Richard Sennett, amerykański socjolog pochodzący z rodziny rosyjskich emigrantów. Bardzo mocno związany z lewicą. Ojciec i wuj byli aktywnymi członkami Partii Komunistycznej. W młodości wraz z matką mieszkał w Cabrini Green, socjalnym osiedlu w Chicago, w którym starano się stworzyć warunki do integracji rasowej i społecznej. Ubogim białym rodzinom proponowano, że w zamian za życie w Cabrini, gdzie było dużo czarnych mieszkańców, miasto pokryje czynsz.
W późniejszych latach Cabrini, ze swoimi trawnikami usłanymi potłuczonym szkłem i psimi odchodami, pełne broni i narkotyków, stało się symbolem wszystkich bolączek mieszkalnictwa socjalnego. […]
Projektanci Cabrini Green, podobnie jak rządowi planiści wcześniej i później, próbowali zaradzić większemu społecznemu złu, reagując na praktyczną potrzebę socjalną i wykorzystując mieszkania jako “narzędzie” walki z segragacją rasową. Sami trzymali się z daleka; wedle mojej najlepszej wiedzy żaden z twórców Cabini Green nie mieszkał razem z nami. Wśród sąsiadów próżno byłoby też szukać przedstawicieli niewielkiej liczebnie czarnej burżuazji. […]
Matka Sennetta była pracownikiem społecznym, zaś on sam próbował swych sił jako muzyk, niestety uniemożliwiła mu tę karierę kontuzja. Dziś Sennet jest lewicowym socjologiem zajmującym się sprawami przestrzeni miejskiej, pracy i sfery publicznej.
Nie wiem, czy to jego doświadczenie, w którym wyrósł, a może wiek, rozsądek, wykształcenie czy może coś jeszcze zupełnie innego, ale czytając jego książkę Szacunek w świecie nierówności byłem zaskoczony, jak bardzo odróżnia się od wielu reprezentantów naszej młodej lewicy rodem z knajpek przy placu Zbawiciela w Warszawie.
Podobnie jak Robert Frank ma na tyle szerokie spojrzenie na rzeczywistość oraz naturę psychologiczną człowieka, że nie próbuje jej zmieniać walcząc o “równość”, “redystrybucję”, “społeczną sprawiedliwość” i co tam jeszcze mają na sztandarach publicyści w rodzaju Kamila Fejfera, Rafała Wosia, Grzegorza Sroczyńskiego czy polityków partii RAZEM. On raczej zastanawia się nad kwestiami równości społecznej biorąc pod uwagę te wszelkie kłopoty i doświadczenia.
Niektórzy radykalni egalitaryści twierdzili, że jeśli się zrówna warunki materialne, wzajemny szacunek rozkwitnie w sposób „naturalny” i spontaniczny. Takie twierdzenie jest jednak naiwne. Gdyby nawet usunąć wszelkie niesprawiedliwe nierówności, ludzie i tak zmagali by się ze swymi dobrymi i złymi impulsami.
Bardzo byłem zaskoczony jego wnikliwym i zdystansowanym spojrzeniem na pomoc społeczną. Na wszelkie kwestie związane z tym, że źle pojęta pomoc jeszcze bardziej pogłębia nierówności, właśnie przez – nie intencjonalne – uczucie wyższości.
W Stanach Zjednoczonych ludzie boją się być od czegoś zależni, uważają, że to przejaw bycia gorszym. “Zależność od zasiłku” równa się upokorzeniu. W Cabrini owo upokorzenie kształtowała rasa; biali, potrzebując dachu nad głową, zmuszeni byli wejść z czarnymi w bliższe relacje, od których chętnie by się wykupili, gdyby tylko mieli więcej pieniędzy.
Drugi problem wziął się stąd, że osiedle odbierało ludziom kontrolę nad własnym życiem. Stawiało ich w roli obserwatorów własnych potrzeb, biernych konsumentów pomocy. Mieszkańcy doświadczali zatem specyficznego rodzaju braku szacunku; nie czuli się dostrzegani ani traktowani w pełni jak istoty ludzkie.
