Zaraza. Najskuteczniejsi zabójcy naszych czasów

Nie potrafią biegać, chodzić, pływać, ani pełzać. Dlatego jeżdżą.

[…]

To nie one chcą nas dopaść. W pewnym sensie to my wchodzimy im w drogę.

Chodzi oczywiście o wirusy. Te dwa zdania to niewielka próbka stylu Davida Quammena, który w 2012 roku opublikował wyśmienitą książkę popularnonaukową Zaraza. Najskuteczniejsi zabójcy naszych czasów. Książka właśnie doczekała się polskiego tłumaczenia, na podstawie nowego wydania, w którym dodano przedmowę napisaną przez autora w styczniu 2020 roku, gdy pandemia koronawirusa COVID-19 dopiero zaczynała rozprzestrzeniać się na cały świat.

Dziś po ponad roku jej trwania, gdy w medialnych doniesieniach słyszymy o maseczkach N95, testach PCR, mutacjach, diagnostyce, wynikach fałszywie pozytywnych i fałszywie negatywnych, kwarantannie, targu zwierząt w Wuhan, ze szczególnym zwróceniem uwagi na nietoperze, czyta się Zarazę zupełnie inaczej. Dostając tę dawkę wiedzy od Quammena, wiele niezrozumiałych kwestii staje się znacznie jaśniejszych.

Właśnie… nietoperze. Na zdjęciu ilustrującym ten tekst widoczny jest przedstawiciel jednego z gatunków nietoperzy owocożernych, rudawka, zwana latającym lisem. Do momentu czytania tej książki, gdy pojawiały się doniesienia o nietoperzach sprzedawanych na azjatyckich targach, miałem w głowie latające ssaki o wielkości średniego ptaka. Nagle, w książce Quammena, w której od samego początku pojawia się kwestia rękoskrzydłych, pojawia się zdanie, że rozpiętość skrzydeł wynosi 90-120 centymetrów. 

Co?

Sprawdzam natychmiast w sieci “rudawka wielka”, “flying fox” (latający lis”). No, nie tak sobie wyobrażałem do teraz nietoperze. Kwestia ich konsumpcji staje się trochę bardziej przejrzysta – w końcu z tej wielkości stworzenia trochę mięsa da się uzyskać.

Zarazę powinni przeczytać przede wszystkim sceptycy, którzy nie wierzą w pandemię, którzy bez ustanku powtarzają słowa o spisku mającym na celu depopulację ludności i wiele innych mniej lub bardziej absurdalnych teorii. W świetle tego, co krok po kroku wyjaśnia autor, łatwiej jest zrozumieć tak ogromne środki ostrożności, podjęte w momencie, gdy wybuchła pandemia i jeszcze nie było wiadomo, co to za rodzaj wirusa. Przypomnę, że nasi internetowi specjaliści od wszystkiego zaczęli przesyłać wszystkim dookoła skan z jakiejś książki medycznej z lat siedemdziesiątych, gdzie wspomniano o koronawirusach, co niby miało oznaczać, że w ogóle nie ma się czemu dziwić, zaś wszystko jest wielką manipulacją.

Pozwolę sobie na dygresję związaną z moją działką, jaką jest inwestowanie i podejmowanie ryzyka. Funkcjonując na rynku od trzech dekad mam świadomość istnienia pewnej przypadkowości oraz nagłej zmienności rynków, która od czasu do czasu owocuje krachami. Nie wiem, kiedy one się pojawią, ale staram się przed nimi zabezpieczać, przy pomocy różnego rodzaju strategii. Mówiąc w uproszczeniu “wykupuję ubezpieczenie”, które wielokrotnie wydaje się zbędne, ale raz na jakiś czas ratuje mój portfel przed katastrofalnymi stratami. To podejście odróżnia mnie od wielu początkujących, którzy wchodząc na dowolny rynek podczas silnej hossy, są przekonani, że “teraz jest już inaczej” i gwałtowne załamania nie są możliwe, a nawet jeśli to i tak, ceny “odbiją”. I później kupują akcje CD Projektu po 480 złotych, Tesli po 900 dolarów, funduszu ARK Innowation po 156 dolarów, czy Dogecoina po 70 centów. Cechą charakterystyczną tych aktywów było to, że już od dłuższego czasu znacznie wzrosły, co wzmacniało przekonanie, tak będzie już zawsze. Później zaś przychodzi zaskoczenie, gdy okazuje się, że jak wiele aktywów w historii, tak i te “niezniszczalne” potrafią spadać 30, 40, 50 lub więcej procent. 

Wielokrotnie na prowadzonych wykładach widziałem cykl hossa-bessa przez pryzmat emocjonalności uczestników. Podczas hossy wielu z nich, jest przekonanych, że Zalewski gadający o ryzyku i zabezpieczeniem się przed znacznymi stratami, jest jakimś dinozaurem opowiadającym o czasach słusznie minionych, żeby podczas fazy bessy widzieć zasłuchane twarze, z pojawiającym się na nich pytaniem “jak odrobić tak wielkie straty”.

