Ominęło mnie Pięć lat kacetu wiele lat temu, więc przy okazji wznowienia poszerzonego o fragmenty usunięte przez cenzurę peerelowską postanowiłem nadrobić te zaległości.
Może to zabrzmi dziwnie, ale rozczarowały mnie wspomnienia Grzesiuka. A właściwie znudziły(!). Dokładnie w połowie przerwałem, żeby zerknąć na ostatnie strony, czyli moment wyzwolenia i uwolnienia jeńców z obozu. Prawdopodobnie taki sposób pisania był zaskakujący w 1958 roku zaledwie kilkanaście lat po zakończeniu wojny. Brutalność opisów, cwaniakowanie, żeby przeżyć, w zasadzie brak “bohaterstwa”. Naturalizm, choć z mocno ugrzecznionym językiem (o czym wspomina sam autor). To mogło szokować. Z kolejnymi stronami była dla mnie coraz bardziej nużąca. Sucha relacja z pobytu w kolejnych obozach koncentracyjnych, aż do wyzwolenia. Sposoby na życie i przeżycie. Spryt, kosztem innych, ale z pewnym specyficznym honorem.
Nie ma tam wzniosłych myśli i refleksji, co oczywiście jest spójne z osobą samego autora – ulicznego rozrabiaki z Czerniakowa. To jest jedna z największych wartości tych wspomnień, zwłaszcza gdy opisuje zawierane przyjaźnie z osobami, z którymi w “normalnych” warunkach prawdopodobnie byłoby mu bardzo nie po drodze. Niestety nuży w pewnym momencie.
Całość nie umniejsza przeżyć autora i innych bohaterów jego książki, ale opisy kolejnych bójek, razów od nadzorujących kapo i esesmanów, kradzieże, próby przeżycia, grzebania w odpadkach przestają robić wrażenie. Rzeczywistość przerażająca, ale styl Grzesiuka zupełnie nie dla mnie.
[zdjęcie: obóz w Mauthausen, źródło:
]Pięć lat kacetu, Stanisław Grzesiuk
Wyd.: Prószyński i S-ka, 2018
Absolutna prawda, drugie po bombie atomowej odkrycie XX wieku, jest nudne ponieważ jest prawdziwe a nie kulturalne. Przypominam że kultura to system zaprzeczeń.