Sennett pisze tę refleksję w 2003 roku po kilkudziesięciu latach obserwacji różnego rodzaju doświadczeń związanych z pomocą społeczną. Ta jedna refleksja pokazuje jak bardzo różni się od naszej rodzimej lewicy, która krzyczy o gwarantowanym dochodzie podstawowym, pomocy socjalnej, czy ostatnio o płaceniu studentom za studiowanie, bez zastanawiania się nad różnego rodzaju skutkami. Znając różnego rodzaju kulisy funkcjonowania rodzimych organizacji lewicowych cały czas wręcz pożądają zależności w postaci grantów, dotacji i wszelkiego wsparcia. Być może tylko Amerykanie (jak to napisał Sennett) boją się być zależni od kogoś, obawiam się jednak, że również to uzależnienie na naszym gruncie będzie wciąż rodziło konflikt, bo wiąże się z niepewnością i oddaniem kontroli w cudze ręce.
Świetny jest wątek wywiadów, które prowadził Sennett jako student z przedstawicielami socjety bostońskiej. Jak po początkowym stereotypowym spojrzeniu zaczął rozmawiać głębiej i nagle się okazało, że część zamożnych i dystyngowanych osób zmaga się ze swego rodzaju wykluczeniem albo utratą prestiżu. Że świat nie jest czarno-biały. To znacznie głębsze spojrzenie, niż roznoszące się głośno w Polsce hasło “neoliberalni pracodawcy krwiopijcy żyjący kosztem pracowników”. Sennetta nauczono jednak patrzeć wnikliwiej (David Riesman, Erik Erikson).
Bardzo dobrze się czyta te rozważania (zwłaszcza pierwsze rozdziały). O pracy, szacunku do niej, do siebie samego do innych. Zwłaszcza, że Sennet nie buntuje się przeciw nierównościom, wie, że one są i zawsze będą, ale zastanawia się nad sposobami zmniejszenia ich w niektórych sferach. Jak pogodzić potrzebę autonomię z pomocą socjalną, jak bardzo nadzór biurokratyczny pomaga lub przeszkadza w działaniach pomocowych. W jaki sposób mądrze wspierać różnorodne talenty, a nie wyłuskiwać najlepszych oraz jakie ryzyka niosą ze sobą różne rodzaje państwa socjalnego (również takiego, w który wypłaca się dochód gwarantowany).
Ambicję często uważa się za siłę napędową ludzi, którzy własnym wysiłkiem osiągnęli sukces. Mnie z pewnością jej nie brakowało. W rozwijaniu jakiegokolwiek talentu kryje się jednak pierwiastek fachowości: chodzi o to, by robić coś dobrze dla samego robienia. Fachowość tak rozumiana zapewnia szacunek dla samego siebie. Rzecz bowiem nie w tym by się wybić, tylko w tym by się stawać.
Zwolennicy różnorodności stają przed nie lada zagadką; nierówności są tak fundamentalnym elementem ludzkiego doświadczenia, że ludzie nieustannie muszą nadawać im jakiegoś rodzaju sens.
Kiedy biali robotnicy udzielali nam wywiadu w pojedynkę, wypowiadali się w sposób otwarty i zrównoważony o sobie i innych mieszkańcach miasta. Dobrze wiedzieli jaki los muszą cierpieć ubodzy czarni, O braminach mówili z humorem, bez resentymentu. Ich praca wiązała się z niskim statusem; niewiele dzięki niej osiągnęli. Nie brakowało im jednak szacunku do samych siebie. […]
Podczas wywiadów grupowych natomiast rzadko kiedy słyszało się tak zrównoważone wypowiedzi. Rozmówcy rzucali rasistowskie teksty i dowcipy, nakręcając się nawzajem. Wygłaszali tyrady przeciw liberalnym elitom i mediom Stawali się gniewnymi ludźmi, manipulowanymi przez politków. Szacunek wydawał się w takich wywiadach grą o sumie zerowej; trzeba było odmówić go czarnym, by w ten sposób utwierdzić się w poczuciu własnej wartości.
[zdjęcie: Richard Sennett;
]Szacunek w świecie nierówności, Richard Sennett
Wyd. Muza, 2012
Tłum.: Jan Dzierzgowski