Archiwa tagu: miłość

Nauki dla nieśmiałych kochanków

Od czasu do czasu w sieci, uczestniczki dzielą się swoimi historiami na najgorszy podryw. Co jakiś też czas pojawiają się szkoleniowcy uczący sztuki uwodzenia. Mam wrażenie, że inspiracją do tych wszystkich tekstów i zachowań mogła być niewielka książeczka Karela Konrada Nauki dla nieśmiałych kochanków. Z tym jednym zastrzeżeniem, że humorystyczny utwór wzięty został nazbyt poważnie. Czytaj dalej Nauki dla nieśmiałych kochanków

Chronologia wody

Byłam kobietą, której usta na stałe uformowały się w   kształt słowa „tak”. Chciałam tylko doświadczeń. Zwłaszcza jeśli mogły rozjebać mi mózg do znieczulenia. Na   moje nie wiem, kim ja, kurwa, jestem. Moje nie wiem, co jest ze mną nie tak. Moje czy ktoś, ktokolwiek, mnie pokocha, błagam? Nie było rzeczy, której nie wzięłabym do ust.

Zauważyłem niedawno, że w jednej z internetowych księgarń, kilka zakupionych w ostatnich miesiącach książek, nie zostało przesłanych na czytnik. Nie było ich zbyt wiele. Nie pamiętałem, że je kupiłem. Wśród nich znalazła się Chronologia wodyi Lidii Yuknavitch. Nie wiedziałem nawet z jakiego powodu ją wybrałem do kupna. W każdym razie wybrałem ją na początek, z tej zapomnianej wirtualnej kupki i przepadłem niemal od razu. Czytaj dalej Chronologia wody

Jedwab

Nie był stworzony do poważnych przemówień. A pożegnanie to poważna sprawa.

Nie wiedząc, w jaki sposób rozpocząć ten tekst, po prostu zacząłem czytać książkę ponownie. Ledwie sto sześć stron, ale ładunek emocjonalny i estetyczny – ogromny. Jedwab, Alessandro Baricco należy do tej samej kategorii co Pewnego dnia zbiorę wszystkie słowa i wejdę do lasu, Veroniki Mabardi. Piękny ascetyczny język. Zdania ilustracje. Zdania otwierające w głowie mnóstwo zakamarków, a przy tym historia. Czytaj dalej Jedwab

Kwartet aleksandryjski. Justyna

Mam taką grupkę znajomych, z którymi widzimy się dość rzadko – raz na rok, czasem kilka lat. Jednak niezmiennie spotkania te kończą się rozmowami o książkach i muzyce. Przy czym nie takich w rodzaju “co teraz czytasz?”, tylko w naturalny sposób pojawiają się skojarzenia, odwołania, przypomnienia. 

Tak było w ubiegły weekend. Podczas konferencji WallStreet (po dwuletniej pandemicznej przerwie) spotkałem się z W. Rozmawialiśmy o rynkach, życiu, cykliczności pewnych zdarzeń i zachowań ludzi (to w kontekście wydania Pieniądza E. Zoli). Mój rozmówca zaczął opowiadać o czytanej przez niego lata temu tetralogii – Kwartet aleksandryjski Lawrenca Durrella. Czytaj dalej Kwartet aleksandryjski. Justyna

Komu bije dzwon

To nie jest wolność nie zakopywać tego, co się napaskudziło – pomyślał. – Nie ma zwierzęcia równie wolnego jak kot, a przecie kot zagrzebuje swoje łajno. Kot to najlepszy anarchista. Dopóki nie nauczą się tego od kota, nie mogę ich szanować.

W końcu to zrobiłem! Przeczytałem najgłośniejszą i najbardziej znaną powieść jednego z moich ulubionych pisarzy młodości, której konsekwentnie unikałem. Trudno mi powiedzieć czemu. Tak czasami mam, że unikam pewnych zbyt popularnych “arcydzieł”. Gdy czasami zaintryguje mnie jakiś nowy autor, zwykle sięgam do mniej popularnych jego dzieł. W przypadku Komu bije dzwon Ernesta Hemingwaya, nie mam pojęcia czym była podyktowana moja niechęć. W końcu się doczekał. Czytaj dalej Komu bije dzwon

Smutek

W kolejnych książkach i artykułach dotyczących przeżywania żałoby, które czytam i przeglądam pojawia się nieustannie ta sama pozycja: Smutek, C.S.Lewisa.

Napisany w 1961 roku po śmierci żony stał się klasyką, choć jest tym czym wiele podobnych pozycji. Zebranymi przemyśleniami i zapiskami notowanymi na bieżąco, tuż po stracie. Zapisem stanów, nastrojów i myśli, w kolejnych dniach, tygodniach, miesiącach. Czytaj dalej Smutek

Narodziny dnia

Po całej serii książek o biedzie, wykluczeniu, nałogach i patologiach miałem myśl, że chyba warto odetchnąć przy jakimś choćby “harlekinie”. Czymś banalnym, miłym, opowiadającym o tym, że świat nie jest taki zły.

Ten wybór nie był oczywisty. Nie wiedziałem czego oczekiwać, poza tym, że książeczka ma już dziewięćdziesiąt lat i jest “zmysłowa”. Narodziny dnia, Sidonie Colette. W taki sposób chyba już się nie pisze. Co więcej ten malarski styl mógłby być w gruncie rzeczy męczący, gdyby nie było to nieco ponad sto stron, tylko trzysta lub więcej. Czytaj dalej Narodziny dnia