Wróćmy do książki Quammena. Jej lektura pokazuje perspektywę wielu wirusologów, osób zajmujących się pandemiami, którzy mając świadomość ryzyka coraz częściej pojawiających się nieznanych chorób odzwierzęcych wolą się “za bardzo” zabezpieczyć, niż dopuścić do niekontrolowanej katastrofy. Przy okazji COVID-19 medialne doniesienia o kolejnej mutacji koronawirusa mogą nas nużyć, a nawet bawić, ale w Zarazie bardzo jasno są przedstawione obawy i lęki specjalistów (nie internetowych).

Kiedy zjawi się Następna Wielka Katastrofa, jej czynnik sprawczy będzie się zachowywał według tego znacznie groźniejszego wzorca: wysoka zaraźliwość będzie poprzedzać dostrzegalne objawy. Dzięki temu nowy mikrob przejdzie przez miasta i porty lotnicze niczym anioł śmierci.

Z naszej europejskiej perspektywy, różnego rodzaju pandemie, które w ostatnich dekadach pojawiały się w Afryce, czy Azji do niedawna były czymś zupełnie odległym. Jak trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów, czy tsunami. Wiemy, że ofiar było tysiące, ale nie byli to nasi bliscy, więc łatwo wzruszyć rękami. Dla lekarzy, epidemiologów, wirusologów poszukujących miesiącami wyjaśnienia jakiejś nowej choroby, gdy dookoła umierają ludzie ta perspektywa wygląda inaczej. Wolą dmuchać na zimne. 

Książka Quammena spełnia wszystkie warunki wciągającej pozycji popularnonaukowej. Jest wnikliwa, ale przejrzyście napisana, z dygresjami, które nie przeszkadzają w odbiorze, a tylko dodają smaku (może z wyjątkiem hipotetycznej opowieści o początkach epidemii HIV). No i z ogromną dozą humoru. Czasem czarnego, czasem niebezpiecznie zbliżającego się do granicy dobrego smaku.

W 1996 roku wirus restoński wrócił do USA wraz z kolejnym ładunkiem makaków z Filipin. Zwierzęta wysłane z tego samego położonego niedaleko Manili magazynu, z którego przybyły do Reston pierwsze chore małpy, tym razem trafiły do komercyjnej stacji kwarantanny w mieście Alice w Teksasie, w pobliżu Corpus Christi. Jedno zwierzę zmarło, a po uzyskaniu dodatnich wyników badań na obecność wirusa restońskiego 49 pozostałych, przebywających w tym samym pomieszczeniu, na wszelki wypadek poddano eutanazji. (Przeprowadzone pośmiertnie badania nie wykazały zakażenia wirusem). Dziesięciu pracowników, którzy rozładowywali małpy i opiekowali się nimi, również przebadano w kierunku obecności wirusa. U wszystkich zanotowano wyniki ujemne i żadnego z nich nie poddano eutanazji.

To książka nie tylko o wirusach, ale przede wszystkim o człowieku. O tym, jak narusza równowagę kolejnych ekosystemów, a jedną z konsekwencji naszej ekspansji, żarłoczności czy jak mówią biolodzy “gwałtownego wzrostu liczebności populacji” są właśnie różnego rodzaju choroby odzwierzęce. My zaś w imię ochrony nas samych wdzieramy się na tereny zwierząt, następnie zaś masowo zabijamy świnie, makaki, nietoperze i przedstawicieli innych gatunków, gdy okaże się (a czasem nawet nie okaże, tylko błędnie przypuszczamy), że to od nich zaraziliśmy się jakimś nowym rodzajem patogenu.

Poza ogromną dawką wiedzy dotyczącej mechanizmów funkcjonowania wirusów, historii nauki, Quammen co jakiś czas przemyca różnego rodzaju ciekawostki, takie jak fakt, że kiłę układu nerwowego leczono niegdyś (skutecznie) malarią.

W 1917 roku nie było żadnych antybiotyków, a jeden z wczesnych syntetycznych środków bakteriobójczych – arsfenamina (zawierająca arsen) – był mało skuteczny w leczeniu zaawansowanej kiły układu nerwowego. Wagner-Juaregg rozwiązał ten problem, zauważając, że krętek blady w warunkach laboratoryjnych ginie w temperaturach znacznie przekraczających 37 stopni Celsjusza. Uświadomił sobie, że wywołanie gorączki u zarażonej osoby może zniszczyć bakterię, zaczął więc podawać pacjentom zarodźce Plasmodium vivax. W ten sposób wywoływał u nich trzy lub cztery cykle podwyższonej temperatury, co dziesiątkowało, a w niektórych przypadkach nawet zupełnie niszczyło populację krętka, a następnie podawał pacjentom chininę, lecząc zakażenie Plasmodium.

Nie powinno mieć to znaczenia, to jednak ważne, że ta książka została w oryginale opublikowana w 2012 roku. Przede wszystkim dlatego, że ogranicza wszelkie argumenty sceptyków, którzy mogliby sugerować pisanie jej na zlecenie, w celu obrony “plandemii”. Choć zdaje się, że nieprzekonani nie wierzą w naukę, jej osiągnięcia, zaś z oczywistych w nauce błędów badaczy, kolejnych teorii, ślepych zaułków, są w stanie zbudować sobie całkiem spójną argumentację.

[Photo by Thomas Lipke on Unsplash ]

Zaraza, D. Quammen

Zaraza. Najskuteczniejsi zabójcy naszych czasów, David Quammen

Wyd.: Literanova, 2021

Tłum.: Rafał Śmietana

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *