Deska Galtona to proste narzędzie pozwalające wizualnie przedstawić sposób powstawania rozkładu normalnego. Zasada działania jest banalna. Wbijamy w płytę gwoździki we wzór kwinkunksa, czyli taki jaki ma piątka na klasycznej kostce do gry i puszczamy swobodnie kulki. Te obijając się o kolejne gwoździki losowo spadają.
Odnoszę wrażenie, że wybór lektur podczas mojej podróży w przeszłość to właśnie taka deska Galtona. Przy czym nie do końca wiem, za którym gwoździkiem ukrywa się jaka książka. Ujawniają się one dopiero w trakcie czytania kolejnych.
Po Myszach i ludziach naturalnym wyborem było Czyż nie dobija się koni? Horace McCoy. Książki łączy niemal wszystko – objętość, czas powstania, Wielki Kryzys, beznadzieja.
Oczywiście film jest znacznie bardziej znany. W zakamarkach pamięci kojarzyłem, że był czarno-biały, dziś łatwo sprawdzić, że jednak był w kolorze.
Cóż mogę więcej napisać. Trafiłem na prozę amerykańską w czasach liceum. Pesymizm, człowiek w obliczu przeciwności losu. Będący po prostu człowiekiem. Podejmujący trudne decyzje. Czasem niezbyt bohaterskie. Bez patriotyzmu na ustach, za to z próbą wywalczenia minimalnej godności. No cóż. W kanonie szkolnym był Żeromski, Prus, Dąbrowska, Orzeszkowa. Inny świat.
Moja matka, która kazała mi czytać, wepchnęła mi kiedyś Żeromskiego: miałem wtedy dziesięć lat. Przeczytałem zdanie: “Śnica zapuścił sępie spojrzenie swoich źrenic na jej duszę”. Poczułem się na zawsze zwolniony z obowiązku czytania Żeromskiego.
Marek Hłasko, Piękni dwudziestoletni.
Jak ja to dobrze rozumiałem. Później odkryłem poezje Tadeusza Borowskiego. W porównaniu z Pożegnaniem z Marią, czyli lekturą licealną, to było jak uderzenie pałką w głowę. Ale prawdziwy szok przychodził wraz z kolejnymi pisarzami amerykańskimi.
Big Brother, Warsaw Shore i dziesiątki innych programów tego typu, gdzie uczestnicy obnażają się publicznie w nadziei na odrobinę sławy i z marzeniami o wielkich karierach, czy pieniądzach.
Czy one się różnią czymś od maratonów tanecznych z czasów Wielkiego Kryzysu. Organizatorzy liczyli na wielką kasę. Uczestnicy liczyli na popularność i kasę. Sponsorzy, liczyli na zwiększenie sprzedaży, dzięki temu, że zasponsorują uczestnikom bieliznę, buty, jedzenie. Publiczne śluby. Aferki, pobicia, romanse, śmierć. Byle było głośno. W radio, gazetach. Gdyby był internet, byłoby jeszcze głośniej, jeszcze fajniej. I liga oburzonych na upadek obyczajów. Ot współczesny świat. Dziś i 80 lat temu. Dziś szafiarki z banerami i sposnorowanymi wpisami na facebooku, instagramie. Wtedy..
– Zanim ruszy nasz orszak – powiedział Rocky – chciałbym podziękować tym, którzy przyczynili się do uświetnienia dzisiejszej uroczystości. – Spojrzał na kartkę papieru. – Ślubna suknia jest darem pana Samuelsa ze sklepu „Bon – Ton”. Może zechce pan wstać?
Pan Samuels wstał i kłaniając się dziękował za oklaski.
– Pantofle ofiarował pannie młodej właściciel sklepu „Pantofel” przy Main Street. Czy pan Davis znajduje się na sali? Proszę, może pan wstanie?
Pan Davis wstał.
– Pończochy i jedwabne niewymowne ofiarował magazyn dla dziewcząt „Droga Polly”. Gdzie się podziewa pan Lightfoot?
Pan Lightfoot wstał, a publiczność wyła z zachwytu.
– A jej ondulacja to dzieło salonu piękności „Pompadour”. Czy jest tutaj panna Smith?
Panna Smith wstała.
Czyż nie dobija się koni, Horace McCoy
Wyd.: PIW, 1977
Tłum.: Zofia Zinserling