Społeczeństwo, w którym zwycięzca bierze wszystko

Według informacji PZPN w 2012 roku w polskich klubach piłkarskich łącznie zarejestrowanych było niemal 935 tys. piłkarzy. W tej liczbie znajdują się oczywiście gwiazdy pierwszej wielkości z ekstraklasy oraz cała reszta z mniej lub bardziej znanych drużyn lokalnych. Nie jest chyba zaskoczeniem, że tych pierwszych jest zdecydowanie mniej. Nie przeszkadza to jednak tysiącom rodziców co rok zapisywać swoich pociech do szkółek piłkarskich. Przekonani o ponadprzeciętnych umiejętnościach swojego dziecka, marzą o karierze (i zarobkach) na miarę Lewandowskiego. Brutalna rzeczywistość i statystyka wydaje się jednak być przeciwko nim. W samej tylko Warszawie na jednej ze stron poświęconej futbolowi juniorów znalazłem informacje o trzydziestu pięciu szkółkach piłkarskich. W każdej z nich można znaleźć prawdopodobnie wybitnie utalentowane dzieciaki, które walczą o najwyższe miejsca. Wygrają wyłącznie najlepsi z najlepszych i najbardziej zdeterminowani.

Zupełnie teoretycznie większość rodziców powinna zdawać sobie sprawę z tego, że szanse ich dziecka na karierę wśród najlepszych są nieduże, ale jesteśmy tylko ludźmi. Podejmujemy więc nieracjonalne decyzje, łudzimy się przekonaniami o naszych (oraz naszych dzieci) lepszych umiejętnościach od reszty, zakładamy, że to właśnie nam sprzyja szczęście, a poza tym na horyzoncie widzimy nie 3,5 tysiąca złotych zarabiane przez piłkarza trzecioligowego, tylko setki tysięcy, kontrakty reklamowe, zyski z innych aktywności zarabiane przez gwiazdy.

Wiele dzieciaków w ogóle nie zwiąże swojej przyszłości z piłką nożną. W tym wypadku możemy uznać, że pieniądze wydane na lekcje, wyposażenie, stroje, wyjazdy są pieniędzmi zmarnowanymi. Można było je przeznaczyć na inne szkolenia, albo choćby na zapewnienie dziecku w przyszłości lepszego startu, lepszej szkoły, czy nawet emerytury.

Ten sam proces dotyczy wielu innych aktywności sportowych, muzycznych, naukowych, kulturalnych. Ma swoje zalety – zwyciężają wybitni, ale ma też wady. Ogromne dysproporcje w zarobkach to tylko jedna z nich. Do tego dochodzi choćby zmarnowany czas i potencjał wielu zdolnych, ale nie tak zdolnych jak ci najlepsi.

Zwycięzcy biorą wszystko

Amerykański ekonomista i statystyk Robert H. Frank jest współtwórcą pojęcia społeczeństwo, w którym zwycięzca bierze wszystko (Winner-Take-All Society). To jest ten rodzaj społeczeństwa, które nas otacza. Nielicznych gwiazd w różnych dziedzinach (sport, nauka, kultura, technologia), które zarabiają miliony i całej reszty, która niestety nie może się pochwalić wynikami zbliżonymi do tego poziomu.

W ostatnich tygodniach polską premierę miała jego książka Sukces i szczęście. Dobry los a mit merytokracji. Przedpremierową reklamę tezom wyłożonym w książce robił Kamil Fejfer (Magazyn Porażka), którego krótka notka znalazła się na okładce, zaś on sam w różnych tekstach zdawał się koncentrować na szokującym dla niego samego odkryciu (jakoby prezentowanym przez R. Franka), że to los i przypadek jest odpowiedzialny za sukces, a nie praca, czy umiejętności.

Napisałem w nawiasie, jakoby “prezentowanym przez R. Franka”, choć jeszcze tej książki nie przeczytałem. Ale po przeczytaniu innej książki Franka zaczynam wolałbym poznać ją od źródła, a nie z interpretacji.

Przed premierą Sukcesu i szczęścia chciałem poznać poglądy autora. Znalazłem jego pracę z lat dziewięćdziesiątych (napisaną wspólnie z ekonomistą Philipem J. Cookiem), choć u nas wydaną dopiero w 2017 roku Społeczeństwo, w którym zwycięzca bierze wszystko. Dlaczego garstka najbogatszych posiada o wiele więcej niż reszta z nas.

Przedmowę do książki napisał Andrzej Szahaj, który w ostatnich latach krytycznie wyrażał się o kapitalizmie, choć powielając te same hasła, co cała nowa lewica – turbokapitalizm, neoliberalizm itp. Do treści tej przedmowy jeszcze wrócę.

Notka na okładce w książce Franka i Cooka to fragment treści, tak dobrany, że można być przekonanym, że autorzy mają również lewicowe poglądy i będziemy czytać krytykę rozpasanego liberalizmu i kapitalizmu.

Przez pierwszą część książki zużyłem niemal cały blister z samoprzylepnymi karteczkami, zastanawiając się, czy autorzy robią sobie ze mnie żarty, czy może gwałcą moją logikę (z innej strony niż robią to libertarianie). Nie ukrywam, że w dużej mierze poddałem się pewnemu skrzywieniu – właśnie poprzez pryzmat przedmowy A. Szahaja czy tekstów K. Fejfera. Autorzy zaczęli bowiem opisywać charakterystykę “rynków, w których zwycięzcy biorą wszystko” i odnosiłem wrażenie, że robią to z pozycji krytycznych. Tak naprawdę był to opis rzeczywistości dookoła nas. Rzeczywistości będącej wynikiem pewnych trendów cywilizacyjnych, skłonności człowieka (chciwość, nieracjonalność, nieumiejętność oceny ryzyka), globalizacji, nadmiernej konsumpcji. Zaznaczałem sobie kolejne fragmenty, żeby z nimi tu na blogu polemizować, choć ich liczba rosła w bardzo szybkim tempie. Ale to wciąż był po prostu opis rzeczywistości. Rozumiem, dlaczego część osób o lewicowych poglądach mogłaby czytać to z wypiekami na twarzy i krzyczeć – no właśnie!, to niesprawiedliwe!, nie może tak być!, to nieuczciwe!

Wyjaśnienie i dystans

I tak doszedłem do rozdziału 6 niemal dokładnie w połowie książki. Od tego momentu wszystko się zmieniło, a ja zastanawiałem się czy autor przedmowy oraz inni, na pewno przeczytał całość, czy tylko pierwszą część.

Oto co na samym początku tej drugiej części, po wcześniejszym opisie funkcjonowania rynków dla zwycięzców i ich różnych negatywnych konsekwencji piszą autorzy:

Kiedy stwierdzamy, że rynki dla zwycięzców przyciągają zbyt wielu uczestników, chodzi nam w istocie o to, że ogólny dochód całego społeczeństwa byłby wyższy, gdyby mniej ludzi rywalizowało na tych rynkach, wybierając zamiast tego inne zawody.

W celu zapobieżenia możliwemu nieporozumieniu chcemy podkreślić, że wysuwając powyższą tezę, nie twierdzimy, iż rynki dla zwycięzców są całkowitą katastrofą lub, delikatniej, negatywnym procesem. […] W gospodarce kapitalistycznej rynki dla zwycięzców osiągają swój cel. Bez nich – lub ich funkcjonalnego odpowiednika – ogromna część gospodarczych zdobyczy ostatnich dwóch wieków nie mogłaby zostać zrealizowana. Kiedy mówimy, że rynki dla zwycięzców przyciągają zbyt wielu uczestników, mamy na myśli tylko tyle, że powodziłoby nam się jeszcze lepiej, gdyby najmniej utalentowani kandydaci wybierali inne ścieżki kariery. [wyróżnienie autorów]

Ta myśl pojawia się wielokrotnie w tekście. Frank i Cook opisują trend cywilizacyjny i w drugiej część dość wnikliwie tłumaczą dlaczego do pewnych zjawisk dochodzi. Wykorzystują niemal wszystkie najważniejsze odkrycia psychologii społecznej oraz socjologii. Czyli nasze wrodzone skłonności do ulegania błędom poznawczym, nieumiejętność oceny ryzyka, przeszacowywania prawdopodobieństw i indywidualnych wyborów ludzi. Te zaś w większości przypadków mają na celu indywidualny interes, ale nie liczą się z długoterminowymi konsekwencjami społecznymi. Możemy się obruszać na monopol Apple’a, Googla, Facebooka, czy tego, że w reklamach występuje Lewandowski, ale to przecież MY korzystamy z tych produktów i chcemy oglądać gwiazdy. Wszystko w imię ciekawości, przekonania o pewnym statusie społecznym, czy po prostu z uwagi na modę i presję społeczną. Choć książka napisana była oryginalnie w 1996 roku opis świata przedstawiony przez ekonomistów fantastycznie antycypuje to co zdarzyło się w kolejnych dwudziestu latach – choćby jeśli chodzi o dominację miałkiej rozrywki. Rok po opublikowaniu książki miał debiut programów z cyklu Big Brother, a później fala już popłynęła. Celebryci, którzy nic nie robią, ale ludność chce śledzić ich losy, wzmocniła się dzięki portalom społecznościowym.

Rozwiązania tak, ale przemyślane

Autorzy widzą wady współczesnego świata i mają pewne propozycje zmian, ale są wobec nich bardzo zdystansowani i krytyczni (wbrew młodej polskiej lewicy). Często zwracają uwagę, że nadmierne opodatkowanie bogatych może być pewnym rozwiązaniem, ale należy się liczyć z negatywnymi konsekwencjami. Bardzo dużą wagę przywiązują do wolności wyboru i wszędzie tam, gdzie podają pomysły nieco ją ograniczającą, piszą o możliwych wadach.

Przy każdej z tych propozycji chodzi nam o pomoc w stworzeniu sprawiedliwszego i produktywniejszego społeczeństwa bez ograniczania indywidualnej wolności.

Żeby było ciekawiej przy potencjalnych rozwiązaniach podatkowych cytują Jamesa Tobina, który w Polsce równie często bywał przywoływany przez część lewicy. Chodzi o tzw. podatek Tobina, czyli opodatkowanie spekulacyjnych transakcji walutowych. Sens tego podatku istnieje tylko wówczas, jeśli wprowadziłyby go wszystkie państwa. W przeciwnym wypadku obrót przeniesie się po prostu tam, gdzie tego podatku nie ma. Zwolennicy tej koncepcji często zwracali jednak uwagę, że nie jest możliwe jego wprowadzenie, bo lobby finansowe do tego nie dopuści. Ciekawe, że sam pomysłodawca, czy też należałoby napisać twórca koncepcji zauważał problemy, których zdają się nie zauważać zwolennicy jego pomysłu kilkadziesiąt lat później:

Najtrudniejsze zagadnienia polityki gospodarczej dotyczą sfer, w których cele produktywności, wolności wyboru i równości wchodzą ze sobą w konflikt. Trudno jest zaproponować dający się obronić na polu intelektualnym kompromis między nimi, a jeszcze trudniej znaleźć realny kompromis polityczny. (Tobin, 1970)

Bardzo dobra jest ta książka. Pojawiają się tam kwestie (choć tylko zasygnalizowane) skrócenia czasu pracy, dochodu gwarantowanego, czy rozwiązań socjalnych. Wszystko to, co rozpala dziś dyskusję. Z tą różnicą, że dziś zwolennicy podają te rozwiązania dogmatycznie, przeciwników tłukąc pałką neoliberalizmu i brakiem wrażliwości społecznej, często manipulując rzeczywistością. Zaś Frank i Cook przy potencjalnych rozwiązaniach, niemal każdorazowo zwracają uwagę na możliwe negatywne konsekwencje.

Autorzy podkreślają negatywne strony nierówności, ale też konstatują, że z wyrównywaniem szans nie można przesadzić. Bo wówczas nie dość, że mogą być zagrożone indywidualne wolności i wybory, to jeszcze może dojść do zupełnie nieoczekiwanych skutków.

Przypomniał mi się jeden z odcinków duńskiego serialu Rita, będącego satyrą na duńskie szkolnictwo (swoją drogą wysoko cenione w Europie), społeczeństwo i pewne trendy – w tym równościowe. Dyrektor szkoły wpada na pomysł zawodów dla uczniów, ale poprowadzonych w taki sposób, żeby słabi w sporcie nie poczuli się gorzej. Chodzi o wyrównywanie szans. W związku z tym ustanawia regułę, że zwyciężyć można tylko gdy strzeli się pięć bramek. Jeśli drużyna strzeli więcej, automatycznie przegrywa. Absurd, ale czego się nie robi w imię równości. Kto by się przejmował ambicjami i umiejętnościami najlepszych.

Młotem w neoliberałów

Na koniec zostawiłem sobie jeszcze kilka słów o przedmowie autorstwa Andrzeja Szahaja. O przedmowie, w której niemal na każdej stronie pojawił się zwrot “ideologia neoliberalna”. Po przeczytaniu całej książki jeszcze raz wróciłem do tej przedmowy i niestety dopiero po tym drugim przeczytaniu widzę, jak bardzo można odebrać pracę Cooka i Franka przez pryzmat własnych zideologizowanych poglądów. Amerykańscy ekonomiści byli zdystansowani i wyważeni, u Szahaja czytamy o “spuszczonym ze smyczy kapitalizmie”, czy “zgubnej ideologii neoliberalnej”. Tworzeniem nowej mitologii jest powtarzanie, że po przełomie w 1989 w Polsce korzystaliśmy z amerykańskich neoliberalnych rozwiązań.

Ciekawy to liberalizm z koncesjami, licencjami, różnego rodzaju ograniczeniami spółkami, w których Skarb Państwa ma większość udziałów, prywatyzacji, która pozostawia udział państwa w spółkach. Giełda stworzona na wzór francuski, kodeks handlowy czerpiący z niemieckich rozwiązań prawnych. No ale w publicystyce możemy sobie szafować amerykańskim neoliberalizmem. Swoją drogą Cook i Frank opisują podobne trendy (nierówności wynikające z rynku typu zwycięzca bierze wszystko) w świecie zwierząt. Wiemy, że wśród wielu ssaków często dominujący samiec ma większe terytorium, więcej samic. Wygląda na to, że paskudny neoloberalizm dotarł również tam. Cóż za zgroza!

Cook i Frank wprost mówią, że nie zamierzają walczyć z trendem, który jest pochodną zachowań i skłonności ludzi – a nie kapitalizmu, neoliberalizmu czy innego chochoła. Naturalnie należy próbować ograniczać pewne negatywne skutki, tak jak ma to miejsce choćby z monopolami, czy niekorzystnymi skutkami z sporcie, edukacji i kulturze. Ale nie da się zadekretować, żeby ludzie przestali się interesować życiem celebrytów, którzy zarabiają dzięki temu zainteresowaniu.

Wśród wielu dyskutantów atakujących bezrefleksyjnie kapitalizm na naszym rodzimym podwórku (Rafał Woś, Kamil Fejfer, Grzegorz Sroczyński i inni) brakuje mi dystansu do własnej ideologii. Zły jest kapitalizm i neoliberalizm cokolwiek by on dla autorów oznaczał. Wydaje się czasem, że wszystko co nieakceptowalne należy określić mianem neoliberalne. Neoliberalizm odpowiada nawet za trzęsienia ziemi, gradobicie i koklusz. Zaś zwolennicy takiego podejścia zapominają o człowieku, jego skłonnościach, mechanizmach zachowań i motywacjach. Cechach dzięki którym tak a nie inaczej wygląda współczesna cywilizacja – od strony dobrej i złej. Pod tym względem powinni się uczyć od Cooka i Franka rozumienia mechanizmów i obiektywnego wyrażania swoich racji.

Dedykacja

Swoją drogą ciekawe jest to, że wśród wielu przedstawicieli lewicujących trzydziestolatków pojawia się często hasło “oszukali nas wmawiając pewne wartości, oszukali nas opowiadając o kapitalizmie i sukcesie”. Pozostaje mi zadedykować im do refleksji tekst piosenki z  1983 roku, śpiewanej przez dwudziestopięcioletniego wówczas Grzegorza Kupczyka. Odnoszę wrażenie, że to manifest właśnie tych wszystkich rozczarowanych, którym podobno ktoś coś wmówił.

Nauczyli nas regułek i dat

Nawbijali nam mądrości do łba

Powtarzali, co nam wolno, co nie

Przekonali, co jest dobre, co złe

 

Odmierzyli jedną miarą nasz dzień

Wyznaczyli czas na pracę i sen

Nie zostało pominięte już nic

Tylko jakoś wciąż nie wiemy, jak żyć

 

Ref. Dorosłe dzieci mają żal

Za kiepski przepis na ten świat

Dorosłe dzieci mają żal

Że ktoś im tyle życia skradł

 

Społeczeństwo, w którym zwycięzca bierze wszystko, R.H. Frank, P.J. Cook

Społeczeństwo, w którym zwycięzca bierze wszystko. Dlaczego garstka najbogatszych posiada o wiele więcej niż reszta z nas, Robert H. Frank, Philip J. Cook

Wyd.: Wydawnictwo naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, 2017

Tłum.: Tomasz Szymon Markiewka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *