Absolwent

Benjamin Braddock jest irytujący. Benjamin Braddock grany przez Dustina Hoffmanna jest nie tylko irytujący, ale sprawia jeszcze wrażenie nieco ograniczonego. Nie pamiętam, kiedy obejrzałem Absolwenta po raz pierwszy. Pewnie miałem kilkanaście lat. Być może był to seans z kasety VHS w marnej jakości, u kogoś ze znajomych. Być może w ramach spotkań Dyskusyjnego Klubu Filmowego w sali mieszczącej kilkadziesiąt osób, wyświetlano film z równie marnej kasety VHS na niewielkim telewizorze. Nie zrobił na mnie jakiegoś większego wrażenia. Za ckliwymi pioseneczkami Simona i Garfunkela nigdy jakoś nie przepadałem. A fabuła… No cóż, jacy naiwni ci bohaterowie. Na początku roku obejrzałem film ponownie. Uznałem, że będzie to dobre uzupełnienie mojej podróży w przeszłość.

Piosenki zostały nadal ckliwe, choć fantastycznie zostały wkomponowane w całą akcję. Z racji wieku bliżej mi do pokolenia reprezentowanego przez Robisonów, niż Benjamina i Elaine. Całość wciąga. Może zakończenie jest nieco przesłodzone, ale pojedyncze sceny są zagrane i sfilmowane fenomenalnie. Choćby początkowa jeszcze z napisami.

Później dostałem książkę, na podstawie której nakręcono film. Charles Webb napisał Absolwenta w 1963 roku, czyli cztery lata przed jej sfilmowaniem. Mam mieszane uczucia po jej przeczytaniu. Film jest niemal całkowitą jej kopią. Zarówno dialogi, jak i sceny są wiernie odtworzone. I film jest arcydziełem, ale książka nie. Być może to wierne jej odtworzenie sprawia, że podczas lektury nie da się jej już oddzielić od filmu. Ja nie potrafiłem. Jedyna widoczna dla mnie różnica to postawa Benjamina. W filmie trudno określić co się właściwie stało, że tak się zachowuje. O co mu w ogóle chodzi. W książce wyraźnie pisze o swojej frustracji zmarnowanymi studiami. Oto jeden z najlepszych studentów na roku, z otwartą drogą do fantastycznej kariery przechodzi kryzys tożsamości. Nie wie co dalej, ale na pewno nie zamierza być najlepszy.

Późniejsze jego wybory są konsekwencją tego kryzysu. Można sobie patrzyć na romans z panią Robinson oraz późniejsze zakochanie w jej córce, jako niewiarygodne i niemożliwe, ale to nie ma większego znaczenia. To tylko fikcja. Oglądając film zastanawiałem siebie, jak byłby odebrany przez obecnych rówieśników głównego bohatera. Szukając okładki książki do tego tekstu, trafiłem na wpis na jednym z blogów o książkach.

Autor stosuje głównie dialogi, które są właściwie serią krótkich pytań i odpowiedzi. Pytań o nic i odpowiedzi o niczym. Mam wrażenie, że obecne – moje pokolenie – ma w sobie troszkę z Bena. Kończymy dobre uczelnie, nie za bardzo wiemy co zrobić z naszym życiem i pakujemy się w patowe sytuacje, których potem żałujemy. Liczymy, że to wzbudzi w nas jakiekolwiek uczucia, a okazuje się, że to – jak wszystko – pop-papka.

Z bloga wynika, że autorka to rocznik 1985, gdy pisała te zdania (2011 rok) miała 26 lat. Czyli była tuż po studiach. Ta jej obserwacja jest niesłychana. Bardzo. Zwłaszcza, że ja zauważam pewne analogie jeśli chodzi o pokolenie rodziców Benjamina i Elaine. Ich zachowania, sztuczne zachowania na pokaz, frustracje, zmarnowane życie mimo kariery zawodowej właściwie można odnaleźć dziś. A minęło pięćdziesiąt lat.

Zdecydowanie jednak lepiej obejrzeć film. Dodatkowo, żeby nie zasłodzić się muzyką Simona i Garfunkela, posłuchać ich piosenki (nie z Absolwenta) w wykonaniu Johnny Casha.

Absolwent, Ch. Webb

Absolwent, Charles Webb

Wyd.: Atut, 1991

Tłum.: Krzysztof Sosiński

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *