoływani przez niego inni autorzy) czytali historię handlu jakiegokolwiek surowca (np. soli, ropy, dorsza) i nakładanych od setek lat ceł, obciążeń, wymagań, ograniczeń? To nie miało miejsce w kapitalizmie, tylko dużo, dużo wcześniej. W cesarstwie chińskim przed naszą erą rząd miał monopol na sól. W cesarstwie rzymskim subsydiowano sól w zależności od potrzebnego poparcia ludu. Karol Wielki starał się kontrolować jej produkcję. Francuzi w XVIII wieku wprowadzili specjalny podatek solny. Na początku XIX wieku Amerykanie nakładają cła na importowaną sól. Nie widzę tu na żadnym etapie wolnego rynku. Więc nie jest prawdą, że oto u podłoża kapitalizmu stał wolny rynek. Nie było żadnego “capitalismus fiat” i z niebytu powstał wolny rynek.

Czytamy dalej kolejną krytykę wczesnego kapitalizmu. Kapitalista co prawda przyjmował do pracy, ale zmuszał robotników do kupna narzędzi. Autor nie rozważa tego, czy ów robotnik to był golec, bez niczego, który owych narzędzi nie miał (a zdaje się, że to jeszcze nie był czas zorganizowanych korporacji, w których dostaniemy biurko i komputer). . Oczywiście pracodawca mógł mu dać kilof. I pilnować, żeby nie zniknął. W końcu jeszcze do niedawna, jeśli komuś nie chciało się pracować, to nie pracował. A taki kilof to kusząca rzecz. Można by go tanim kosztem zdobyć, a odebranie kapitaliście kilofa to przecież walka klas.

Ja nie bronię w żadnym wypadku kapitalizmu (a zwłaszcza jego rozlicznych patologii). Libertarianizm mnie również bawi. Tylko irytują mnie banalne chwyty, w niby to rewolucyjnej książce. Takich zabiegów jest zbyt dużo.

Już słyszę te zarzuty, że przecież kapitaliści nie wysyłali żołnierzy do wsi oraz przysiółków i nie organizowali polowań na siłę roboczą potrzebną do pracy w fabrykach. Owszem, bywało, że organizowali (na przykład przywożąc niewolników do pracy na plantacjach w Nowym Świecie, o czym za chwilę). Zazwyczaj jednak nie musieli. Ubogie masy ludności wiejskiej zwykle same się bowiem w tych fabrykach meldowały.

Czy naprawdę nie ma bardziej wyrafinowanego chwytu retorycznego, jak postawić niby to argument strony przeciwnej a później dzielnie do zwalczyć. Nie wiem, z kim rozmawia Rafał Woś, ale chyba ma dość marnych rozmówców, jeśli nawzajem sobie podtykają nieprawdziwe tezy.

Bylibyśmy jednak nieuczciwi, gdybyśmy zapominali, że rodzący się kapitalizm uprzednio konsekwentnie pauperyzował te masy, najpierw wywłaszczając je z ziemi, a potem dyktując wysokie ceny produktów pierwszej potrzeby. Oczywiście nie dokonało się to za jednym zamachem i było rozciągnięte na kilka pokoleń. W Europie proces ten można prześledzić na przykładzie tak zwanych wielkich grodzeń, a więc odbierania gruntów dzierżawcom i chłopom przez bogatych właścicieli ziemskich, którzy uzyskane tereny przekształcali w łączone i ogradzane płotem pastwiska dla owiec oraz farmy nastawione na produkcję masową.

O matko. Naprawdę? Ten proces to w kapitalizmie dopiero się pojawił? Czyli historii wojen o ważne surowce, ziemie nie było przed XIX wiekiem? Jak mawiała Alicja z powieści L. Carolla: ciekawiejsze, coraz ciekawiejsze (tłum. R. Stiller).

Tak oto doszedłem do końca rozdziału pierwszego, który dopiero rozpoczyna podróż po meandrach polskiego kapitalizmu i rynku pracy. Rafał Woś podsumowuje go takimi słowami:

Czy [obecna] pauperyzacja klas niższych i sporej części klasy średniej nie przypomina trochę tego, co dwieście–trzysta lat temu przeżywali wyzuci z własności bezrolni kmiecie? Aby fizycznie przetrwać, musieli się przemienić w robotników. Tyrali więc, nierzadko wierząc w mit, że „pracą ludzie się bogacą”. Ale bogactwa ani nawet względnej stabilizacji (z powodu trzech zarysowanych powyżej mechanizmów) żadną miarą osiągnąć nie mogli. Zupełnie jak dzisiejsi „robotnicy”, którzy walą głową w dokładnie ten sam mur.

No cóż. Zostawię tu fragment z wspomnianego już wcześniej Y.N. Harari. Nie wiem po co. Chyba tylko, żeby samego siebie przekonać, że świeca, którą zapalił Rafał Woś swoją książką, nie ma nawet prawdziwego światła, więc nie ma sensu do niej wlatywać. Przyjemność żadna (korci mnie nadal, choć już wiem co tam znajdę).

Opowieść o pułapce luksusu niesie ważką naukę. Poszukiwanie przez ludzkość lżejszego życia uwolniło potężne siły, które przemieniły świat w stopniu, jakiego nikt sobie nie wyobrażał ani nie życzył. Nikt nie ukartował rewolucji agrarnej ani nie chciał uzależnić człowieka od uprawy roślin zbożowych. Kolejne niewinne decyzje, nade wszystko podyktowane chęcią napełnienia paru żołądków bądź zapewnienia jako takiego bezpieczeństwa, złożyły się na sytuację, w której pradawni zbieracze-łowcy zmuszeni byli całymi dniami nosić wodę.

PS. Znalazłem recenzję Michała Szułdrzyńskiego w Rzeczpospolitej z 16 września.

„To nie jest kraj dla pracowników” Rafała Wosia należy do takich książek, które powinni przeczytać wszyscy zwolennicy prawicy, liberalizmu, ale przede wszystkim bezkrytyczni wyznawcy wolnego rynku, dla których czas zatrzymał się na początku lat 80. i którzy szczęścia świata upatrują wyłącznie w stosowaniu recept, które pozostawił duet Margaret Thatcher i Ronald Reagan.

No i to jest właśnie problem z etykietkami (mam wrażenie, że w Polsce dość bezmyślnie nadawanymi). Po czymś takim mógłbym napisać, że w takim razie to nie jest książka dla mnie. Daleko mi do prawicowości (tak jak to rozumiem). Nie wiem, czy dałbym się wcisnąć w buty liberała, tak jak rozumieją to sympatycy lewicy. Jestem raczej krytycznym wyznawcą wolnego rynku. I nie poważam bezkrytycznie jakichkolwiek polityków.

Cholera. Uprę się i ją jednak przeczytam! Ale muszę ochłonąć.

[kontynuacja]

To nie jest kraj dla pracowników, R. Woś

To nie jest kraj dla pracowników, Rafał Woś

Wyd.: W.A.B. 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *