Mesjasze

Uświęcone konwencje, pietyzm, względy moralne, wychowawcze… Bo u nas szkoła nie kończy się w szkole. Klątwa dydaktyzmu ciąży nad wszystkim, okrawa życie.

Na nikim to tak nie zaważyło, jak na Mickiewiczu. Zyskał on w naszej literaturze stanowisko wyjątkowe, stał się symbolem woli życia narodu. Pisma jego stały się Pismem świętym. Pielgrzymowano do jego trumny jak do trumny nieznanego żołnierza. Ale czy nie było w tym niebezpieczeństwa, że przy tym trybie stanie się nieznanym poetą?

Był przez wiek cały naszym sztandarem. Toteż wszystkie partie wyciągały ręce po ten sztandar, aby go sobie przywłaszczyć. Wykręcano go, okrawano, czytano go z intencją wyczytania tego, co się chce.

Mickiewicz, można powiedzieć, nigdy nie należał — nie mógł należeć — do „normalnej” historii literatury.

[…]

Są tedy znaki na niebie i ziemi świadczące, iż trzeba może odnowić nasz stosunek do naszego największego poety, do największego cudu, jakiego kiedy było świadkiem polskie życie. Jakie do tego celu obrać środki, niech inni mądrzejsi radzą. Ja, skoro mnie wezwano, przedstawię moje skromne propozycje:

Wezwać naszych społeczników, polityków, moralistów, bakałarzy, aby — tak samo jak bolszewicy zwracają nam nasze skarby sztuki — zwrócili, bodaj na jakiś czas, Mickiewicza literaturze.

Zburzyć wszystkie pomniki Mickiewicza, odlać z nich wielką armatę i nabić w nią pewną ilość jego komentatorów. Tadeusz Boy-Żeleński, Ludzie żywi

Poszukiwałem tej książki od dawna. Na portalach aukcyjnych osiąga wysokie ceny, w okolicznych bibliotekach była nie do dostania (wypożyczona dawno temu i nie zwrócona), aż w końcu MAM!

Zanim w końcu wpadła w moje ręce wiedziałem, że dostępne są inne książki György Spiró, ale każdorazowo ich objętość mnie skutecznie odstraszała. Nie przepadam już za tomiszczami, które zajmują mi zbyt dużo czasu.

Ale w trakcie lektury tej upolowanej moje zainteresowanie pozostałymi powieściami Spiró systematycznie rosło.

Mesjasze to niejako odpowiedź na zawołanie Boya z 1929 roku. Przekłuć ten nasz balon nadęcia, pokazać ludzi żywych, a nie posągi z brązu. Niestety zrobił to Węgier, więc jeśli ktoś pokazuje nam nasze wady, to niemal z automatu staje się polakożercą. Taki zarzut padł przy jego książce Iksowie z ust Jerzego Roberta Nowaka, który w 1981 roku nie dopuścił do wydania jej w polskim przekładzie, a co więcej doprowadzono do zakazu korzystania przez niego z polskich archiwów.

No cóż, jeśli na pierwszych stronach książki, gdzie mowa jest o Wielkiej Emigracji, padają nazwiska Bema, Lelewela i innych, a powstańcy polscy tułający się po Europie lądują w burdelach i wzruszają się urodą panien ubranych na biało przepasanym czerwonymi wstęgami, no to ani chybi polakożerca musiał to napisać. Jakże to – Polak, oficer, patriota! W burdelu?

Spiró wykonał tytaniczną pracę grzebiąc w archiwach, przekopując się przez listy, pamiętniki, wspomnienia i stworzył powieść fantastyczną. I choćby duża część z tego miałaby być wyłącznie literacką blagą to i tak chcę mu osobiście wierzyć. Właśnie w opozycji do tego, w jaki sposób sprzedaje się u nas literaturę i jej twórców. Szczególnie tych największych, gdzie z powodów historycznych przez wszystkie przypadki należy odmienić naród, patriotyzm, Polska, ojczyzna. Tymczasem jak pisał Boy-Żeleński literatura to również anegdota, słabostki ludzkie, ich wady. Nie dlatego, że pozwala krytycznie spojrzeć na wielkich, tylko właśnie dlatego, że pokazuje kontekst. Może komuś odpowiada przekaz, że Słowacki tworzył w momentach uduchowienia, dla mnie istotniejsze jest to, że potrzebował kasy na grę na giełdzie. Bo tu jest prawda o naturze ludzkiej.

Pisarz buduje na początku szeroki obraz emigracji. Kłótliwych ludzi, dziesiątek frakcji zwalczających się nawzajem, na marginesie życia, ukrywających się przed francuską policją, bez pieniędzy. W zasadzie przywary ludzkie (a może charakterystyczne dla naszego narodu?) nie różnią się od tego, co często widzimy dookoła. Małostkowość i zazdrość, o to, że komuś się powiodło, próba pomniejszania zasług, tego, że ktoś może być lepszy. Do tego wykonane w świetnej “plotkarskiej narracji”. Momentami czułem się, jakbym był w gronie tych wszystkich uchodźców popowstańczych i wyłapywał strzępy rozmów, w których ważne miejsce pełnili Mickiewicz, Towiański i całe to kolorowe grono ludzi, którzy nawzajem się nakręcali w imię dziwacznej i pokracznej idei.

Co chwilę sprawdzam, czy jakieś zdarzenie, pismo, książka faktycznie istniały. Kolejne nazwiska to ludzie z krwi i kości. Nie wiem ile w tym jest “zmyślenia prawdziwego”, ale z głównych wydarzeń Spiró buduje bardziej wiarygodny obraz niż zrobił to choćby James McBride w Ptaku dobrego Boga. W zasadzie nie ma znaczenia, ile tam jest prawdy. Przekaz jest psychologicznie spójny. Zachowania ludzkie realne. Aż za bardzo czasami.NIe sposób się czasem nie uśmiechnąć tak bardzo to żywi ludzie, a nie ikony.

Główną postacią powieści jest Gerszon Ram (Jan Andrzej Ram), uczeń i zaufany Andrzeja Towiańskiego. To tu jest najwięcej zmyślenia. Zresztą fantastycznie następuje wprowadzenie brata Gerszona na karty powieści

Ktoś jeszcze przybył z Wilna w ślad za Towiańskim, to jego wyznawca Gerszon Ram, główny bohater tej opowieści. Kto nie dotarł w lekturze do tego miejsca, niech ma do siebie pretensję, że o tym nie wie. Nieczęsto się zdarza, by wstęp stanowił jedną szóstą fabuły, podobnie jak nieczęsto główny bohater znika w ostatniej jednej trzeciej, by pojawić się dopiero na końcu książki. Taka teraz moda. Komu się nie podoba, niech dalej nie czyta.

Pisarz świetnie oddaje rozterki młodego człowieka zafascynowanego swoim Mistrzem i przekonanym, o roli jaką może odegrać w historii. Scena, gdy młody Gerszon próbuje interpretować słowa mistyka o sobie jest genialna. Niby humorystyczna, ale do bólu prawdziwa.

“Prastary jest duch brata Rama”. Oddycha z ulgą, choć jego duch nie może być inny, w każdym Żydzie duch jest prastary. „Był palmą, kozą, rośliną wodną, rybą, niewolnikiem, rzymskim żołnierzem zaciężnym, rybakiem. Silny duch, choć czasem chwiejny”.

Tyle.

Dlaczego kozą?! – jęknął duch.

Nie, żeby Ram miał coś przeciw kozie, zawsze to lepiej niż muł, chyba nawet lepiej niż baranek ofiarny, ale dlaczego właśnie koza?

Niewolnik: owszem. Każdy Żyd był kiedyś niewolnikiem. Lecz rzymski żołdak? Ci przecież mordowali Żydów! Duch jego mieszkał w ciele zdrajcy? Jaka znów wodna roślina? Jaka ryba? Co za rybak? I rola wody w jego poprzednich żywotach! Osobliwe.

Ale ta koza!

Ramowi świta, że „koza” w gwarze złodziejskiej znaczy również więzienie. Przechodzi go dreszcz. Mickiewicz w Dziadach też użył kozy w tym sensie. Złowróżbne słowo. A tak w ogóle, w jakim języku duchy rozmawiają? Czy znają polski? to też trzeba by spytać Mistrza.

Postanawia odegnać z pamięci to znaczenie. Duch nie może się przecież wcielić w budynek, bo to wytwór ludzki, nie boski. Może tam co najwyżej bywać. Zostaje więc koza jako koza. Nie taki znowu kłopot. Koza to zwierzę niewymagające, wytrzymałe, daje mleko, dostarcza mięsa, zdatne też do dźwigania, jeśli trzeba. Ram postanowił, że jak spotka kozę, to się jej dokładnie przyjrzy, jako krewniaczce.

Ukazanie świata, w którym samozwańczy mistyk-szarlatan uwodzi swoich wyznawców, a to stanowi sedno powieści jest smakowite. Całość przeplatana jest cytatami z prawdziwych listów, wspomnień, dzienników. Biesiada to jedna z prac Towiańskiego, która (w powieści) budzi przerażenie samego Mickiewicza – oto ten przekaz, który brzmiał mistycznie i przekonująco w słowach Towiańskiego, w druku okazuje się marnym bełkotem. Część kleru oraz osób przeciwnych Towiańskiemu choć początkowo się obawia, że idee zyskają zbyt wielką popularność, ale koniec końców Spiró uważa, że w zasadzie nie ma powodów do niepokoju. Ilustruje to rozterkami księcia Czartoryskiego.

Każde zdanie ocieka brednią. Gdyby to opublikować, z Towiańskim koniec. Ale jeszcze za wcześnie. Im więcej będzie w owym mistycznym kole byłych demokratów, tym lepiej. Teraz jest ich ze czterdziestu, niech więc będzie stu, a może dwustu. Niech się Mickiewicz po szyję pogrąży w tym obłędzie, za wiele sobie wyobraża, nie zaszkodzi, jak zostanie w końcu ośmieszony.

Ostatecznie jednak okazuje się, że idee Towiańskiego są tak mętne, że niektórzy znajdują tam to co zechcą. To z kolei sprawia, że rośnie liczba wyznawców. Nie można się oprzeć podobieństwu do ruchów antyszczepionkowych, płaskoziemców, zwolenników różnego rodzaju szarlatanów sprzedających cudowne lekarstwa na raka, autyzm i wszelkie zło świata. Im więcej bełkotu i niejasności, tym większa atrakcyjność przekazu. Jak pisze sam Spiró słowami Rama:

Ale czego trzeźwy rozum nie ogarnie, pojmie każdy zmącony. Kluczem do sukcesu tego, kto nam bielmo zdejmie z oczu nie jest wiedza, tylko niewiedza.

Ogrom przedsięwzięcia jest największą wadą i zaletą tej powieści. Twórca co raz wprowadza nowe postaci, zdarzenia, opisuje tradycje, które mniej lub bardziej luźno zazębiają się z główną historią. Część z nich kto inny opisał by jednym zdaniem, a może akapitem, a tu kolejne strony pulsują zabawną opowieścią. Trochę zgodnie z zasadą, przywołaną gdy po raz pierwszy pojawi się na kartach książki Ram Gerszon – jak się komu się nie podoba to niech nie czyta. Ale to jest przynajmniej szczere. Nie ma w tym puszenia się przed czytelnikiem erudycją, wyrafinowanym albo przekombinowanym stylem. Jest mruganie okiem, dialog z czytelnikiem. Opowieść płynie. Inna sprawa, że czasami płynie, tak jakby ktoś odpowiadającemu polewał kolejne kieliszki alkoholu. Ale on choć odpływa w dygresje jednak wraca do głównej linii historii.

Czasem mam wrażenie, że pisarz sam nakręcił się tym wszystkim czego się dowiedział i chce podzielić się jak największą liczbą informacji z opisywanego okresu. Jest i i reformie i rozłamach w gminach żydowskich, i o kredycie oraz roli pieniądza (przy okazji wprowadzenia postaci Rotschilda), historia różnego rodzaju mistyków i pseudomesjaszy, cytaty, odwołania, kreacja. Ale trzeba mu przyznać robi to w niesłychanie wdzięcznym i lekkim stylu.

A w tym wszystkim owa nasza narodowa emigracja. Pełna ludzi, którzy wierzą jakiejś dziwnie pokracznej idei, którym wydaje się, że są uduchowieni, uczestniczą we wspólnych obrzędach, spowiedziach, modlitwach, by koniec końców chodziło o to, żeby gdzieś znaleźć kąt do spania, jakieś pieniądze, no i czasem uwieść jakąś atrakcyjną kobietę. Te zresztą traktowane jako siostry, posłanniczki, uosobienia niewinności dają się ponieść miłosnym uniesieniom, żeby później mężczyźni żałowali swych występków lub jeszcze ciekawiej racjonalizowali sobie, że to święte zespolenie.

Miałem taką myśl kiedyś, żeby spróbować zerknąć dorosłym okiem na mickiewiczowskie Dziady, ale po powieści Spiró boję się tego. Nie, że nie zrozumiem, ani, że do mnie nie dotrze idea. Raczej tego, że będę miał przed sobą obraz Mickiewicza – dziwaka, nieco stukniętego gościa przekonanego o swoim posłannictwie, w którym pokładano zbyt duże nadzieje. W jakiś sposób potwierdza to moje dawne intuicje.

Na pewno na listę wciągam pozostałe powieści Spiró, choć obawiam się tego, jakim kawałem historii częstuje w nich autor.

Elżbieta Cygielska-Guttman dostała w 2010 roku za tłumaczenie Mesjaszy Nagrodę Literacką Angelus. Zasłużenie!

[Zdjęcie: Fragment obrazu Andrzej Towiański, Walentego Wańkowicza

Mesjasze, G. Spiro

Mesjasze, György Spiró

Wyd.: WAB, 2009

Tłum.: Elżbieta Cygielska-Guttman

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *