Dlaczego narody przegrywają

Dlaczego rozwój cywilizacyjny obu Ameryk po skolonizowaniu przez Europejczyków przebiegał zupełnie odmiennie. Dlaczego poziom zamożności w krajach Ameryki Południowej jest tak różny od tego co dzieje się w Ameryce Północnej? Dlaczego miasto leżące na granicy Meksyku i Stanów Zjednoczonych jest tak od siebie różne jeśli chodzi o standard życia obywateli? A przede wszystkim Dlaczego narody przegrywają. Na to pytanie, w książce o takim właśnie tytule próbują odpowiedzieć Daron Acemoglu i James A. Robinson. W zasadzie jest to dokładnie ta sama kwestia, którą zajął się satyryk P.J. O’Rourke w Wykończyć bogatych!

W tym jednak wypadku mamy do czynienia próbę postawienia hipotezy naukowej. Na samym początku autorzy próbują sie rozprawić z dotychczas obowiązującymi koncepcjami różnić w rozwoju różnych krajów (położenie geograficzne, kultura, uwarunkowania religijne). Ich koncepcja jest prosta. Wszystko zależy od tego, czy w danym kraju (obszarze) instytucje gospodarczo-polityczne są włączające, czy wyzyskujące. Pierwsze próbują nakładać ograniczenia nie dopuszczające do nadużywania władzy i budować państwa w oparciu o dystrybucję majątków w jak najszerszych grupach społecznych. Drugie dążą wyłącznie do bogacenia się elit kosztem społeczeństwa. Tym jakie są motywy władców bądź instytucji, które dążą do “rabowania” autorzy się nie zajmują. Analizują raczej różne formy funkcjonowania podając liczne przykłady historyczne z wielu epok. W zasadzie sprowadza się to do nieustannego powtarzania, że tam gdzie funkcjonują instytucje wyzyskujące ludzie nie mają motywacji do mobilizowania się, a tym samym ich talenty i potencjał są marnowane. To zaś bezpośrednio wpływa na wzrost gospodarczy.

Niski poziom edukacji w biednych krajach jest konsekwencją tego, że instytucje gospodarcze nie zapewniają bodźców skłaniających rodziców do kształcenia dzieci, a instytucje polityczne nie skłaniają rządu do budowy, finansowania i utrzymywania szkół oraz podtrzymywania pragnień rodziców i dzieci. Cena, jaką płacą te kraje za kiepską edukację i brak rynków włączających, jest wysoka – ilu możliwych Billów Gatesów czy może nawet Albertów Einsteinów bieduje dziś jako nędzni chłopi, zmuszani robić to, czego wcale nie chcą, gdyż nie otworzono przed nimi innych możliwości.

Choć w tym wypadku mowa o biedniejszych gospodarkach niż nasza rodzima, przypomniała mi się debata organizowana przez Gazetę Giełdy Parkiet w bodaj 2002 roku. Wówczas jeden z uczestników debaty – analityk w jednym z funduszy –  wyraził taką opinię, że w Polsce nie mógłby zaistnieć ani George Soros, ani Warren Buffett, gdyż obaj potrzebowali by licencji KPWiG (dzisiejszy Komisja Nadzoru Finansowego) by działać. Minęło piętnaście lat i nic się nie zmieniło. Nasz rynek finansowy nie jest raczej modelem włączającym – widać to po marnej liczbie i różnorodności funkcjonujących podmiotów.

Choć nie, przepraszam… w ostatnim miesiącu nastąpiła pewna zmiana. Oto, zaledwie po dwudziestu pięciu latach funkcjonowania rynku kapitałowego w Polsce okazało się, że honorowany na Zachodzie tytuł CFA (Chartered Financial Analyst) będzie dawał prawo do ubiegania się (sic!) o wpisanie na listę maklerów i doradców inwestycyjnych. Które to tytuły nie mają większego znaczenia w świecie zachodnich finansów. Daruję sobie resztę sarkazmu.

Można mieć nieco zastrzeżeń do koncepcji Acemogulu i Robinsona, czasami zaproponowanych przez nich podział jest zbyt prosty, zaś analizy wyglądają na klasyczne dopasowywanie znanych wyników do tezy, niemniej jednak całość wygląda dość przekonująco. I choć krytykują teorię zgodnie z którą pewne czynnik kulturowe odpowiedzialne są za dobrobyt lub jego brak to jednak trudno nie odnieść wrażenia, że mimo wszystko pewne tendencje kulturowe powodują, że w pewnych obszarach świata lepiej funkcjonują mechanizmy demokratyczne i wolno rynkowe, zaś w innych gorzej. Niestety nie jest to pomyślna wiadomość dla Polski. U nas generalnie (bez względu na ustrój i epokę) raczej dominowały trendy wyzyskujące – elity budują swój majątek kosztem całej reszty.

W książce jest mnóstwo informacji historycznych dotyczących rozwoju gospodarczego różnych krajów. Inspirujących do wielu poszukiwań. Nie mogę sobie odmówić przyjemności podzielenia się dwoma z nich.

W styczniu 2000 roku w Zimbabwe miało miejsce losowanie ogólnonarodowej loterii. Każdy klient, który w banku organizującym loterię zgromadził co najmniej 5 tysięcy dolarów Zimbabwe miał prawo wziąć udział w losowaniu. Zwyciężył w losowaniu prezydent Robert Mugabe. Jak napisano w oficjalnym komunikacie “prowadzący losowanie nie mógł uwierzyć własnym oczom”.

Bardzo mi przykro, jeśli ktoś się poczuje urażony, ale uśmiechnąłem się przy tej historyjce i przypomniałem sobie naszą loterię paragonową i zwyciężczynię jednego z losowań była koleżanka ówczesnej wiceminister finansów Izabeli Leszczyny (odpowiedzialnej za koncept loterii). Media wyjaśniały, że to przypadek, ale skojarzyć mi się mogło, prawda?

Druga kwestia dotyczy propagowanego między innymi przez Roberta Gwiazdowskiego konceptu, jakoby obecnie Polacy byli w gorszej sytuacji niż chłopi pańszczyźniani

Chłop pańszczyźniany pracował więc dla pana feudalnego na początku XVI wieku 52 dni w roku, a później 104 dni. I to był feudalny wyzysk. My na początku XXI wieku pracujemy dla Najjaśniejszej Rzeczypospolitej 164 dni. I to jest sprawiedliwość społeczna.

(źródło: niedziałajacy już blog R.Gwiazdowskiego)

Według autorów Dlaczego narody przegrywają rosnące obciążenia chłopów były charakterystyczne dla krajów Europy Wschodniej (również wschodnich Niemiec) i związane były z kwestią zachodniego popytu na wschodnie produkty rolne (nie wytrzymuje tu proby krytyka hipotezy geograficznej jako różnicującej dobrobyt). Według autorów:

W polskim Korczynie w roku 1533 całą pracę dla pana wykonywano odpłatnie, ale już w roku 1600 prawie połowę wykonywano przymusowo za darmo. W 1500 roku w Meklemburgii chłopi pracowali za darmo kilka dni rocznie, w roku 1550 był to jeden dzień w tygodniu, a w 1600 – trzy dni tygodniowo.

Pomijając demagogię związaną z sugerowaniem, że komfort życia (opodatkowanego) Polaka w XXI wieku jest znacznie niższy niż chłopa z XV-XVI wieku, wygląda na to, że Niemcy z Meklemburgii sobie poradzili lepiej niż my. Dlaczego? Na to pytanie w tej książce nie znajdziemy bezpośredniej odpowiedzi.

Dlaczego narody przegrywają, Acemogulu, Robinson

Dlaczego narody przegrywają, Daron Acemogulu, James A. Robinson

Wyd.: Zysk i S-ka, 2014

Tłum.: Jerzy Łoziński

 

4 komentarze do “Dlaczego narody przegrywają”

  1. Zerknąłem właśnie, że to Łoziński od Tolkiena (nie znam tego tłumaczenia, obiła mi się tylko tamta sprawa) 🙂
    Ale nic mnie nie uderzyło w trakcie lektury. Swój egz. juz podarowałem dalej, więc nie wiem, jak wyglądała redakcja i konsultacja merytoryczna.

  2. Nieodmiennie polecami ci w tym temacie „Fantomowe ciało króla” Jana Sowy w którym autor próbuje wyjaśnić naszą dzisiejszą biedę i słabość, jako konsekwencję decyzji politycznych dokonanych 500 lat temu. Rozdziały związane z psychoanalizą Lacanowską można sobie odpuścić, ale cała książka jest fascynująca i szalenie niepoprawna politycznie. Szczególnie w dzisiejszych czasach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *