Błyskotliwi chłopcy

Poczekała sobie kilka lat na swoją kolej książka jednego z moich ulubionych autorów. Nie umiem racjonalnie, ani nawet nieracjonalnie uzasadnić dlaczego wciąż ją odkładałem na później. W końcu, gdy już emocje związane z HFT (handel wysokich częstotliwości) opadły i tematy z tym związane przestały pojawiać się w mediach zabrałem się za Błyskotliwych chłopców Michaela Lewisa. I znów się nie zawiodłem, na tym w jaki sposób autor podchodzi do opisywania świata finansów – jego patologii, wad, ale przede wszystkim mechanizmów funkcjonowania.

Gdy zaczynałem grać na giełdzie obowiązywały zlecenia składane na papierowych arkuszach (niebieskich i różowych) przynoszone osobiście do domu maklerskiego. Później zlecenia przyjmowało się coraz częściej telefonicznie, od 1996 DM BOŚ udostępnił możliwość inwestowania przez internet, a później kolejne wersje oprogramowania domów maklerskich (i samej giełdy) umożliwiały coraz szybsze składanie zleceń. To wszystko w ciągu zaledwie 25 lat. Polski rynek de facto nie doczekał się rewolucji, która od ok. 2007 przetoczyła się przez giełdy światowe, czyli walki o jak najlepszy dostęp do serwerów giełd, jak najszybsze przesyłanie zleceń, przy czym to “jak najszybsze” oznacza czas liczony w tysięcznych częściach sekundy. Jeszcze do 2013 roku na GPW działał system, który pozwalał obsłużyć ok. 200 transakcji na sekundę, gdy tych zleceń było więcej system “zatykał się”. W tym samym czasie za oceanem sekunda to było pojęcie, które można by śmiało traktować w kategoriach przesyłu danych telegrafem.

Z pewnych powodów – dość szczegółowo wyjaśnionych przez Lewisa – fakt, że ta rewolucja nas ominęła w zasadzie jest pozytywny.

Szał szybkości i rozwoju technologicznego sprawił, że nieliczni zaczęli rozumieć, co tak naprawdę się dzieje i co można zrobić czyli jak wykorzystać przewagę, w celu zarobienia pieniędzy. Niestety pokusa była zbyt wielka (a możliwe zyski liczone w miliardach) zaczęło dochodzić więc do patologii. Przy czym wiele osób – w tym giełdy i nadzór – nie rozumiało, że mają miejsce nieuczciwe zagrywki.

Czas na anegdotkę. Jakąś dekadę temu przeczytałem recenzję pióra absolwenta studiów ekonomicznych książki Roberta Haugena Teoria nowoczesnego inwestowania. To taki podręcznik finansów, opisujących koncepcje analizy zarządzania portfelem papierów wartościowych, według wiedzy z lat dziewięćdziesiątych. Autor recenzji (przypomnę absolwent studiów ekonomicznych) stwierdził, że w książce jest dużo skomplikowanych wzorów, często z metodami ich wyprowadzenia, co w zasadzie nie jest potrzebne, bo dziś wszystko liczą arkusze kalkulacyjne.

No cóż właśnie tego typu osoby są później ofiarami opisywanymi przez Lewisa. Ofiarami tych, którzy rozumieją, jak te wzory wpisać w arkusze. Inni korzystają z “czarnych skrzynek” i nie zastanawiają się jak to działa, a w rezultacie są – delikatnie mówiąc – dymani, przez tych, którzy rozumieją budowę wzorów.

Michael Lewis skoncentrował się tym razem na opisaniu patologii, jakie wiązały się z wdrażaniem nowych technologii i pędem za szybkością na giełdach oraz przybliżeniu garstki osób które postanowiły ten stan zmienić. Opisuje, jak pewne tendencje właśnie dzięki rozwojowi technologii zamiast zmieniać się na korzyść klienta (teoretycznie możliwe wyeliminowanie pośredników) poszły w stronę dokładnie odwrotną. Im bardziej zamglony i zamotany obraz tym bardziej klienta można “skroić”. U nas choć HFT de facto nie funkcjonuje instytucje finansowe mają swoje sposoby na zarabianie na klientach – weźmy pod uwagę choćby różnego rodzaju produkty “inwestycyjne” tworzone przez ubezpieczycieli. W jednym produkcie należy zaszyć polisę, fundusz, ochronę a przy okazji dziesiątki drobnych lub wcale nie tak drobnych opłat i już możemy golić klienta latami. Co więcej podobnie jak część bohaterów Błystkotliwych chłopców zaczęła rozumieć, że na terminalach z notowaniami widzą fikcyjny świat, tak klienci wszelkich polis, struktur widzą fikcyjną wycenę swoich portfeli przez lata, aż… postanowią go zlikwidować. Wówczas okazuje się, że wartość ich kapitału bywa nawet kilkadziesiąt procent niższa.

Genialne są słowa jednego z bohaterów Lewisa:

Kiedy słyszę, że ktoś dba o moje interesy, jestem sceptyczny. Szczególnie na WallStreet.

Ja bym to zdanie polecił każdemu, kto zaczyna spotykać się z jakimś doradcą finansowym.

Opis rzeczywistości w książce pozwala spojrzeć zupełnie od nowa na technologię, szybkość i kreatywność ludzką (choć, ja już od kilku lat przestałem się czemukolwiek dziwić). Co ciekawe jednak pokazuje też odwrócenie pewnego procesu. Giełdy powstawały przed dziesiątkami a nawet setkami lat po to żeby scentralizować handel, wyrównać szanse inwestorów, zrównać czas dostępu do informacji i rynku. Tymczasem właśnie od pewnego czasu na rynku amerykańskim zaczęła postępować decentralizacja – akcjami tej samej spółki można handlować na licznych giełdach publicznych i jeszcze liczniejszych prywatnych. Giełdy stanowią odrębne światy, zwłaszcza jeśli chodzi o przejrzystość zasad i transakcji.

Ta decentralizacja sprawiła, że pewne mechanizmy nie różnią się specjalnie od tych, które opisywane są we Wspomnieniach gracza giełdowego, klasyce z początku XX wieku. Klienci tzw. bucket shopów handlowali według kursów podawanych przez brokera, a nie kursów na giełdzie. Na początku XXI wieku klienci giełd zwanych “dark pools” w zasadzie dostają nie to co oferuje rynek, tylko ich broker a często jest to równocześnie właściciel i  twórca danego dark poola (działającego według nie do końca określonych jasno dla klienta zasad).

Jeśli się komuś wydaje, że Lewis opisuje patologie, które cechują wyłącznie rynek kapitałowy, brokerów, banki powinien rozejrzeć się wokół siebie po swoich branżach. Technologie wiele ułatwiły, ale to co wydawało się kilka lat temu świetnym rozwiązaniem – czyli dotarciem bezpośrednio do klienta i wyeliminowaniem pośredników – zaczęło istnieć w nowej formie. Niestety nie zawsze lepszej.

Poza działalnością w branży finansowej jestem współwłaścicielem wydawnictwa. Gdy rozpoczynałem tę aktywność słyszałem o wielu „ciekawostkach” związanych właśnie z funkcjonowaniem pośredników między czytelnikiem a wydawcą, czyli wielkimi firmami dystrybucyjnymi. Ich model biznesowy zakłada przerzucenie całego ryzyka na wydawcę z minimalną odpowiedzialnością po swojej stronie (niemal dokładnie, jak firmy HFT). Do tego wymuszanie cen hurtowych sięgające 60% ceny detalicznej, płatności po 5-7 miesiącach (jeśli tylko uda się dotrzymać terminów zgodnie z umową, bo często są opóźniane), niejasna polityka zwrotów, itp. Wszędzie słyszałem, że tak po prostu jest i nie da się tego zmienić. W rezultacie wydawcy bronią się zawyżając ceny książek – ofiarą jest oczywiście czytelnik.

Ten sam mechanizm opisuje Lewis, jeśli chodzi o amerykański rynek.

Nie godząc się na to, nie podpisywaliśmy umów z niektórymi wielkimi dystrybutorami. Trudno będziemy mniej widoczni, będziemy mniej sprzedawać, ale przynajmniej nie będziemy mamieni, że już wkrótce ktoś się rozliczy z zaległych faktur. Upadł jeden z dystrybutorów (Azymut) i mogę tylko współczuć tym wszystkim wydawcom, którzy sprzedawali swoje książki, niestety do dziś nie dostali pieniędzy. Dystrybutor co prawda zbankrutował, ale pieniądze nie wyparowały, tylko trafiły do kieszeni właścicieli.

Co jakiś czas na światło dzienne wychodzi jakaś afera, a to ukrywanie danych w branży motoryzacyjnej, a to patologie w przemyśle spożywczym lub farmaceutycznym. Wszędzie głównym motywem jest zysk i chciwość. Zwykle z tekstów wynika, że pewne sytuacje trwały latami, lecz wszyscy się przyzwyczaili i traktowali to jako normę. W tych procesach pomaga technologia, bowiem sedno problemu rozumieją nieliczni. I to powinno być właściwie przesłanie książki Lewisa, a nie tylko to że Wall Street to źli kolesie.

***

Odrobinę więcej o technicznym aspekcie poruszanym przez Lewisa na blogi.bossa.pl

[O szybkości naszego rynku niech świadczy symboliczna grafika ilustrująca tekst, którą musiałem “przyspieszyć”, żeby był widoczny jakiś aktywniejszy ruch]

Błyskotliwi chłopcy, M. Lewis

Błyskotliwi chłopcy. Rewolta na Wall Street, Michael Lewis

Wyd.: Sonia Draga, 2014

Tłum.: Zofia Szachnowska-Olesiejuk, Adam Olesiejuk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *